Wredny facet” to dla Ewy Wachowicz… nie facet, tylko Mount Blanc – „Czarny”, góra, której szczytu nie zdobyła, bo zeszła lawina. Wspinanie wysokogórskie i skałkowe to jej pasja. I wychowywanie 12-letniej Oli, której prywatności broni jak lwica. Właśnie mija 20 lat, odkąd włożyła na głowę koronę Miss Polonia, i pięć, odkąd prowadzi w Polsacie program „Ewa gotuje”. Będzie okazja do świętowania z przyjaciółmi przy stole.
– Gdy powiedziałam znajomej, że biegnę na wywiad z Tobą, ona na to: „Zapytaj koniecznie o jej romans z premierem Pawlakiem i o ten głośny teraz – z prezesem Solorzem”.
(Po kaskadzie perlistego śmiechu). Jak powiem prawdę – nie uwierzysz. Jak skłamię, tym bardziej nie uwierzysz. Tak czy inaczej – źle. Ale już poważniej, co do premiera – do ostatniego dnia pracy w Urzędzie Rady Ministrów byliśmy z Waldemarem Pawlakiem na „pan–pani”, z odpowiednią rezerwą.
– Rezerwy u premiera Pawlaka było pod dostatkiem.
U mnie też. Mam szacunek do tak wysokiej funkcji państwowej. Dystans zachowałam do ostatniego dnia pracy. Gdy złożyłam dymisję, wyciągnęłam rękę i powiedziałam: „Mam na imię Ewa”. Tak przeszliśmy na „ty”. Prywatnie pozostajemy w życzliwym kontakcie. Od czasu do czasu podsyłamy sobie gadżety związane z iPadem albo nowymi funkcjami telefonu. Oboje lubimy nowinki technologiczne.
– Nie myśl, że odpuszczę Ci pytanie o prezesa.
Ależ nie odpuszczaj. Może dobrze, że ktoś wreszcie mnie o to pyta prosto w oczy. Od wielu lat przyjaźnię się z Małgosią i Piotrem. Nie wiem, kto i dlaczego rozsiewa na ten temat plotki. Kolejny raz muszę udowadniać, że nie jestem wielbłądem.
– Za powiedzenie: „Premierowi się nie odmawia” otrzymałaś kiedyś nagrodę Srebrne Usta.
To było w 1994 roku! Nagrodę funkcjonalną – to moja ulubiona broszka. Pasuje do każdej kreacji, nieraz grała w moim programie „Ewa gotuje”. Z sentymentem wracam do tamtych czasów.
– To może „prezesowi się nie odmawia”? Byłaby kolejna nagroda…
Uważaj! Klasyków trzeba cytować precyzyjnie… (śmiech).
– Nic prezesowi Solorzowi nie zawdzięczasz, nie roztaczał nad Tobą opiekuńczych skrzydeł?
Oczywiście, że zawdzięczam! A było tak. Dawno, dawno temu świeżo upieczona Miss Polonia, która rozpoczęła współpracę z radiem RMF, dostała od Krzysztofa Jasińskiego, dyrektora TV Kraków, „Vademecum dziennikarstwa” i usłyszała: „Twoje piękne długie nogi, inteligencja i mikrofon to niezłe połączenie”. Widać te same cechy zauważono w Polsacie, który wtedy raczkował. Ja też raczkowałam. Takie były początki! Ale dzięki tej telewizji zdarzyła się też w moim życiu przygoda z polityką.
– Premier Pawlak zobaczył Cię w telewizji, a Ty nie kryłaś, że jesteś dziewczyną ze wsi, co to ciężkiej pracy się nie boi.
Prawda. Pochodzę z maleńkiej wioski Klęczany koło Gorlic. Rodzice tam nadal mieszkają. Spod mojego domu w Krakowie pod ich dom jest 127 kilometrów. Jeżdżę tam najczęściej, jak się da, córka pilnuje wizyt u dziadków. Dla niej to najwyższy stan szczęśliwości. Kiedy po pracy w rządzie wróciłam do Krakowa, dla moich rodziców najważniejsze było, abym ukończyła studia na Akademii Ekonomicznej. Zdobyłam tytuł magistra.
