Cała prawda o Alexandrze McQueenie

Alexander McQueen, Stella McCartney fot. ONS
Alexander McQueen nie żyje. Świat mody jest w szoku. Wielcy kreatorzy nie umierają w tak młodym wieku. I w takich okolicznościach...
/ 02.03.2010 08:34
Alexander McQueen, Stella McCartney fot. ONS
Witryna londyńskiego butiku Alexandra McQueena przy Old Bond Street wygląda inaczej niż zwykle. Zamiast ubrań zawisły w niej czarne płachty.

Jest też niewielka tabliczka: informacja, że założyciel i szef marki nie żyje. Kilka słów, bez zbędnej sensacji i domysłów. Cisza przed burzą, bo – jak łatwo się domyślić – w ciągu najbliższych tygodni historia Alexandra Lee McQueena (40) obrośnie legendą. I pojawią się kolejne teorie wyjaśniające, dlaczego jeden z największych kreatorów mody 11 lutego postanowił odebrać sobie życie.

NAJMŁODSZY W RODZINIE
Mówi się, że popełnił samobójstwo z powodu śmierci matki. Odeszła dziewięć dni wcześniej. McQueena to załamało. Był silnie z nią związany, dedykował jej wiele swoich projektów. On, urodzony anarchista, często wpadał do mamy na popołudniową herbatę. Siadał na staromodnej kanapie, ona przynosiła mu ciasteczka. Udzielili kiedyś razem wywiadu dla brytyjskiego „Guardiana”. Zadawali sobie nawzajem pytania. „Czego najbardziej się boisz?”, pytała ona. „Że umrę przed tobą”, odpowiedział projektant.

„Z czego jesteś najbardziej dumny?”. „Z ciebie”. O ojcu wspominał rzadziej. W ogóle o dzieciństwie mówił niechętnie, nietrudno się domyślić dlaczego. „Nieraz cierpiałem, widząc, jak ojciec prał moje siostry na kwaśne jabłko”, rzucał w wywiadach. Po latach przyznał, że nie mógł znieść, kiedy siostry miały jakieś kłopoty. I że umiał im pomóc tylko w jeden sposób – szyjąc dla nich ubrania. Tak, żeby „wyglądały na władcze i pewne siebie kobiety”. W którymś wywiadzie powiedział zresztą, że jego ubrania „mają chronić ludzi” i że „są jak zbroja”.

Przyszły projektant był najmłodszym dzieckiem Joyce i Ronalda McQueenów – nauczycielki i londyńskiego taksówkarza. Miał trzy siostry i dwóch braci. Już w wieku 16 lat rzucił szkołę. To matka doradziła mu, żeby zgłosił się na praktyki do londyńskiej pracowni Anderson & Sheppard na Savile Row, ulicy słynącej z najlepszych pracowni krawieckich w Europie. Wykrawał i zszywał suknie, własnoręcznie wykonywał nawet najbardziej skomplikowane elementy. Był dobry. Potem jako światowej sławy kreator powtarzał, że praca na Savile Row była jedną z najważniejszych lekcji w jego życiu. Poznał dokładnie „architekturę mody”. Bo, jak twierdził: „Musisz dokładnie znać zasady, żeby je łamać”.

MUZA I KOCHANEK
Trzy lata temu odeszła druga po matce najważniejsza kobieta w jego życiu. To także – jak twierdzą bliscy McQueena – mogło sprawić, że przestał widzieć sens w tym, co robi. Isabella Blow, szefowa działu mody magazynu „Tatler”, była od niego o 11 lat starsza. To jej w dużej mierze projektant zawdzięcza swój sukces. Blow była jedną z najbardziej wpływowych osób w branży. Po obejrzeniu dyplomowej kolekcji McQueena (studiował w londyńskiej prestiżowej szkole Central St. Martin’s College of Art and Design) chciała kupić od niego pięknie skrojoną kurtkę. „Ile za nią chcesz?”. „350 funtów”. „Masę pieniędzy jak na studenta”.

