Niedawno na ekranach gościliśmy drugą część słynnego filmu „Kac Vegas”. I znowu, wśród pań narasta nerwowe pytanie o to, czy godzić się na wieczór kawalerski…
No bo przecież…
To tradycja, męski rytuał, dla niektórych z nas wspaniała wymówka, aby urządzić sobie babski odpowiednik przedmałżeńskiego szaleństwa. Jedyny taki wieczór w życiu, przy założeniu, że potem tylko śmierć może Was rozłączyć; okazja do dobrej zabawy, wyhukania się przed ślubem i pierwszy krok do statecznego wejścia w nowy wiek męski. Żadna z nas przecież nie chce być tą, która już zanim stanie się żoną, będzie gdakać, złorzeczyć i zakazywać - niech facet trochę wolności ma. W końcu jak się kocha i ufa, to nie ma się czego przecież obawiać.
Ale z drugiej strony…
Wszyscy wiemy jak jest, gdy sufit wysadza testosteron. Każdy z naszych ukochanych przy śniadaniu w kuchni jest znanym, poczciwym, godnym zaufania partnerem, ale w towarzystwie kolegów często wyłazi z niego „ten drugi facet”. Bo jest presja otoczenia, chęć bycia największym kogutem, popularna wśród panów idea, że kobiety, które nas mają to takie małe, może złote i wygodne, ale jednak więzienie. I z dodatkiem dwóch drinków nietrudno jest wskoczyć od razu na głęboką wodę, która każdym związkiem może porządnie potrząść.
Życiowe scenariusze
Wieczorów kawalerskich, gdzie grupka panów opije się do bólu, powygłupia na gokartach czy przy pokerze, a nawet obejrzy w spokoju tradycyjny występ striptizerki są miliony. I nic się nie dzieje. Tradycji staje się zadość, nikt nie cierpi, ślub odbywa się z czystymi kontami. Ale też nie trzeba długo szukać na forach czy wśród znajomych, aby odnaleźć historie z dreszczykiem - bo koledzy zamówili prostytutkę i ciężko było odmówić; bo alkoholu było za dużo a panny młode i piękne; bo stało się coś niewytłumaczalnego… „kiedy dziewczyna rozpina ci spodnie, nie możesz powiedzieć NIE. To nie leży w naturze mężczyzny” - wyczytałam na jednym z forów dla mężczyzn, którzy polegli na wieczorze kawalerskim.
Swąd spalenizny
Po takim incydencie można się oczywiście zachować jak chłop - wyznać ukochanej prawdę i liczyć, że stanie ona na ślubnym kobiercu z tą samą ochotą i entuzjazmem, z jakim przyjęła zaręczyny. Częściej panowie decydują się jednak nie mącić atmosfery białego dnia i licząc na męską solidarność przechodzą nad kawalerską zdradą do porządku dziennego. I nic się nie dzieje - małżeństwa trwają szczęśliwie latami. Czasem jednak ktoś coś powie i wieczór kawalerski okazuje się gwoździem do ślubnej trumny; innymi razy wyrzuty sumienia chodzą za człowiekiem długie miesiące, aż balon w końcu pęknie, bądź nadarzy się okazja do recydywy. Bo grzech tak skrywany będzie kusić ponownie.
Nie wszyscy tacy sami
Na dobrą nutę trzeba powiedzieć, że świat widział facetów z krwi i kości, którzy potrafili odmówić najbardziej gorącej pokusie oraz tych, którzy po ujrzeniu teatrzyku stereotypowego wieczoru kawalerskiego z tanią plastykową lalą, grzali w te pędy do własnej narzeczonej gotowi pobrać się tu i zaraz. Małżeństwo z kobietą, którą kochasz i znasz, a seks z nią sprawia ci autentyczną radość, zaczyna świecić złotym blaskiem po doświadczeniu z wynajętą dziewczyną w stringach wywijającą pupą nad magnetofonem. I tak ma być!