Diane Kruger - Ucieczka z Hollywood

Diane Kruger fot. ONS
Jest najlepiej ubraną kobietą świata i nową ikoną mody. Najlepszą aktorką z Europy, o którą biją się reżyserzy z Fabryki Snów. Ma filmowe plany na kilka lat do przodu, miliony na koncie i chłopaka, którego zazdrości jej cała Ameryka.
/ 16.12.2010 10:29
Diane Kruger fot. ONS
Diane Kruger ma na sobie przepiękną kreację od Calvina Kleina i jest najszczuplejszą osobą, jaką widziałam w życiu. Spotykamy się w Nowym Jorku, w najmodniejszym hotelu na SoHo. Jest maj, Nowy Jork tonie w słońcu, a my marzniemy w pokoju z lodowatą klimatyzacją. Poprzedniego dnia Diane została przedstawiona redaktorom z całego świata jako nowa twarz perfum Calvina Kleina Beauty. Miała na sobie białą, krótką sukienkę, buty na niebotycznych obcasach, skromnie spięte włosy i czerwone usta. Wyglądała pięknie, ale tak jakoś europejsko. W plastikowej Ameryce, która kocha wszystko w nadmiarze, jest dziwnym fenomenem. „Dlaczego więc ona?”, pytano w kuluarach. Jak udało się Niemce o klasycznej urodzie podpisać kontrakt z najbardziej amerykańską marką, której produkty reklamują najczęściej kipiące zmysłowością seksbomby? Dyrektor kreatywny CK Francisco Costa mówił potem: „Ona ma wszystko”. I cokolwiek to znaczy, im dłużej przebywam z Diane, czuję dokładnie to samo. Sześć lat temu nikomu nieznana dziewczyna z Europy, szczupła, trochę niepozorna, dostała rolę najpiękniejszej kobiety świata – Heleny Trojańskiej – w „Troi”, o którą biły się hollywoodzkie wyjadaczki. Jedyny warunek: przytyć sześć kilo. Hollywood przecierało oczy ze zdumienia. Niemka? Jedyną Niemką, której udało się w Fabryce Snów, była Marlena Dietrich. Ale to było wieki temu. Nie poradzi sobie. Będzie grała tylko europejskie sprzątaczki. Nie ten akcent. Cztery lata później wielki Quentin Tarantino, kompletując obsadę do „Bękartów wojny”, szuka Niemki do jednej z głównych ról. Gdy castingowcy proponują mu Diane, krzyczy: „Mówiłem, że chcę prawdziwą Niemkę! Przecież Diane to rodowita Amerykanka!”. Przekonuje go dopiero spotkanie w cztery oczy.

Po pierwsze: nie marzyć

„Nigdy nie marzyłam o Hollywood”, mówi Diane. I jest chyba jedyną europejską aktorką, która mówi takie słowa. I dodaje: „Wszystko w życiu jest dziełem przypadku”. W jej przypadku to rzeczywiście prawda. Bo gdyby jako zakochana w tańcu 15-latka nie doznała kontuzji, być może zostałaby primabaleriną albo zwykłą baletnicą i jej ówczesny chłopak, by jakoś ukoić jej ból, nie wysłałby jej zdjęć na lokalny konkurs modelek. Gdyby nie wygrała tego konkursu, agencja nigdy nie wysłałaby jej do Paryża. Gdyby z natury nie była taka szczupła, nigdy nie zdobyłaby kontraktów w Mediolanie i Nowym Jorku. Gdyby nie pobyt w Nowym Jorku i przesyt pustym, jej zdaniem, światem modelek, nie wróciłaby do Paryża studiować w tamtejszej szkole teatralnej. Gdyby któregoś wieczoru nie poszła do pubu, nie poznałaby francuskiego aktora Guillaume’a Caneta, który nie tylko poprosił ją o rękę, lecz także wprowadził w orbitę francuskiego kina. Gdyby nie małżeństwo z Guillaume’em, który wierzył w jej talent i wysłał jej demo do Hollywood, nigdy nie zagrałaby w swoim pierwszym hollywoodzkim filmie „Apartament” z Joshem Hartnettem. Gdyby nie dostrzeżono jej w „Apartamencie”, nie dostałaby propozycji roli Heleny Trojańskiej. Gdyby, gdyby, gdyby... Żadnych marzeń, żadnego ciśnienia. Zero starań. „Jak się bardzo starasz – mówi Diane – nic nie wychodzi. Więc po co? Może lepiej dać porwać się życiu?”.

