Julia Pitera walczy

Kto podpalił jej samochód? Czy naprawdę przeżywa małżeński kryzys? Ostatnie tygodnie Julii Pitery nie należały do najłatwiejszych.
/ 02.04.2008 14:26
Podczas gdy ona walczyła z korupcją, jej przeciwnicy walczyli z nią. Jak zareagowała na ataki? Spokojem.  Z Julią Piterą, „kobietą, która nie boi się niczego”, VIVA! spędziła cały dzień. Już wiemy, w czym tkwi jej siła.

– Ma Pani trudny charakter?

Bardzo.

– W czym przejawia się jego trudność?

Jestem apodyktyczna i konsekwentna w dążeniu do swoich celów.

– Uparta też?
Wtedy, kiedy trzeba. Jeśli jestem przekonana do swoich racji, potrafię być bardzo uparta. Ale, pani redaktor, mam jedną bardzo ważną cechę. Staram się myśleć. To oznacza, że potrafię słuchać. I zawsze słucham tego, co mają do powiedzenia inni. Wyciągam wnioski dopiero wówczas, jeśli mam wszystkie potrzebne dane.

– Łatwo Panią urazić?

Na szczęście nie. Uważam, że każdy człowiek ma prawo do oceniania mnie. I nie obrażam się, słysząc krytykę, nawet wtedy, gdy nie jest konstruktywna.

– Paweł Piskorski, dawny Pani partyjny kolega, powiedział, że jeśli ktoś Pani zajdzie za skórę, to zrobi Pani wszystko, żeby go zniszczyć.
I ma rację. Bo jeśli ktoś działa na szkodę innych, to zrobię wszystko, żeby miał jak najmniejszą możliwość takiego działania. I jasne, że czasem moja konsekwencja w tej kwestii budzi emocje, ale później nawet ci, którzy początkowo starają się mnie powstrzymać, przyznają mi rację. Pamiętam, kiedy w 1994 roku zostałam radną, mój tata był ze mnie bardzo dumny. Ale potem, kiedy zaczęłam tak aktywnie działać w Warszawie i kiedy byłam prowodyrem rozwiązywania afer w stolicy, tata mówił: „Córeczko, czy aby nie patrzysz na wszystko przez czarne okulary? Może nie jest aż tak źle, jak mówisz?”, a ja mawiałam wtedy: „Tato, mnie się wydaje, że jest jeszcze gorzej”. I potem, po kilku miesiącach, mój tata, który doskonale się w polityce orientował, w końcu przyznał mi rację.

– Teraz jako sekretarz stanu do walki z korupcją chyba ma Pani jeszcze więcej wrogów niż wtedy, gdy była Pani radną?
Staram się nad tym nie zastanawiać. Po prostu robię swoje. Mam wrażenie, że dotąd w Polsce o tym, że z korupcją trzeba walczyć, tylko się mówiło. Ja wolę mniej na ten temat mówić, a więcej robić.

– To prawda, że kiedy premier Tusk zaproponował Pani to stanowisko, powiedziała Pani, że przyjmuje urząd, ale trzaśnie drzwiami i odejdzie, jeśli tylko przestanie Panią w tej walce wspierać?
Kiedy przyszłam na pierwsze spotkanie z premierem, doznałam szoku. Zobaczyłam przed sobą człowieka pełnego charyzmy, przekonanego o tym, co w kraju trzeba zmienić. Był stanowczy i bardzo spokojny.  Jego postawa mnie samej dodała skrzydeł. Nie musiałam mówić niczego takiego.


– A potem skrzydła Pani trochę opadły, kiedy ktoś podpalił Pani samochód zaparkowany pod kamienicą, w której Pani mieszka?
Nie. Wtedy było mi trudno uwierzyć, że ktoś podpalił go specjalnie. Choć wcześniej wiele osób wyrażało troskę, że jestem nieostrożna. I dziwiło, że się nie boję.

– Dlaczego nie zgodziła się Pani wtedy na ochronę? Podobno premier to Pani zaproponował.

Bo to byłoby jak przyznanie się do strachu. A ja nie chcę się bać tych, z którymi walczę. Bo człowiek, który się boi, sam siebie ogranicza. Tchórze przegrywają. I gdybym czuła, że zaczynam się bać, przestałabym walczyć. Zajęłabym się raczej dzierganiem serwetek.

– Trudno mi nawet wyobrazić sobie Panią z serwetką.

A niesłusznie. Kiedy na świecie pojawił się mój syn Kuba, cały dom był na mojej głowie. Mieszkaliśmy wtedy z moimi rodzicami, którzy pracowali zawodowo. Męża w ogóle nie było, bo studiował reżyserię w Łodzi. Sama zajmowałam się obiadem, praniem, sprzątaniem. Nie miałam żadnej pomocy domowej.