– Wracając do prezesa… W stacji plotkują, że masz u niego fory, a to działa na ludzką wyobraźnię tak, że nawet jak tych względów nie masz, to jakbyś miała…
W moim przypadku to się nie do końca sprawdza. Mój pierwszy samodzielny program dla Polsatu to był „Poradnik imieninowy”, ale gdy z Robertem Makłowiczem wymyśliliśmy „Podróże kulinarne” i poszłam z tym pomysłem do Polsatu – nie spodobał się. Wzięła go konkurencja. Tak wyglądały „opiekuńcze skrzydła pana prezesa”. „Podróże kulinarne” w TVP2, czyli u Niny Terentiew, szły przez 10 lat. Dopiero gdy przeszła do Polsatu, zaproponowała: „Ewa, trzeba zrobić program kulinarny”. Postawiła tylko warunek: „Ty masz być prowadzącą”.
– I prowadzisz. Nawet książki sama wydajesz.
Mówiłam – Zosia Samosia. Moja pierwsza książka „Słodki świat Ewy Wachowicz” powstała dzięki niezliczonej liczbie przepisów, które zbierałam od 12. roku życia – od cioci, babci, mamy. Niedawno byłam w Złotkowie pod Koninem, gdzie na spotkanie ze mną przyszło 300 osób i wszyscy chcieli przepisy ze „Słodkiego świata…”. Założyłam wydawnictwo i nazwałam je Promiss – bo w nazwie jest „miss”, wymyśliłam logo, które bardzo lubię – symbol korony, produkuję też kuchenne gadżety. Ale zobacz, jak to jest: mija 20 lat, od kiedy założyłam koronę Miss Polonia, wydałam kilka książek kulinarnych, nagrałam kilkaset programów – a tu wsiadam do taksówki, a kierowca mówi: „Rany Julek! No nie, wiozę naszą miss, żona mi nie uwierzy. Czy mogę sobie zrobić z panią zdjęcie?”.
– Bo się niewiele zmieniłaś. Wyglądasz nawet lepiej niż pod koniec pracy w rządzie. Jak to robisz? Jak się tyle gotuje, od samego próbowania można utyć; tu łyżka, tam łyżka i 2000 kalorii z głowy.
Widziałaś kiedyś kalorie? Nie? No to nie istnieją. Gdybym jednak powiedziała, że nigdy w życiu się nie odchudzałam, tobym skłamała. Wypróbowałam na sobie wszystkie możliwe diety, gdy przytyłam w ciąży 20 kilogramów. Jestem pasjonatką wiedzy o racjonalnym odżywianiu. O tym, czego człowiek potrzebuje, żeby być zdrowym, świetnie wyglądać, zachować formę i móc przy tym smacznie zjeść. Protestuję, żeby wszyscy byli w rozmiarze zero!
– Widzę, masz apetyczny rozmiar. W kwestiach kuchni jesteś samorodnym kulinarnym talentem?
Kuchni trzeba się uczyć całe życie. Jako nastolatka zaliczyłam kursy gospodyń wiejskich, potem były kolejne. Najlepiej zdobywać szlify u mistrzów. W Tajlandii uczyłam się pod okiem czołowych tamtejszych kucharzy, w USA przeszłam kurs kuchni amerykańskiej, w Krakowie kursy sztuki kulinarnej u Adama Chrząstowskiego i Rafała Targosza.
– To tak, z ręką na sercu, jak spalasz te „niewidoczne kalorie”?
Nie lubię siłowni, ale wysiłek fizyczny – tak. Pasjonują mnie góry. W sierpniu weszłam na Kilimandżaro – to było spełnienie moich marzeń. W grudniu na Mount Kenya – drugi najwyższy szczyt Afryki. W czerwcu byłam na Mont Blanc, ale nie na szczycie, bo „Czarny” okazał się wrednym „facetem”, zeszła lawina i trzeba było się poddać. Za to weszłam na Aiguille du Tour w tym samym masywie.
– Z kim się wspinasz, kto Cię asekuruje? Chyba nie sama?
Tego sportu nie da się uprawiać w pojedynkę i to też w nim lubię! Wspinaczka wymaga asekuracji, wiedzy i przygotowania. Mój ulubiony przewodnik to Marcin Kacperek z Zakopanego. Z Jasiem Rojem na czerwiec 2013 zaplanowałam wspinaczkę na najwyższy szczyt Kaukazu – Elbrus. Z Krzyśkiem Jaxą Kwiatkowskim byłam na Mount Kenya i na Kilimandżaro. Popatrz na to zdjęcie (Ewa wyciąga komórkę), ten czerwony przecinek na pionowej skale to ja na Sardynii, w jednym z najpiękniejszych miejsc do wspinaczki.
– Po co Ci tak ryzykowny sport?
