Następnego dnia gazety publikują na swoich czołówkach słowo „gratulacje”, ale też zastanawiają się, jak to możliwe, że prezydencka para – o której jeszcze w marcu pisało się, że przeżywa kryzys i jest o krok od rozwodu – znów sprawia takie wrażeniem jakby świata poza sobą nie widziała…
Bujna przeszłość
O tym, że i Carla Bruni, i Nicolas Sarkozy mają spore kłopoty z monogamią, wiadomo nie od dziś. Prezydent każdą ze swoich trzech żon poznawał w chwili, gdy był jeszcze mężem poprzedniej, a liczbą przelotnych romansów wywołałby, zdaniem francuskiej prasy, rumieńce wstydu nawet na twarzy Casanovy.
Podobnie rzecz ma się z Bruni. Odkąd jako 19-latka pojawiła się na wybiegach pokazów mody, szybko zyskując miano najlepiej opłacanej modelki świata, bynajmniej nie wiodła życia Matki Teresy. Jej najsławniejszym romansem był ten ze starszym od niej o 26 lat Mickiem Jaggerem. Kiedy Carla zaczęła z nim flirtować na początku lat 90., zdawała sobie sprawę, że lider Rolling Stonesów jest mężem jej koleżanki po fachu Jerry Hall. Mimo to nie potrafiła zrozumieć oburzenia, jakie towarzyszyło ich znajomości. „Po świecie chodzi kilka tysięcy innych »przyjaciółek« Micka i jakoś nikomu one nie przeszkadzają. Poza tym nie uważam, żeby skoki w bok były naganne. Jeśli ktoś ma ochotę się z kimś przespać, to lepiej, żeby to zrobił i sobie ulżył, niż tłamsił tę chęć, frustrował się i wyżywał na bliskich”, twierdziła w wywiadach. I zgodnie z tą logiką w trakcie romansu z Jaggerem nie odrzuciła zalotów kilku innych panów – w tym francuskiego premiera Laurenta Fabiusa. Z podobną lekkością potraktowała także znajomość z wydawcą Jeanem-Paulem Enthovenem. Gdy latem 2001 roku została zaproszona przez niego na rodzinne wakacje, potrzebowała zaledwie kilku dni, aby uwieść jego syna, filozofa Raphäela Enthovena i to na oczach jego żony, pisarki Justine Levy. Nieszczęsna, porzucona literatka najpierw popadła w uzależnienie od amfetaminy, a następnie wylądowała na kuracji odwykowej. Gdy ją zakończyła, napisała powieść, której bohaterką uczyniła modelkę rozbijająca kolejne małżeństwa. Została ona uroczo scharakteryzowana przez Levy jako „tysiąc razy chirurgicznie poprawiona pijawa o wrażliwości Terminatora”. Nikt z recenzentów jakoś nie miał wątpliwości, że pierwowzorem owej modliszki jest Carla Bruni, która w tym czasie urodziła Raphäelowi synka Aureliana. Jednak prawdziwe zamieszanie wokół Carli miało się dopiero rozpętać!
Porozmawiajmy o gwiazdach - forum >>
Persona non grata
Wiosną 2007 roku Carla Bruni, która kilka lat wcześniej pożegnała się z modelingiem, wydała swoją drugą płytę „No Promises”. Jej pierwszy, wydany cztery lata wcześniej album „Quelqu’un m’a dit” kupiło we Francji ponad milion fanów i teraz Bruni oczekiwała, że powtórzy tamten sukces. Niestety, zamiast o jej płycie, gazety pisały o tym, że... została porzucona. Raphäel stwierdził bowiem, że przestał widzieć sens wspólnego z nią życia. Bruni była załamana, ale szybko znalazła pociechę. Jesienią na jednym z przyjęć poznała równie pogubionego w życiu prywatnym, będącego w separacji z żoną Sarkozy’ego. Ich związkowi nikt nie dawał najmniejszej szansy. Gdy jednak okazało się, że na przekór wszystkim para postanowiła się pobrać, przez media przetoczyła się prawdziwa burza. Carlę nazywano „włoską kokotą” (Bruni jest z pochodzenia Włoszką, obywatelstwo francuskie przyjęła dopiero po ślubie z Sarkozym), wypominano jej licznych kochanków, pisano, że nie do przyjęcia jest, aby kobieta o tak niskim morale miała zostać Pierwszą Damą Francji.
Oliwy do ognia dolał... papież. Gdy prezydent Sarkozy wybierał się do Watykanu, jego kancelaria została poinstruowana, aby nie zabierał ze sobą żony. Oficjalnie chodziło o to, że włoska prasa mogłaby ośmieszyć wizytę, publikując frywolne fotografie Bruni z czasów, gdy była modelką. Komentatorzy nie mieli jednak wątpliwości, że Benedyktowi XVI nie w smak było spotkanie z kobietą, której poglądy w kwestii moralności, praw mniejszości seksualnych oraz walki z AIDS oddalone są o lata świetlne od tych, jakie on sam głosi w kazaniach. Ostatecznie Carla została w Paryżu.
Od kiedy Bruni wprowadziła się do Pałacu Elizejskiego, prasa czyha na każde jej potknięcie. Ale ku rozczarowaniu przeciwników przez długie miesiące Carli udawało się uniknąć gaf. Gdy jednak zabrała się za nagrywanie kolejnej płyty (jak zapowiedziała – bycie żoną prezydenta nie przeszkodzi jej w kontynuowaniu kariery), tabloidy poczuły wiatr w żaglach! Ledwie Carla weszła do studia, a już w mediach pojawiły się doniesienia o jej romansie z producentem albumu, popularnym francuskim rockmanem Benjaminem Biolayem. Nie minął tydzień i odpalona została kolejna bomba: Sarkozy ma romans z francuską minister zdrowia, 40-letnią Chantal Jouanno. To nic, że wszyscy bohaterowie afery szybko zaprzeczyli tym rewelacjom, a Sarkozy zagroził nawet kilku pismom śledztwem prokuratorskim i rozprawą sądową.
O rzekomych kłopotach miłosnych prezydenckiej pary media pisały i mówiły przez ostatnich kilka miesięcy częściej niż o kryzysie gospodarczym i rewolucji w Afryce. Teraz jednak ciąża Bruni ucięła wszystkie spekulacje. A zarazem, jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zmieniła nastawienie Francuzów do ich Pierwszej Damy. Niedawna „włoska kokota” nazywana jest teraz „przyszłą mamą najbardziej oczekiwanego dziecka we Francji”. Cóż... ponoć każda ciąża to cud. A ciąża Carli Bruni, jak widać, to nawet dwa cuda w jednym.
Alek Rogoziński / Party