Ze świętem zakochanych bywa różnie. Nie zawsze miłość spada na nas jak grom z jasnego nieba. Przeważnie spotyka nas coś, co niewiele ma wspólnego z romantycznym uniesieniem, wręczaniem kwiatów i szeptaniem wierszyków...
Płaczący gliniarz
Moje koleżanki postanowiły mnie zeswatać. Szukały dla mnie faceta, który byłby czuły i romantyczny, ale zarazem potrafiłby mnie ustawić. Wiedziały, że to nie będzie łatwe, więc wybrały najtwardszego zawodnika. Przemek, to gliniarz z krwi i kości, pewny siebie, dominujący - od razu wskazał mi, przy którym stoliku, a nawet na którym miejscu mam usiąść, a gdy sięgnęłam po menu, złapał mnie za rękę i powiedział, że już się tym zajął. Koleżanki wspominały mi coś, że rok temu dziewczyna go rzuciła i to było wszystko, co wiedziałam na jego temat. Atmosfera jak to w walentynki, restauracja udekorowana serduszkami, długie czerwone świeczki, nastrojowa muzyka i oczywiści pełno migdalących się par. Nie jestem specjalną amatorką tego typu rzeczy, więc nie robiło to na mnie wrażenia. Tamtego wieczora popełniłam tylko dwa błędy. Po pierwsze zapytałam Przemka o jego pasje. Przyszło mi żałować tego przez kolejne dwie godziny. Monolog na temat komandosów, broni, sztuk walki, kogo to on nie zna, z kim to on nie walczył, a kogo to on jeszcze mógłby pokonać. Gdy już nie mogłam dłużej tego wytrzymać wyszłam do toalety. Panująca tam cisza, spokój i brak Przemka były tak przyjemne, że nie miałam ochoty wracać do stolika. Byłoby to jednak niegrzeczne więc zebrałam się w sobie i postanowiłam tam pójść i kulturalnie się pożegnać. To co zastałam po powrocie wprawiło mnie w osłupienie. Przemek wpatrywał się w okno a jego oczy dziwnie błyszczały??? jakby płakał. Przyjrzałam mu się dokładnie i faktycznie, miał zaszklone oczy. Nagle Przemek przerwał to krępujące milczenie. „-To miała być nasza piosenka na pierwszy taniec, mieliśmy kupić sobie małego pieska”- mówił drżącym głosem. Myślałam że zaraz się rozpłacze. Byłam w takim szoku, że bez chwili zastanowienia zapytałam się go czy ma zamiar się tu rozkleić, bo jeśli tak, to poproszę kelnerkę o więcej serwetek. Ok, może to faktycznie zabrzmiało jakbym była nieczułą zołzą, ale nie przywykłam do widoku beczącego faceta. Jak się okazało moje pytanie było błędem numer dwa. Twarz Przemka skamieniała, momentalnie wstał od stolika i wyszedł. W sumie po wysłuchaniu wszystkich jego historii i tak miałam szczęście, że nie wyciągnął broni i mnie nie zastrzelił.
Na stopa po holendersku
Tego dnia jechałyśmy akurat z przyjaciółką do Holandii na stopa. Wiadomo, że studencka kieszeń to nie róg obfitości, dlatego zdecydowałyśmy się na taki środek transportu. W Niemczech kawałek przejechałyśmy z jakimś niemieckim biznesmenem, który wysadził nas... Właśnie, nie do końca wiedziałyśmy gdzie. Dopóki byłyśmy na autostradzie było w porządku, ale w końcu pojawiła się cywilizacja... Niezbyt duża stacja benzynowa, ciemno (było już po 22) i jakieś 100 km do granicy holenderskiej. Bałyśmy się, ze nie wydostaniemy się stamtąd do rana, w dodatku żadna z nas nie zna niemieckiego... Podeszłam więc do faceta i powiedziałam: 'Excuse me, I don't speak German; Could you....' A on na to: 'Poland?' Ja: 'Yes' On: ' No to co tam słychać dziewczyny?'
Był bardzo sympatyczny i dal nam mapę samochodową Niemiec. Wcześniej posługiwałyśmy się tylko taka wyrwaną z atlasu mojej młodszej siostry. Później zabrał nas ciężarówką jakiś Holender, który angielski znał baaardzo słabo, więc niezbyt można było z nim pogadać. Najwidoczniej chciał być miły, bo włączył nam nawet film. Szkoda tylko, że pornograficzny.
Wymiana zagraniczna i mokre spodnie
Imprezka w klubie ze studentami z Socratesa coraz bardziej się rozkręcała. Mocno po północy zamykali lokal, więc już mniejszą grupką przenieśliśmy się gdzie indziej. Flircik z jednym z amerykańskich studentów zapowiadał się coraz lepiej. Kumpela wyciągnęła mnie do toalety, żeby porozmawiać. Przy okazji załatwiania potrzeby fizjologicznej zorientowałam się, że klapa sedesu była opuszczona i zawartość mojego pęcherza rozmazała się wprost na moich nogawkach i butach!
Nad sedesem na szczęście była suszarka do rąk. Stanęłam na toalecie, podstawiłam spodnie pod suszarkę i suszyłam. Moja przyjaciółka mówiła, ze dawno jej tak brzuch nie bolał od śmiechu, a naszym amerykańskim kolegom powiedziałyśmy, że miałyśmy naprawdę sporo babskich spraw do omówienia. Nie było nas przecież ponad 20 minut.