Bo żeby go uprawiać, muszę dbać o kondycję. A pewnie wiesz, jak trudno się zmobilizować. Poza tym ćwiczyć dla samego ćwiczenia? No nie. Jak wiem, że wybieram się z Marcinem w Dolomity, na Sardynię, to muszę być w możliwie najlepszej formie. To nie spacer. Ufam moim przewodnikom, ale oni muszą też wierzyć, że ja dam radę. Zawsze chodzę z lepszymi od siebie albo z przewodnikiem.
– Wierzę na słowo.
Jacek Piechowicz – mój nieubłagany rehabilitant – krzywi się, gdy mu oznajmiam, na jaki szczyt zamierzam się wspiąć. Ale po chwili konsultacji rozpisuje mi ćwiczenia, które mnie wzmocnią. To ważne. Na nizinie jestem osobą publiczną, mogę też w każdej potrzebie liczyć na ludzi. W górach mierzę się sama ze sobą. Mimo przewodników i asekuracji jestem zdana na własne siły. Jak wiszę na ścianie, muszę skupić myśli wyłącznie na tym, jak zrobić następny krok, by nie odpaść. Pełnia koncentracji. Ale przeżycie, satysfakcja po osiągnięciu celu jest przeogromna.
– No to dlaczego „Ewa gotuje”, a nie „Ewa wspina się”?
Bo to również moja pasja. A Martyna Wojciechowska jest jedna i niech tak pozostanie. Uprawiam też ekstremalne narciarstwo. Gdy zaplanuję taki „skitour” w Gorcach – ćwiczę dwa, trzy razy w tygodniu z trenerem. No i jestem w stanie bez problemu zrobić 20 męskich pompek – bo do uprawiania wspinaczki potrzeba sporej siły ramion, choć tak naprawdę wspinamy się na nogach. Mieszkam w Krakowie, skąd blisko do Jury Krakowsko-Częstochowskiej. Wciąż wracam w Tatry, bo widok z Mnicha na Morskie Oko i Czarny Staw jest niepowtarzalny. Wszystkie wyprawy i podróże są podporządkowane moim pasjom.
– Kiedy odkryłaś tę, która wyciąga Cię z ciepłej, pachnącej kuchni na chłód?
To właściwie powrót do tego, co bardzo lubiłam w ogólniaku, kiedy całą grupą w każdy weekend wyjeżdżaliśmy w Tatry. Chodziliśmy od schroniska do schroniska…
– Wtedy byłaś swobodna jak ptak. Teraz masz dziecko.
Tak, ale Ola ma już 12 lat i jest bardzo samodzielna, więc mogłam wrócić do wspinaczki.
– Wyobrażam sobie, jak się o Ciebie boi.
Dopóki była mała, o wyprawach mogłam pomarzyć. Teraz jest starsza, poza tym może zostać też z tatą. Rok temu dostałam od niej pod choinkę przepiękny album o górach z dedykacją: „Mamo, pamiętaj, góry to twoja pasja, ale szczyt jest tylko wtedy zdobyty, gdy z tych gór cało do mnie powrócisz”. Gdy wczoraj ruszałam samochodem z Krakowa w śnieżycę, spytała: „Naprawdę musisz jechać do tej Warszawy?”.
– A musiałaś?
Musiałam. Wiozłam ze sobą mnóstwo sprzętu do gotowania, książki, gadżety do telewizji śniadaniowej. Wcześniej zaliczyłam wywiadówkę w szkole. Daję jej rady przed wyjazdem, a ona na to: „Mamo, ile ja mam lat? Czy ja już sama nie umiem sobie zrobić jedzenia?”. Jeden z piękniejszych tekstów, jaki usłyszałam od swojego dziecka. Ona oczywiście uwielbia, jak ją rozpieszczam – mamy mnóstwo swoich rytuałów, ukochane śniadanka w łóżku.
– Podziela Twoje pasje? Jest fanką Twojej kuchni?
Przede wszystkim jest fanką swojej kuchni. W następnym programie wykorzystam przepis na ciasto według jej pomysłu. Zrobiła je na moje urodziny. Andruty przełożyła warstwami: nutellą z masłem, budyniem waniliowym, a na wierzchu były kruche ciasteczka. Na każde kapnęła kropelkę miodu i przykleiła orzech. Poza tym Ola daje się wyciągać w góry i świetnie sobie radzi w skałkach krakowskich. Jestem szczęśliwa, że moje dziecko dzieli ze mną moje pasje, że woli się ze mną wspinać, niż przesiadywać przy komputerze. W Rzętkowicach – polskiej mekce wspinaczy – mamy zaprzyjaźnionego pana Andrzeja, który sam wychowuje trzech synów. Ma fantastyczne podejście do dzieci i z jego asekuracją Ola śmiga po skałach.