Porozmawiajmy o gwiazdach - forum >>


Po drugie: pamiętać, skąd jesteś

Naprawdę nazywa się Diane Heidrüger i urodziła się w niewielkim mieście pod Hanowerem. Jej mama pracowała w banku, tata był informatykiem. Zwykła dziewczyna, jakich miliony. Bez pieniędzy, koneksji, znajomości. Jej sukces nie miał prawa się zdarzyć. Holly-
wood było dalej niż Księżyc. I, jak mi mówi, nawet kiedy już negocjowała grube miliony za rolę w superprodukcji „Skarb narodów”, gdzie zagrała u boku Nicolasa Cage’a, bała się, że nikt nie traktuje jej serio. Kasia Adamik, córka Agnieszki Holland, która razem z matką pracowała przy realizacji filmu „Kopia Mistrza” o Beethovenie, mówiła, że długo zastanawiały się nad powierzeniem Kruger głównej roli kobiecej. Bały się, że była modelka nie udźwignie poważnej roli. Dobrze, że zdecydowały się zaryzykować. Diane u boku Eda Harrisa zagrała fenomenalnie. Do dziś wspomina współpracę z Holland. „Zagrać u takiego reżysera to zaszczyt”, mówi. Jako jedna z niewielu hollywoodzkich gwiazd gra w niskobudżetowych produkcjach z darmo. Nawet jeśli zdjęcia przeciągają się na trzy lata, za własne pieniądze wsiada w samolot, by zjawić się na kręceniu kolejnych scen. „Mnie też kiedyś ktoś dał szansę”, powtarza.

Po trzecie: żyć zwyczajnie
Jej małżeństwo z Guillaume’em Canetem rozpadło się po kilku latach. Mąż pomógł jej zaistnieć w Hollywood, ale rozłąka nie zrobiła im dobrze. Gdy ona walczyła w Fabryce Snów, on związał się z aktorką Marion Cotillard, którą zresztą też później wypchnął, by walczyła, do Ameryki. „Życie na walizkach nie jest nudne, ale trudne – mówi Diane – mnie kosztowało stratę męża, bo nie umieliśmy pielęgnować naszego związku na odległość. Cudem nie zostałam pogrążoną w depresji alkoholiczką”. Być może pomogła praca, a może nowa miłość. Jej chłopak Joshua Jackson, słynny Pacey Witter z serialu „Jezioro marzeń”, zapewnił jej spokój i stabilizację. Choć uważani są za jedną z najgorętszych par Hollywood, żyją zwyczajnie, otoczeni przyjaciółmi spoza branży. Nie planują ślubu. „Już raz byłam żoną”, mówi Diane. „Jak wytrwamy razem do sześćdziesiątki, powiem mu »tak«”. Nie mają dzieci. „To zbyt wielka odpowiedzialność. Mam trzy chrześniaczki i uspokajam się przy nich. Jednak rodzina w Hollywood to brzmi śmiesznie. Nie potrafię jeszcze pogodzić pracy z macierzyństwem”. Zżyma się, gdy nazywa się ją ikoną mody. „Nie mam stylisty. Sama dobieram ubrania. Z makijażysty i fryzjera korzystam tylko na wielkie wyjścia. Uwielbiam ubrania z H&M”. To Diane. „Najlepiej ubrana kobieta świata, genialne wyczucie stylu i świadomość własnej urody. Bezbłędny gust”. To znawcy mody i „Vanity Fair”, które ogłasza Diane ikoną stylu.

Po czwarte: pozostać sobą
Człowiek z Europy, choćby mówił, że to nieprawda, nie czuje się dobrze w Ameryce. Amerykańska gigantomania zabija europejską indywidualność. „Krążę między Stanami a Francją i Niemcami”, mówi Diane. „Jak zaczynam tęsknić, wsiadam w samolot. Wylatuję już kolejny paszport. Nie wiem, czy chcę zostać w Los Angeles na zawsze”. Pamiętajmy, że Marlena Dietrich po największych sukcesach w Hollywood zestarzeć się wróciła do Europy. Na razie Diane o tym nie myśli, ma 34 lata i wszystko przed nią. Ale z nostalgią wypytuje mnie o Europę. Rozmawiamy więc o Lechu Wałęsie, o filmach Kieślowskiego, o Karlu Lagerfeldzie, którego ona poznała jako 16-latka i nadal się przyjaźnią, a ja miałam szczęście obserwować go przy pracy w Paryżu. Obie pamiętamy katastrofę w Czarnobylu
i rok 1989, kiedy padał berliński mur. Sukces jej nie zmienił. Nie załamał, nie zestresował. Choć jest niepoprawną optymistką,
a jej kalendarz zapełniony jest na kilka lat do przodu, wcale nie obawia się momentu, gdy telefon nie zadzwoni. „Duszę mam w Niemczech, a serce we Francji”, mówi. „Do diabła, wciąż mam gdzie wiać”.

Tekst Katarzyna Przybyszewska / Viva!

Redakcja poleca

REKLAMA