Nagość jest piękna

Naturalna, a jednak niezmiennie ekscytująca, zwykła każdemu, a jednak skandaliczna, wstydliwa, a przecież eksponowana wszędzie, od filmowych hitów po reklamy wiertarek udarowych… Nagość, na szczęście, ciągle robi jeszcze na nas wrażenie, pomimo internetowego porno i plaż topless. Póki więc magia trwa, pochylamy się nieco nad fenomenem negliżu…
/ 21.05.2012 06:07

Naturalna, a jednak niezmiennie ekscytująca, zwykła każdemu, a jednak skandaliczna, wstydliwa, a przecież eksponowana wszędzie, od filmowych hitów po reklamy wiertarek udarowych… Nagość, na szczęście, ciągle robi jeszcze na nas wrażenie, pomimo internetowego porno i plaż topless. Póki więc magia trwa, pochylamy się nieco nad fenomenem negliżu…

Bo kobieta lubi być naga…
Agata Chabierska

Istnieją złośliwe plotki. Że najchętniej kochałybyśmy się tylko po ciemku i to podczas nowiu, gdy nawet księżyc nie podgląda; że wstydzimy się nieustannie cellulitu, obwisłych piersi i pieprzyków na udzie; że za nic w świecie nie rozebrałybyśmy się przy publiczności. Ponoć nawet bywamy humorzaste…

No dobrze, po prawdzie, to uciekamy często w cień, gonione widmem modelek w rozmiarze 36, bez włoska na ciele i w odcieniu czekoladowo-złotym. Chciałybyśmy przecież olśnić znajomego pana w sypialni do granic fizycznych możliwości męskiej natury, a tymczasem, świadome pornograficzno-komercyjnej konkurencji, czujemy się raczej jak kołek w płocie, brzydkie kaczątko, krowa pośród gazeli. Cięższe, bardziej gąbczaste, bledsze, starsze, niedoskonałe. Wtedy właśnie piszczymy o zgaszenie światła i kocyk na głowę.

Nagość jest piękna

Teoretycznie, panowie odpowiadają, że to głupia fanaberia i estrogenowe zaćmienie mózgu, bo oni nas kochają z brzuchami, piersiami do pasa i pajączkami na nogach, a najbardziej drażnią ich właśnie te kompleksy. Ile w tym prawdy, a ile manipulacji, aby sobie po prostu użyć na nagim ciele, trudno mi powiedzieć. Jestem sobie jednak w stanie wyobrazić, że tak jak ja nie potrzebuję do orgazmu Brada Pitta, choć kolana mi od niego miękną, tak i oni naprawdę mogą kochać grubą Zosię i piegowatą Tosię. Inna sprawa, że argument wystarczalności wcale nie zmniejsza poczucia zagubienia, nago, w czyichś oczach.

Tymczasem, jak napisano mądrze w tytule, kobieta lubi być naga. Bo jej nagość ma przecież, wedle praw przepisanych z genów na teorię ewolucji, stymulować przetrwanie rasy ludzkiej, oszałamiać mężczyzn, wzbudzać zazdrość innych kobiet. W formie nagiej, bez bawełnianych majtek pod szyję i duszącego stanika z push-upem, czuje się automatycznie bardziej ponętna, ekscytująca i podekscytowana. Nie odkryję Ameryki spostrzegając, że im bardziej skąpą mamy na sobie bieliznę, tym większe potrzeby do zaspokojenia.

Cudownym eksperymentem nad tą własną, nie docenianą często, cielesnością jest akt. Oglądanie siebie, nagiej, na fotografii, czarno na białym, to doświadczenie porównywalne z antycznym katharsis, tyle że bez elementu tragicznego. Pierwszy raz, gdy rozebrałam się przed obiektywem, miałam oczywiście naturalną wątpliwość, że to będzie katastrofalny upadek mojej tożsamości i ostateczne potwierdzenie wszelkich fizycznych niedostatków. Katastrofy nie było, a wręcz przeciwnie - samoocena skoczyła powyżej limitu wody sodowej i od tamtego czasu z radością daję się zamieniać w nagie piksele, ku pamięci przyszłych wcieleń staruszki. Czy podziwianie w zachwycie samej siebie na zdjęciu nie jest próżnością? Najprawdopodobniej jest, ale wychodzącą bardzo na zdrowie, przy wszystkich tych sposobnościach utraty wiary w siebie.