Niefortunny skłon
Walentynki z trzeciej klasy liceum ciągnęły się za mną do końca szkoły. Tego dnia staliśmy już w rządkach przed klasą, kiedy w końcu przyszła pani profesor od matematyki. Brzydka, przeraźliwie chuda, okryta aurą niekobiecości pod każdym względem. W szkole słynęła z wysokiego poziomu brutalności wobec uczniów i niekonwencjonalnych sposobów prowadzenia zajęć. Nagle jednak opuściła klucze, które upadły prosto pod moje stopy. Bez namysłu schyliłem się, aby je podnieść.
Pech chciał, że pani profesor wykonała podobny ruch, jednak wykonując go bardziej w półprzysiadzie. Pochylając się nad podłogą, nieco wyprowadzona z równowagi, utknęła twarzą w kroku moich obszernych, zielonych jeansowych spodni, pozostając w tej pozie przez około 5 sekund ocierała nosem o mój członek! Od tamtej pory miałem ogromne problemy z zaliczeniem matematyki. Informacja rozeszła się po całej szkole, trafiła również do pokoju nauczycielskiego. W dodatku jej nazwisko było na tyle śmieszne, że jednoznacznie kojarzyło się wszystkim z zaistniałą sytuacją.
Rykowisko
Kiedyś wynajmowałem kawalerkę w Poznaniu. Czasami przy goleniu, po jakimś jedzonku lubię sobie "beknąć" w dość pokaźny sposób. Przyznam, że niejednokrotnie przypomina ono lwie ryknięcie. Kilka dni nie było mnie w domu, wróciłem akurat w dzień zakochanych. Wszedłem do łazienki, żeby przygotować się do romantycznego spotkania ze swoją dziewczyną. Namydliłem twarz i beknąłem serdecznie. Nagle przez kratkę wentylacyjną usłyszałem głos dziecka: „ Mamo, mamo ten potwór wrócił!" Z wrażenia mało sobie głowy nie odciąłem, a ochota na romantyczny wieczór szybko mi przeszła.
Niespodziewane spotkanie
Kilka lat temu walentynki spędzałam ze znajomymi na stoku. Po całym dniu jazdy mieliśmy wracać do domu oddalonego od wyciągu o kilka kilometrów. W międzyczasie ja musiałam skoczyć do toalety. Niestety nie wszystkie stacje narciarskie są zaopatrzone w taki wynalazek. Co gorsze rosło tam jedynie parę drzew, lasek był niezmiernie rzadki. Na szczęście stała tam także knajpa, postanowiłam więc udać się za nią, ucieszona jakie genialne miejsce znalazłam. Z tyłu były drzwi, ale doszłam do wniosku ze jest bardzo małe prawdopodobieństwo by ktoś wyszedł, zresztą strasznie chciało mi się siku... Kucnęłam prawie na wycieraczce, wypinając tyłek do drzwi . Załatwiam się w najlepsze kiedy z zza drzwi wyłonił się miły młody chłopak z komórką. Czasami bywa tak, że po prostu nie można przestać i to była jedna z tych sytuacji. Na szczęście chłopak był kulturalny i odszedł parę kroków odwrócił się tyłem... Spotkałam go później w naszym schronisku, ale wstydziłam się przyjąć zaproszenie na kawę.
Rozwód zamiast wyznania
W walentynki na jednym z portali perentingowych ukazał się tekst o rozwodach. Nieopatrznie przeczytałem go swojej żonie i wywiązała się dyskusja typu, co by było gdyby to nas spotkało. Poniosła mnie fantazja i powiedziałem, że dałbym ogłoszenie, że poszukuję kobiety na stanowisko żony z taką a taką pensją... Agnieszka nie powiedziała mi, że bardzo zabolały ją moje głupie słowa. W dodatku moja żona naprawdę chce się ze mną rozwieść. Według niej ta walentynkowa rozmowa okazała się ostatnim gwoździem do trumny naszego małżeństwa. Na szczęście po długich przeprosinach odpuściła, ale od tamtej pory nie rozmawiamy już o rozwodzie.
Samotnie
Moja najbardziej żenująca historia walentynkowa rozegrała się tydzień przed świętem zakochanych. Po długiej kłótni rozstałem się ze swoją dziewczyną i walentynki spędzałem z kumplem w parku pijąc wódkę. Zerwanie odchorowałem podwójnie, na kacu i z grypą. 14 lutego spędzałem sam w łóżku.
Niechciana kartka
Kiedy byłam nastolatką, to bardzo często zdarzało się, że koledzy wpychali mi kartki w książki. Nie podpisywali się na nich, a potem musiałam się domyślać, która jest od kogo. Raz zdarzyło się jednak, że to ja kupiłam koledze kartkę walentynkową. Nie dałam mu jej, bo bardzo się wstydziłam. Kilka tygodni po walentynkach przyszedł do mnie po lekcje i ją oglądał. Nie było na niej na szczęście jeszcze nic napisane. Pamiętam jak stwierdził, że mu się nie podoba. W chwili złości powiedziałam, mu że ma beznadziejny gust, skoro tak uważa. Wyśmiał mnie dodając, że muszę być bardzo niesprawiedliwa wobec siebie, bo mu się podobam. Oniemiałam z wrażenia i mocno się zawstydziłam. Spotykaliśmy się później dość długo, ale nigdy nie powiedziałam mu, że ta kartka była dla niego.