Był chłop na schwał, zrobił się z niego pantoflarz. Była fajna dziewczyna, dziś jest snobka i burżujka. Wpadając w sidła Amora tracimy często własne skrzydła…
Niby zakochujemy się w kimś z całym inwentarzem. Może najpierw nie dostrzegamy „usterek” i denerwujących po latach nawyków, ale przecież wiemy zwykle kto zaczyna dzielić z nami łoże, stół, koc na plaży. Jak to więc jest, że po pół roku znajomi naszej połówki szepczą po kątach: „jak ona go zmieniła!”, „ale on ją przekabacił”…
Między zgodnością a uległością
I to do pewnego stopnia normalne, że wchodząc w związek ulegamy zakochanej sile kompromisu - zaczynamy jeść rzodkiewki, których dotąd nie cierpieliśmy, wstawać wcześniej, lubić Boba Marleya czy filmy science fiction… Druga osoba nie tylko bowiem otwiera nam oczy na nowości, ale też sprzedaje swoje preferencje wraz z dużą dozą uczucia. Bez tego procesu docierania się związek na długie lata pewnie nie byłby wcale możliwy.
Z drugiej strony zmiany w partnerach bywają więcej niż kosmetyczne. Nasi przyjaciele, znajomi, rodzeństwo zmieniają się często nie do poznania - ze spódniczkarza w wiernego męża, z leniwego pączka w sportową aktywistkę, z wybrednego maminsynka w troskliwego kochanka, z rozrywkowej dziewczyny w kurę domową. I wszyscy przecierają oczy ze zdumienia, pytają „dlaczego?”, często złoszczą się, że stracili przyjaciela czy brata.
Jeden ślepy
Paradoksalnie, ten ktoś przetransformowany zwykle jest zadowolony ze zmiany - ma miłość, jest kochany, zaczyna czuć się częścią szczęścia pary. Czasem nie dostrzega nawet swojej zmiany, najczęściej uważa ją za postęp, nierzadko obraca się przeciw otoczeniu, które chciałoby dawnego Tomka czy Anię. No bo według znajomych winny musi być zwykle partner, a jak można godzić się na obwinianie ukochanego, który przyniósł nam samo szczęście?
Takich historii jest naprawdę mnóstwo i nie wszystkie kończą się dobrze - czasem po latach wypadamy z amoku fatalnego zakochania, zaczynamy patrzeć na swoje życie i wtedy dochodzi do nas, że kompromis, stopień zmiany własnego „ja”, na który się zgodziliśmy, był faktycznie zbyt wielki. Że poddaliśmy kawałek siebie, straciliśmy coś z życia, na czym nam wcześniej zależało. Ale niekoniecznie… Bywa bowiem i tak, że po reinkarnacji, w drugim wcieleniu czujemy się lepiej już do końca.
Na pytanie, dlaczego się aż tak można zmienić, nie ma łatwej odpowiedzi. Najczęściej zmieniają się jednak ludzie długo czekający na prawdziwą miłość i rzucający się w nią całą głową i sercem. Im nie przeszkadza się dostosować, bo nagroda jest wielka. Nierzadko tak nam zależy na drugiej osobie, że od początku udajemy kogoś kim nie jesteśmy i z biegiem czasu po prostu wtapiamy się w rolę. Wreszcie, bywa, że zmieniają nas po prostu okoliczności - konieczność zarabiania na własny dom, ciąża, dziecko, hipoteka… Człowiek stanu wolnego i swobodnego staje się nagle wspólnikiem poważnej spółki.
A co Wy myślicie o zmianach osobowości w związku?