– Realizowała się Pani w tym domowym życiu?
Nie myślałam wcale o tym w ten sposób. Po prostu robiłam to, co należało, i już.

– W tamtym czasie planowała Pani już swoją karierę polityczną?
Nigdy nie przyszło mi nawet do głowy, że będę robiła jakąkolwiek karierę. Studiowałam polonistykę i byłam przekonana, że moja praca zawodowa związana będzie ze studiami. Pamiętam, jak na jednym z ostatnich lat studiów miałam praktyki w szkole. Bardzo to lubiłam. Byłam niewiele starsza od licealistów, z którymi spotykałam się na lekcjach, i mieliśmy naprawdę świetny kontakt. Potem, po studiach, najpierw jako asystent, potem jako dokumentalista naukowy pracowałam w Instytucie Badań Literackich PAN. I tak się to potoczyło, że trafiłam do Kancelarii Prezydenta. To był początek romansu z polityką, który z czasem zamiast się zakończyć, rozwijał się coraz mocniej.

– A co Pani rodzice mówili na ten „romans”?
Proszę sobie wyobrazić, że mnie do tego jeszcze namawiali. Wtedy już Polska była wolnym krajem, po raz pierwszy można było działać. I podczas kiedy mój tata był trochę moją działalnością zaniepokojony, mama była szczęśliwa. Myślę, że to wynikało z tego, że sama w młodości miała taką chęć działania, ale okoliczności jej na to nie pozwalały. Czasem odnosiłam wrażenie, że działam niejako i za nią.


– A Pani mąż, reżyser Paweł Pitera, nie był zszokowany, że poślubił spokojną polonistkę, a przyszło mu żyć z rozpolitykowaną, pewną siebie panią minister?
Poznaliśmy się z mężem na studiach. Paweł zaimponował mi swoim poczuciem humoru i ogromną erudycją. Zawsze żyliśmy aktywnie i mam wrażenie, że przez te wszystkie lata małżeństwa łączyła nas przyjaźń. Nigdy nie zrobiłam niczego bez porozumienia z nim.

– Radzi się go Pani także wtedy, gdy trzeba podjąć jakąś decyzję związaną z Pani urzędem?
Zdarza się. Ale śmieszą mnie publikacje w niektórych gazetach, że ja męża we wszystkim słucham. Tak nie jest. My oboje mamy bardzo trudne charaktery i czasem jest tak, że to ja Pawła stopuję w jego zapędach czy nerwach. Oboje żyjemy z pasją i tak naprawdę w wykonywaniu swoich zawodów jesteśmy szalenie samodzielni. Kiedy chcę podjąć jakąś decyzję, a Paweł ma na ten temat inne zdanie, słucham jego argumentów. Jeśli mnie nie przekonują, robię tak, jak uważam za stosowne, i koniec. I zdaję sobie sprawę, jak trudna często jestem. Mam charakter po ojcu, którego obserwowałam całe życie, i doskonale wiem, jakie te moje cechy w codziennym życiu mogą być. Zresztą mój mąż bardzo często do męża mojej siostry mówi: „Oj, tobie to się w życiu poszczęściło, nie to co mi” (śmiech). Ale tak naprawdę mój mąż doskonale wiedział, z kim się wiąże. W mojej rodzinie wszystkie kobiety były silne.

– Pamiętam Pani wypowiedź dotyczącą Zbigniewa Ziobry, ministra sprawiedliwości w poprzednim rządzie. Powiedziała Pani, że dyskredytuje go już samo to, że nie ma żony. Co Pani miała na myśli?
Uważam, że krajem nie powinien rządzić ktoś, kto w swoim życiu nie potrafił się z nikim związać. Bo to oznacza, że nie jest zdolny do funkcjonowania z drugim człowiekiem. To jest bardzo ważna umiejętność i wbrew pozorom wcale nie ogranicza się do małżeństwa. Przecież działając publicznie, zawsze myślę także o moich najbliższych. Dbam o to, żeby nie skompromitować nie tylko siebie, ale też ich. Taka odpowiedzialność bardzo się przydaje, kiedy ktoś piastuje ważne urzędy w państwie.

– Pani syn jest z Pani dumny?
Mój syn to ma dopiero charakterek! Pani mi tu zarzuca apodyktyczność, a pani nie zna mego syna! On potrafi po konferencji jakiegoś polityka z PO zadzwonić do mnie i krzyczeć na mnie przez telefon: „Mamo, co wy w tej partii wyprawiacie! Wszystko zmarnujecie, całe poparcie, które dostaliście od ludzi, i potem będę musiał się za was wstydzić”. Mój syn i jego żona Ewa są moimi największymi krytykami. I wiem, że jeśli zrobię coś nie tak, to nie zostawią na mnie suchej nitki.


