Dorota Zawadzka o Dniu Dziecka

O dzieciach i Dniu Dziecka, synach i mężczyźnie swojego życia opowiada Dorota Zawadzka, "Superniania" z programu TVN.
/ 13.05.2010 15:20
oczym1.jpg- Czy wie Pani co myślą dzieci przed Dniem Dziecka?
Dorota Zawadzka: Najpierw powiem, co myślą rodzice: to taki dzień, w którym należy pokazać wszystkim, a zwłaszcza dziecku, że jest najważniejsze, stanąć na głowie i zrobić milion niepotrzebnych rzeczy, żeby uczcić święto, które moim zdaniem jest świętem absurdalnym, bo Dzień Dziecka powinien być codziennie.
A dzieci? Im starsze, tym bardziej są nastawione na zysk. I pewnie już od połowy miesiąca kombinują, jak rodziców wyżyłować. Ja namawiam, żeby ten dzień, w którym jakiś prezent musi się pojawić, był przede wszystkim dniem spędzonym z dzieckiem...

- A co dostaną w tym dniu pani synowie?
W pierwszy dzień wiosny i w Dniu Dziecka chodzimy na lody.

- Nie wyrośli jeszcze z wypraw na lody? Są prawie dorośli...
Paweł ma 19 lat, Andrzej 15. Metrykalnie różnica wynosi cztery lata, ale emocjonalnie więcej niż dziesięć. Przez pierwsze 4 lata życia Pawła tylko na nim skupiała się moja uwaga. Był bardzo dojrzały jak na swój wiek. Natomiast Jędrek był zawsze tym młodszym. Teraz, mimo że Andrzej jest już wyższy od Pawła o pół głowy, w moim myśleniu i w nim samym jest dużo dziecka. Byłam z synami w domu przez 5 lat od urodzenia starszego. I był to dla mnie najlepszy czas. Chociaż i teraz jest dobry. Bo ja uwielbiam być mamą.

- I z perspektywy czasu nie ma pani sobie nic do zarzucenia?
Ależ mam… O, Boże… ile… Na pewno byłam mamą nadopiekuńczą. Ale jednego błędu nie popełniłam. Sama mam różne lęki i nie interesuje mnie, co jest "za zakrętem". Ale synów uczyłam, żeby byli tego ciekawi. I choć nigdy w życiu nie poszłabym w góry dla siebie, brałam dzieci, podczepiałam się pod jakąś wycieczkę i gnałam z wywieszonym językiem, żeby wejść gdzieś i żeby oni zobaczyli, jaki stamtąd jest piękny widok.


- Ale mimo wiedzy o wychowaniu, jakieś błędy jednak pani popełnia?
Wychowując synów, zrobiłam mnóstwo rzeczy bez sensu. Paweł się przewrócił pierwszy raz, jak miał 5 lat – tak go chroniłam. Chodził z ojcem pluć, bo umiał czytać i pisać, a nie umiał pluć, bo ja mówiłam, że nie wypada. A wszyscy w przedszkolu pluli. Raz w życiu dostał w pupę, a… nie powinien.

- A rozwód to też błąd albo może porażka w wychowaniu dzieci?
Nie chcę o tym mówić. Wiem, że synowie bardzo to przeżyli. Nie mogę powiedzieć, że rozwód jest moją porażką jako matki. Jest porażką jako kobiety i jako żony. Bo nie udało mi się, a nikt nie lubi, jak mu się nie udaje. Zwłaszcza że ja kochałam męża. Zwyczajnie, nasze drogi rozeszły się. Mieliśmy dobre lata, nadal mamy dwóch cudownych synów.

- Trudno było ułożyć sobie życie?
Kiedy się rozwiodłam, wydarzyło się tak dużo – odeszłam z uniwersytetu, poznałam wspaniałego mężczyznę, zostałam Supernianią… To było tak, jakbym zaczęła nowe życie. Co prawda mój były mąż, też psycholog, mówi dzisiaj o mnie "Doda polskiej psychologii"… Nie wiem, czy mogę o tym mówić, bo Andrzej powtórzył mi w tajemnicy. Chociaż… niech pan napisze, bo rozbawiło mnie to prawie do łez. Za to Paweł mnie ujął. Siedzieliśmy w knajpie i on mówi: "Wiesz, jestem z ciebie dumny. Myślę, że ty już zawsze będziesz kimś. Nawet jak będzie sto superniań po tobie, to ludzie już cię nie zapomną". Oczywiście, obaj synowie są ze mnie dumni.

- Dużo pani wie o ludziach?
– Pewnie tyle, co wszyscy.

- To skąd Pani wiedziała, że pan Robert, "poznany" w internecie, jest mężczyzną pani życia?
Jestem za duża, żeby nie wiedzieć. To się czuje. Poznaliśmy się na internetowym Forum Poezji. Pierwszy raz "zaklikaliśmy" do siebie 18 lipca. Cztery dni później spotkaliśmy się pod Pałacem Kultury. W listopadzie 2005 roku, po trzech miesiącach znajomości, zamieszkaliśmy razem. Uznaliśmy, że nie ma co udawać, że powinniśmy przez 10 lat sprawdzać, czy do siebie pasujemy.