– Chronisz dziecko przed pokusami wielkiego świata, nie prowadzisz na salony…
Bywam tylko tam, gdzie muszę lub powinnam. Czy nie lepiej wejść z Olą na Rysy, zmagać się z przyrodą, niż marnotrawić czas „na salonach”? Bywa, że najpierw marudzi: „A po co my tam, mamo, idziemy”, ale każde dziecko tak ma. A potem, jak pokonamy szlak do Doliny Białego, przez górę i Strążyską, słyszę: „Zobacz, jak tu pięknie”. A już w hotelu, choć zmęczona, mówi: „Było cudownie, dziękuję ci”. Piękne chwile. W górach zyskuje się dystans do codzienności. Tam nie zastanawiam się nad przyszłym sezonem, kontraktem na „Ewa gotuje” czy w ogóle nad problemami. W tym świecie, normalnym, codziennym, nie posypanym błyszczącymi cekinami, też trzeba umieć żyć. Może też i dlatego udzielam jednego wywiadu na dekadę i po prostu robię swoje. Wolne chwile spędzam z Olą. Ma tylko 12 lat i nie chcę, żeby znalazła się, jak to określiłaś, „na salonach”. Wiem z doświadczenia, co znaczy z dnia na dzień stać się osobą publiczną.
– Testujesz nowe potrawy na otoczeniu. Kim są ci szczęściarze, wybrańcy losu?
Pasjonaci kuchni. Mocna grupa kulinarna i cudowni przyjaciele: polityk, dziennikarz, dyplomata, ksiądz, Mateusz – guru od diamentów, Wojtek – właściciel dużej firmy stomatologicznej i świetny perkusista. Krzysio Kasprzyk – polski konsul z Nowego Jorku. Jak on gotuje! Jego kawior po żydowsku rozpropagowałam w programie.
– Sami faceci – w kuchni i w górach…
Lubię się otaczać mężczyznami – wtedy można się poczuć prawdziwą kobietą! Dla kontrastu – przypomniał mi się kapitalny prowokatorski wpis, jaki znalazłam na moim Facebooku: „Nieważne, jak zaczynasz. Możesz być nawet Miss Polonia. I tak skończysz przy garach”. Często go powtarzam.
– I pewnie śmiejesz się pod nosem do rozpuku. Bo życie bez apetytu traci blask, jak mawia Piotr Adamczewski.
Ja mówię jeszcze inaczej: Kilka razy dziennie jemy, a więc kilka razy dziennie możemy sobie sprawić przyjemność. Lubię proste pomysły na proste dania, ale czasem porywam się na wykwintną kaczkę duszoną z żurawiną, w czerwonym winie. Kiedyś w Polsce nie było nic, teraz jest wszystko. Świeże zioła, limonki, awokado, mango, gałka muszkatołowa w pestce, świeże ryby i owoce morza. Żyć nie umierać.
– Jeść nie umierać.
Oczywiście! Po naszej rozmowie od razu wracam do Krakowa, do przyjaciół. Dziś gotują Mateusz i Wojtek, i ja jestem ich królikiem doświadczalnym. Jak ja gotuję dla nich, przeważnie w środy, kiedy testuję nowe receptury – role się zmieniają. Ostatnio częstowałam ich karkówką pod kapustą, z ananasem. Jak usłyszeli, co będzie, skrzywili się. Jak podałam, talerze były wylizane.
– A ja myślałam, że w tej sferze już nic się nie da wymyślić.
Fantazja kubków smakowych nie ma granic! Stale wymyślam, odnajduję i dostaję nowe przepisy. Wystarczy, że mnie ktoś rozpozna, zaraz dzieli się kulinarnymi pomysłami. I to w najbardziej nieprzewidywalnych sytuacjach. Przepis na karkówkę z ananasem dostałam, siedząc na fotelu dentystycznym.
Rozmawiała Liliana Śnieg-Czaplewska
Zdjęcia Piotr Porębski/Metaluna
Stylizacja Jola Czaja
Makijaż Beata Milczarek/Metaluna
Fryzury Rafał Żurek/Metaluna
Produkcja Dagmara Widerman