„Ale to mój projekt i tyle jest wart”. W końcu Blow kupiła całą kolekcję. Ona pomogła mu rozwinąć skrzydła, on uczynił z niej muzę, mentorkę i przyjaciółkę. Przed śmiercią Isabelli podobno się posprzeczali. Miała mu za złe, że po tym, jak zaczął pracę dla Givenchy, zaczął ją zaniedbywać. Niedługo potem Blow dowiedziała się, że ma raka. Siedząc w wannie, wypiła butelkę środka chwastobójczego. McQueen poświęcił jej kolekcję. Jedną z najsłynniejszych.

Trzecia domniemana przyczyna samobójstwa McQueena to zawód miłosny. Choć chyba raczej była to kropla, która przepełniła kielich goryczy. McQueena porzucił ponoć kochanek z Antypodów. Projektant nigdy nie krył się ze swoją orientacją seksualną. Powtarzał nawet, że w swojej rodzinie jest „różową owcą”. W 2000 roku wziął ślub z dokumentalistą George’em Forsythem. Związek jednak się rozpadł. O tajemniczym Australijczyku wiadomo tylko tyle, że rozstali się kilka miesięcy temu i że projektant zdążył sobie wytatuować imię ukochanego na ramieniu. W prasie niedawno ukazały się gorzkie słowa McQueena: „Drań wyjechał, a ja zostałem, gapiąc się na jego imię”.

NA KRAWĘDZI
Zmarł w swoim apartamencie w londyńskiej dzielnicy Mayfair, do którego właśnie się wprowadził. Kiedy na miejsce przyjechała karetka, nie było wątpliwości, że nie da się go już uratować. Od samego początku mówiono, że to samobójstwo przez powieszenie. Dzień później zaplanowany był pogrzeb matki projektanta, Joyce McQueen. Rodzina – po naradzie – zdecydowała się nie przekładać uroczystości.

Dla świata mody samobójstwo McQueena było szokiem. Nazywano go geniuszem. Miał nieograniczoną wyobraźnię i lubił szokować. Zwiewną sukienkę zestawiał z cierniową koroną. Kostiumy kąpielowe wzorował na skórzanych strojach sado-maso. Barokowe suknie zamieniał w dzieła sztuki. Na jednym z jego pokazów na wybiegu pojawiła się niepełnosprawna sportsmenka Aimee Mullins „ubrana” w misternie rzeźbione drewniane protezy nóg. Nawet te najbardziej szalone i obrazoburcze projekty były bardzo stylowe.

Nikt nie potrafił tak sprawnie balansować między sensacją a delikatnością. Makabrą i delikatnym pięknem. Gwiazdy złożyły mu hołd podczas charytatywnego pokazu mody na rzecz Haiti zorganizowanego przez Naomi Campbell. Kochały jego ubrania, ale niekoniecznie jego samego. Podobno był mrukliwy, nawet gburowaty. Po skończonych pokazach, zamiast pozować fotografom, przemykał po wybiegu, jakby znalazł się tam przypadkiem. Wolał komunikować się poprzez swoje wyraziste kolekcje.

Tuż po śmierci projektanta zaczęto się zastanawiać, co stanie się z marką, którą stworzył. Wielcy kreatorzy, założyciele słynnych domów mody zwykle wyznaczali swojego następcę. Tymczasem trudno wyobrazić sobie, że McQueena może ktokolwiek zastąpić. Na razie jednak jego projekty rozchodzą się w błyskawicznym tempie. Ludzie w hołdzie i na pamiątkę masowo wykupują ubrania i dodatki, a na internetowych aukcjach ceny rzeczy firmowane nazwiskiem projektanta gwałtownie wzrosły. Już dzień po wiadomości o jego śmierci zyski ze sprzedaży jego rzeczy wzrosły o 1400 procent...

Redakcja poleca

REKLAMA