- Tak po prostu?
Tak. Spotkało się dwoje dorosłych ludzi, rozwiedzionych, każde po 20 latach małżeństwa i życiowych zawirowaniach, którzy wiedzą, że chcą być razem. Robert jest dobrym człowiekiem, mężczyzną, który nie wstydzi się tego, że kocha i to jest niewiarygodne. Ba, jesteśmy podobni. On, tak samo jak ja, ma potrzebę bliskości. Mało tego, okazało się, że mieszkamy... obok siebie, lubimy ten sam antykwariat, słuchamy podobnej muzyki. Oboje marzymy, żeby nauczyć się hiszpańskiego, żeby się zapisać na kurs tańca. Czy to nie dziwne, że dwoje obcych ludzi ma tyle wspólnego?


- Ale wspólne zainteresowania to jeszcze nie miłość.
To był taki moment naszego życia, w którym oboje uważaliśmy, że jest ono do niczego. Poznawaliśmy się, wygrzebując wspólnie z dołka. Dlatego najpierw bardzo się zaprzyjaźniliśmy. A potem nagle, kiedy siedzieliśmy nad jakimś jeziorem, Robert powiedział: "Wiesz, mógłbym z tobą spędzić resztę życia" – dokładnie to, co ja czułam. Strasznie trudno mi mówić o takich rzeczach. Nie przypuszczałam, że między mężczyzną i kobietą może być tak fajnie, że "awantury" mogą się sprowadzać do tego, kto kogo bardziej kocha...

- Wasze życie zmieniło się, gdy została Pani Supernianią?
Poznaliśmy się na długo przed Supernianią. To ja miałam być w domu i robić obiadki. Bo ja jestem kobietą udomowioną, lubię ciepłe kapcie… Tymczasem zaczął się program i dzisiaj to Robert jest tym, który sprząta, gotuje, robi zakupy. Oprócz swojej pracy zawodowej bardzo dba o mnie, bo zdarza mi się przyjść do domu i popłakać się ze zmęczenia. I on wszystko to akceptuje. Bo mnie kocha!

- A co na to wasze rodziny?
Poznałam mamę Roberta, jego siostrę. Robert ma syna i córkę. Mieliśmy Wielkanoc na osiem osób, bo przyszedł mój tata. W niedzielę poszliśmy do Łazienek. Nasze dzieci już znają się i lubią. Nasi rodzice się poznali. Myślę, że też się polubią…

- Zaprosi pani na ślub "Przyjaciółkę"?
Jak będę brała, to pomyślę.

- Jest pani popularna. Media nie przepuszczą takiej okazji.
To prawda. Niedawno byliśmy w Gdańsku… Śmiać mi się chciało, kiedy podczas zdjęć na plaży przychodziły gromadki dzieci, żeby mnie oglądać. A popularność… Mnie ona w ogóle nie przeszkadza. A jeśli plotkują, mówią niezbyt życzliwie… Cóż, nic na to nie poradzę.

- Rzeczywiście. W internecie są różne komentarze...
Paweł uprzedzał mnie, żebym ich nie czytała. Ale czytam i dowiaduję się, że powinnam być w warzywnym, że mam |"niewygląd", że gadam źle. A ja, jeśli wiem, że paru osobom pomogłam – w programie i poza nim – mogę być nawet zielona i kwadratowa. Zabawne są też moje "walki" z reklamodawcami, kiedy tłumaczę im, że mnie nie interesują nawet największe pieniądze, bo nie chcę być kojarzona z jakimś produktem. Nie mogę być osobą, która wchodzi do domu i jest niewiarygodna. Więc jeszcze teraz nie widzę się w reklamie!

- Powiedziała pani kiedyś, że program w TVN jest spełnieniem pani marzeń?
Bo ja jestem siłaczką. Wierzę w to, że ludzi można zmienić. Ktoś może uważać, że jestem nawiedzona. Może. Na pewno mam w sobie powołanie do misji – mam wiedzę i moim obowiązkiem jest dzielić się nią z innymi ludźmi. Mam taką potrzebę i w tym programie ją zrealizowałam. Nie dla stu, dwustu czy tysiąca osób, ale w najlepszej porze oglądalności dla 3,5 miliona.

Rozmawiał: Tomasz Brunner/ Przyjaciółka
Jeśli masz w domu zbuntowanego urwisa i nie dajesz sobie rady, poproś o pomoc Dorotę Zawadzką. Zgłoszenia do programu – wyślij SMS o treści SUPERNIANIA pod numer 7224 lub napisz na adres: TVN S.A., ul. Wiertnicza 166, 02-952 Warszawa, z dopiskiem SUPERNIANIA, lub wyślij e-mail superniania@tvn.pl