Czy może się przydarzyć każdemu z nas? Czy jest powodem do zerwania? Czy ma pozostać słodką tajemnicą szczęśliwego małżeństwa? Zapraszamy do dyskusji...
Jak w szkolnej rozprawce, problem ma dwie opozycyjne strony. Z jednej, kochający się związek jest w dorozumieniu monogamiczny, wierny, oparty na szacunku. Gdy dojrzejesz do takiej relacji, musisz traktować miłość drugiej osoby jako zobowiązanie ważniejsze niż impulsy natury ludzkiej, zwłaszcza jej erogennych stref. Bo jak zrozumieć i zaakceptować fakt, że ukochany maczał swój interes w innej kobiecie? Jak wybaczyć lubej, że jęczała i dochodziła w ramionach innego? To wszystko nas rani do żywego, psuje związek, rujnuje zaufanie i zabiera powód, aby samemu trzymać się lojalności. Bo czy nie jest tak, że jak ktoś naprawdę kocha, to ma swoje priorytety, potrafi się oprzeć wampom, umie wybrać na czym mu bardziej zależy? Poza tym, jeśli zdradził, to czegoś mu wyraźnie brakuje, a więc może ze mną jest coś nie tak? I co z tego, że to był tylko incydent - jak zdarzył się jeden, to czy drugi nie jest prawdopodobniejszy?
Jest jeszcze ta druga strona, równie silna, jakby ktoś miał wątpliwości. Bo skok w bok jest zgodny z naszą naturą, która od zarania wieków nie była ściśle monogamiczna. Panowie zawsze chcieli jak najwięcej potencjalnego potomstwa, panie jak najwięcej potencjalnych żywicieli - naukowcy nie mają żadnych wątpliwości. Załóżmy więc, że znalazłam kogoś kogo kocham nad życie i chcę kochać przez resztę, jednego jedynego. Jaki to ma związek z seksem? Wszystkie pozycje Kamasutry, sto gadżetów i cała bielizna świata nie starczą, żeby zapewnić ognistą pasję na 30 lat, bo jedno ciało powszednieje. Dlaczego więc nie miałabym kochać mojego, dbać, prać, gotować, dać mu dzieci i wynosić śmieci, ale dla zdrowia psychicznego dać się uwieść ogrodnikowi czy koledze w pracy? Nie na romans, randki i rozmowy sercowe, ale na pojedynczy, dobry, relaksujący seks, po którym będę lepszą żoną i kochanką.
I tutaj dochodzimy do ostatniej kwestii - bo jeśli już, twierdza padła, mit o „tylko z tobą” rozwiał się w tumanach pierza hotelowego pokoju, to czy myśleć o tym, że prawda ją/jego skrzywdzi a związek może zniszczyć, czy raczej wierzyć w szczerość i mieć nadzieję na zrozumienie? Bo jeśli nikt się nigdy nie dowie, a żadne serce nie zostanie złamane to chyba dobra opcja? Ludzie żyją z gorszymi grzechami na sumieniu, niż oralny seks z koleżanką w biurowej toalecie.
Od siebie powiem tak - wybaczę wiele, ale nie kłamstwo. Jak mam być zraniona, zgładzona, rozbita to wolę, niż być ogłupiona, oszukana, zrobiona w balona. W końcu jak ktoś się zaczyna bawić z płcią przeciwną to od dziecka słyszy, że oni zawsze lecą na młodsze i większe piersi, a one na fury i grube portfele. Zasadniczo powinno się brać więc możliwość zdrady zawsze do rachunku zysków i strat w związku. To, że facet mnie zdradził, bez uczuć, ot tak, dla dobrego seksu ani nie spowoduje, że przestanę go kochać, ani nie oznacza, że on mnie nie kocha. Oczywiście, jedna struna pęknie, ale gitara gra dalej…
A co na to nasi czytelnicy? Czy skok w bok ma rację bytu w związku? Czy go ukrywać jak ciemne strony charakteru czy próbować oswoić dzieląc się z partnerem prawdą?