– Pani syn też zajmuje się polityką?
Broń Boże! Razem z żoną są prawnikami. Mam nadzieję, że mu polityka nigdy nie będzie w głowie. Jeśli jednak zdecyduje inaczej, wtedy ja będę musiała się ze sceny politycznej ewakuować.

– Teraz głośno jest o tym, że zmieniła Pani wizerunek. Ma Pani inną fryzurę, inaczej się Pani zaczęła ubierać. To syn Pani doradził te zmiany?
Jak mnie śmieszą te publikacje! Pani redaktor, ja nie zmieniłam żadnego wizerunku! To są jakieś bzdury. Włosy ścięłam ponad rok temu. I doskonale pamiętam ten dzień. Zostałam przez partię wydelegowana do programu w TVN24. Wtedy wybuchła ta obrzydliwa seksafera z Samoobroną. Miałam w studiu wystąpić z posłem Maksymiukiem i wcale nie byłam szczęśliwa z tego powodu. Spojrzałam wtedy w lustro i stwierdziłam, że muszę coś ze sobą zrobić, bo moja fryzura wymknęła się spod kontroli. Poszłam więc do fryzjera, do którego chodzę od lat, i powiedziałam, żeby mi coś zrobili z włosami, obojętnie co, aby dobrze wyglądały. I tyle. To wszystko. A teraz, po roku, prasa zaczyna pisać, że się zmieniłam fizycznie i że włosy mam inne. Bardzo mnie to śmieszy.

– Piszą też, że ubierać się Pani zaczęła inaczej.
Tak. To też zabawne. Nie mam czasu na kupowanie nowych ubrań. W 2005 roku na otwarcie Sejmu przyszłam w kostiumie z czarnej żorżety i wtedy uznano mnie za najlepiej ubraną posłankę. I teraz znowu na jakieś wystąpienie nałożyłam ten sam kostium. I dowiedziałam się, że zaczęłam się nowocześniej ubierać (śmiech). Bardzo to miłe oczywiście, bo to znaczy, że mam dobry gust i kupuję sobie takie ubrania, które są modne przez lata (śmiech).

– Co Pani robi, kiedy akurat Pani nie pracuje i nie czyta stosów dokumentów związanych z Pani urzędem?
Czytam książki. Uwielbiam powieści sensacyjne. Teraz na tapecie mam opowiadania Fredericka Forsytha. On niesamowicie pisze. Każda z tych historii to gotowy scenariusz filmowy.

– A myśli Pani czasem o tym, co by Pani mogła robić, kiedy kariera polityczna dobiegnie końca?
Tak. Mam wielkie zamiłowanie do pisania. Kiedyś pisywałam felietony do gazet. Publikowałam czasem w „Newsweeku”, we wrocławskim „Słowie Polskim”. Bardzo to lubiłam. Pamiętam, że zawsze poświęcałam na to cały późny wieczór. I pisałam do północy, czasem do drugiej nad ranem. Zależało mi na tym, żeby te felietony były spójne, dowcipne i bardzo długo je cyzelowałam. Teraz mi tego trochę brakuje i mam nadzieję, że kiedyś dane mi będzie do tego wrócić.

– Co uważa Pani za swój największy sukces?
Najbardziej cieszę się z tego, że udało mi się stworzyć szczęśliwą rodzinę. Niedawno byłam na jakimś spotkaniu. Podeszła tam do mnie piękna dziewczyna. Miała chyba ze trzydzieści lat, może trochę więcej. Zaczęłyśmy rozmawiać i ona zwierzyła mi się, że jest bardzo samotna. Była wykształcona, świetnie zarabiała, znała kilka języków, ale była nieszczęśliwa. Codziennie wracała do pustego, wspaniale urządzonego mieszkania, które wcale jej nie cieszyło. „Wie pani, najbardziej boję się tego, że tak już będzie zawsze i że nigdy nie ułożę sobie życia”, powiedziała. A ja zamilkłam. Nie wiedziałam, co mam jej radzić. Bo co niby miała zrobić? Odwiesić tę swoją karierę na kołek i co dalej? I wtedy pomyślałam sobie, co by ze mną było, gdyby nie Paweł i Kuba. Byłabym nieszczęśliwą, samotną kobietą. Nie wyobrażam sobie swego życia bez nich.

Rozmawiała Iza Bartosz
Zdjęcia Piotr Małecki

Redakcja poleca

REKLAMA