Bo to archaiczny zwyczaj nie mający nic wspólnego z rzeczywistością XXI wieku. Bo jest tak naprawdę tylko głupim papierkiem, którego naprawdę kochający się ludzie nie potrzebują. Bo jest hipokryzją, szopką odstawianą w kościele, do którego się normalnie nie chodzi, przed rodziną, którą ma się, w większej części, w głębokim poważaniu. Bo wesele to pretekst do wypicia dwóch ton wódki i zasilenia biznesu fotograficzno-gastronomicznego. Bo chodzi zwykle o prezenty, stabilizację, której kobiety pożądają bardziej niż mężczyzny, o ugotowane obiady i odchowane dzieci, o pieniądze na futra i alimenty na starość. Bo od dnia ślubu wszystko zaczyna się psuć, nie staramy się już o siebie, obojętniejemy i tyjemy. Bo męża i żonę się zdradza, poniewiera, obgaduje, krytykuje, bije, a w najlepszym wypadku ignoruje.
Kasia (staż 3 miesiące): „Od czasu ślubu wszystko mnie wkurza. Wcześniej prasowałam mu koszule z uśmiechem na ustach, bo czułam, że powinnam się starać. Teraz jak widzę żelazko, od razu mam muchy w nosie. Rzeczy, które mi wcześniej w związku nie przeszkadzały, totalnie mnie denerwują.”
Ania: (staż 1,5 roku): „Moim zdaniem małżeństwo niszczy miłość. Co prawda jestem jeszcze młoda, ale..... z moim mężem jestem od 5 lat, w tym 1,5 roku jesteśmy małżeństwem, i powiem wam, że to dno. To już nie jest ta osoba, w której się zakochałam, dla której mogłam zrobić wszystko. Pokochałam go takiego, jakim był.... a nie tego, jakim jest. Może to wszystko było zbyt szybko...Wiadomo, dziecko i inne sprawy.. Ślub wzięliśmy niby, bo się kochaliśmy, ale może jednak bardziej z rozsądku - no bo jak to będzie wyglądać".
Tomasz (staż 15 lat): „Dochodzę do wniosku, że ślub to był chyba mój największy błąd! Jedyne, z czego jestem zadowolony, to moja córka! Mój związek chyba już jest na ślepym torze i zmierza donikąd. Dwa lata temu stoczyłem walkę sam ze sobą, żeby ratować to małżeństwo. Przez pierwszy rok było nawet OK, ale ostatni rok to katastrofa, kłócimy się, warczymy jedno na drugie. Ja już się poddałem i nie wiem, czy jeszcze chcę to ratować.”
Jako osoba niezamężna przyznam, że to widmo straszy. Dać się zauroczyć, porwać chwili namiętności i chemicznej burzy w mózgu, który nagle pragnie być sercem, obwieścić „TAK” przed rodziną, Bogiem i urzędem, a potem uświadomić sobie, że wpadłam w bagno. Że z dziewczyny, która z założenia jest młoda, sexy i idealna do zabawy, stałam się starą żoną, która prasuje, zamiast się malować i karmi dziecko zupką zamiast zaliczać szybki numerek w kuchni. Że któregoś razu uświadomię, że on wywraca oczami, jak mówi kumplom, że żona ma znów fochy, a na sekretarkę zatrudni 20-latkę z kwalifikacjami wychodzącymi poza ramy standardowego CV (jędrna, grzeszna, zawsze chętna).
Przykro mi kochanie, ale po prostu nie mogę za ciebie wyjść…
Przy czym z jego perspektywy to musi wyglądać podobnie - była świeża, szczupła, zadbana i zawsze miała dla mnie czas. Teraz ma jedynie ból głowy, na który pomagają tylko pieniądze, a od jej cellulitu mam rano mdłości. Bo w ogóle, ja chcę mieć zawsze babkę przed 30-tką, a nie kopię własnej matki.
Jedyny rozsądny argument na rzecz małżeństwa opiera się na czystym biznesie - on będzie miał ugotowane, uprane i ciepłe kompresy przy przeziębieniu, ona stabilizację finansową i kogoś, kto wie jak wymienić korki.
Chyba wolę sama się nauczyć tych korków.
Małżeństwo rozgrzesza z lenistwa i niedbałości. Małżeństwo zmienia romantykę w element z góry danej rzeczywistości, zaraz obok śmierci i podatków. Małżeństwo zabiera poczucie wolności, dusi i ogranicza swobodę korzystania z życia. Nie bierzcie się.
…napisałam, bo tak wynikło z naukowych eksperymentów na ludziach. Zamknęłam laptopa z poczuciem ulgi i poszłam na plażę, żeby wzroku nie stracić przed czterdziestką. Był chłodny listopadowy dzień, ani na plażowanie, ani nawet na przyjemny spacerek. Ludzie jednak spacerowali. Samotnie, z psami i wtuleni w siebie parami, żeby pokonać lodowaty wiatr wspólnym ciepłem. Nastolatki i emeryci.
I wtedy do mnie doszło, że taki jest właśnie sens, który niestety często zakrywają pieluchy, dresy i pięć kilo nadwagi. Bo w życiu bywa kiepsko - choroby, ból, smutki, zawieruchy, głupi niefart. I wtedy okazuje się często, że dziewczyna czy chłopak nie wystarczą, bo po dwóch słowach kłótni biorą walizkę i już ich nie ma. Związek małżeński nie upadnie od zabranej walizki. Małżonków łączy symbolika, obietnica, fotografie ze ślubu, zwykła świadomość, że jesteśmy ze sobą nie tylko dla zabawy.
I jeśli tylko nie wyjdę za faceta, z którym wpadłam, który ma porsche, którego lubi moja mama, albo który nie jest zły (a ja już się do niego przyzwyczaiłam), to mam szansę przeżyć pełne emocji życie z kimś, kto będzie przez burze wiosłował ze mną, a przy dobrej pogodzie będziemy kołysać to łódką do granic możliwości. Oczywiście, można zawsze na małżeństwo zrzucić winę, za to, że nie umieliśmy dobrze pielęgnować naszej miłości, ale chyba lepiej potraktować obrączki jak koła ratunkowe, a nie kajdany i, parafrazując Staffa, uświadomić sobie, że sami kujemy swój związek.
Wyniki ankiety Forum we-dwoje.pl:
Czy warto wychodzić za mąż?
73% TAK
27% NIE
73% TAK
27% NIE
Agata Chabierska