Ja się pytam o przyszłość Polski

Nie miała dylematu: zostać czy odejść. Nie konsultowała decyzji z Tomaszem Lisem.
/ 28.01.2008 11:08
Hanna Smoktunowicz mówi o złamanej niezależności „Wydarzeń” i lojalności wobec człowieka, z którym dzieli się życie. 

- Decyzja o Twoim odejściu z Polsatu zapadła nagle i spontanicznie?
Tak. Proces jej podejmowania trwał może ułamki sekund. 

– Dlatego że Tomasz Lis dostał wymówienie?
Tak.

– Lojalność?

W takiej sytuacji lojalność wobec człowieka, z którym dzieli się życie, jest czymś absolutnie naturalnym i oczywistym. Lojalność wobec Tomasza była najistotniejszym, ale nie jedynym powodem, który sprawił, że postanowiłam rozstać się z „Wydarzeniami”. Decyzja o odsunięciu Tomasza od kierowania programem była wynikiem bardzo intensywnych, trwających od niemal dwóch lat nacisków politycznych na właściciela stacji. Proszę mnie dobrze zrozumieć – to nie są moje przypuszczenia czy spekulacje, to jest moja wiedza.

– Nie masz żalu do Solorza?
Nie. Jestem pełna szacunku dla prezesa Solorza, że tak długo się opierał, nie mam też pretensji, że w końcu przed PiS skapitulował, ale owa kapitulacja w moim odczuciu oznacza tylko jedno – koniec niezależności „Wydarzeń”. Zresztą mam wrażenie, że PiS jednak zbyt wielką odpowiedzialnością obarcza Tomasza Lisa. „Wydarzenia” tworzy zespół bardzo dobrych, niezależnych dziennikarzy, ja zaś byłam nie tylko i nie przede wszystkim ich twarzą. Byłam ich współwydawcą, a to, co mówiłam na wizji, mówiłam od siebie. Jeśli dziś w „Wydarzeniach” nie ma miejsca dla Tomasza, to z pewnością nie ma w nich także miejsca dla mnie.

– Konsultowałaś swoją decyzję z Tomkiem i bliskimi?
Nie było dylematu – odejść czy zostać, nie było więc też konsultacji. Po prostu poinformowałam Tomka, że odchodzę.  Co nie znaczy, że to rozstanie nic mnie nie kosztowało. Zostawiam wspaniały zespół: świetnych dziennikarzy, bardzo mądrych ludzi. Odchodzę w chwili, gdy oglądalność „Wydarzeń” bardzo dynamicznie rośnie, a w badaniu OBOP Polsat zostaje uznany za najbardziej obiektywną politycznie telewizję. Szkoda schodzić z pokładu w takim momencie, ale na osłodę jest pewność, że wspólnym wysiłkiem udało się stworzyć bardzo dobry program informacyjny.

– Macie oboje poczucie krzywdy?
To nie jest wyłącznie ani nawet nie przede wszystkim poczucie osobistej krzywdy. Jeśli 18 lat po odzyskaniu wolności w Polsce można sterować mediami, tak jak czyniono to w czasach „Dziennika Telewizyjnego”, to ja się nie pytam o swoją przyszłość, ja się pytam o przyszłość Polski.

– Znowu jesteś na rozdrożu zawodowym?
Są propozycje pracy, ja też się rozglądam. Jednak na pewno nie będę podejmować raptownych decyzji. Chcę wrócić do zawodu. Teraz jednak nadszedł moment, by przystanąć i spokojnie wszystko przemyśleć.

– Na bycie niepracującą kobietą nie możesz sobie chyba pozwolić?
Spłacamy kredyt na dom, razem mamy czwórkę dzieci na utrzymaniu, przy czym ja na utrzymanie swoich nie dostaję  alimentów. Więc sytuacja pod tym względem rzeczywiście jest mało komfortowa.

– Może zajmiecie się jakimś biznesem dającym duże dochody?
Oboje jesteśmy dziennikarzami z wyboru, a nie z przypadku, nie zamierzamy się przekwalifikować. Mimo że parę osób z pewnością by sobie tego życzyło. I nam.

– Nadal chcecie pracować razem?

Wspaniale nam się razem pracowało, co nie oznacza, że była to współpraca od początku do końca usłana różami. Nieraz zdarzały się różnice zdań, nieraz byłam – tak jak każdy inny członek tego zespołu – przez Tomasza ganiona. Nigdy nie przenosiliśmy życia prywatnego na grunt „Wydarzeń”. W redakcji Tomasz Lis był moim szefem, a nie partnerem. Dziś nie zastanawiamy się, czy będziemy pracować razem, czy osobno. Może dostaniemy ofertę z tej samej firmy, a może z różnych. To naprawdę nie ma znaczenia.

Rozmawiała Krystyna Pytlakowska / Viva

Redakcja poleca

REKLAMA