Dobry fotograf potrafi wydobyć piękno z każdego ciała - szukajcie więc specjalistów od aktu, a znajdziecie… choćby świetny prezent urodzinowy dla męża. Czując się cudownie nago, lepiej czujemy się w ubraniu, a idąc dalej tym tropem, jesteśmy szczęśliwsze, ładniejsze i bardziej głodne życia. Jak was nie stać na fotografa, bo sesje kosztują nawet do tysiąca złotych, to zachęćcie ukochanego do zabawy w akty – nie będzie w tych zdjęciach może tyle artyzmu i wirtuozerii, ale będą wspaniałe wspomnienia i niezwykle erotyczna zabawa.

Bez różnicy na orientację seksualną, nagość kobiety jest rzeczą piękną. Nie ma tutaj wulgaryzmu wiszącego lub kolącego w oczy, jak u mężczyzny. Są okrągłości, są obietnice, są tajemnice, które zdradza się tylko w chwilach intymności lub przemyśle pornograficznym, o ile są tam jeszcze jakiekolwiek niezdradzone sekrety. Naga kobieta fascynuje nie tylko mężczyznę, ale i inne kobiety, bo w tym przypadku, estetyka bierze często górę nawet nad fizycznymi upodobaniami. Codzienność wreszcie, okraszona zdrową dawką golizny stroni od nudy i aseksualnego trybu życia w biurowych garniturach. Rozbierajmy się, fotografujmy, oglądajmy i podziwiajmy – trudno uwierzyć, ale kiedyś może być odrobinę za późno.

Skąd ten cały szum...
Magdalena Mania

...wokół odkrytego sutka? I to koniecznie kobiecego, bo męski już nie wywołuje takiego wrzasku obrońców „dobrego imienia” każdej kobiety, jakiekolwiek miałoby ono według nich być. Kiedyś, to znaczy jakieś kilkanaście tysięcy lat temu, hasaliśmy sobie spokojnie po łąkach i lasach nadzy i nieskrępowani – ani konwenansami, ani majtającymi się kawałkami materiału, a dzisiaj w niektórych religiach nawet za zbyt widoczną kostkę u nogi można trafić pod sąd. Skąd się wzięła ta pruderia, która zakutała nasze piękne, bo stworzone ponoć na podobieństwo Najwyższego, ciała w zwały materiału, a wychowanie dziecka ograniczyła do komend „zakryj się! Nie wypada biegać z gołym/gołą (odpowiednią część wedle płci wpisać) na oczach wszystkich”?

Bo wszystkiemu winni byli…
…chrześcijanie. Pojawiali się wśród Rzymian stopniowo, propagując nowy wizerunek świata i jednocześnie ludzkiego ciała – odrażającej skorupy, w której uwięziona była dusza. Zaskoczenie Rzymian takim podejściem było ogromne: piewcy urody i siły członków ludzkiego ciała, którego oglądaniem – bez skrępowania – u sąsiadów zajmowali się najczęściej w publicznych saunach, a często także je konsumowali, dopuszczając się tam także kontaktów seksualnych. Zachwyt nad ludzkim ciałem, pełnym wigoru, będącego przede wszystkim źródłem życia – to było coś, co Rzymianie odziedziczyli po równie niepruderyjnych Grekach, co było obecne także u muzułmanów i Hindusów, a czemu położyła kres nowa, zupełnie niewyuzdana religia, której celem było samodoskonalenie, ale od strony o wiele bardziej trwałej niż fizyczność.


U chrześcijan ciało było grzeszne, wszystko obracało się więc wokół duszy – nieskazitelnego łącznika między człowiekiem a Bogiem, który spływał na człowieka wraz z chrztem – jedyną porządną „kąpielą”, jakiej doświadczał wyznawca tej religii. Ciało było brudne, ułomne, śmierdzące, niczym nie zachwycało, a jeśli ktoś został obdarzony wyjątkową urodą, to znaczyło tylko o łasce lub raczej próbie Boga, która testowała, czy ktoś zachwyca się za bardzo swymi urokami i popada w grzech pychy. Dlatego zaczęto jest zakrywać – nie było potrzebne praktycznie do niczego, tylko do powijania kolejnych chrześcijan i starzenia się, co powodowało, że stawało się jeszcze bardziej obrzydliwe, było pełnym wad źródłem cierpienia, więc nawet nie próbowano się specjalnie starać o jego wygląd czy sprawność – i tak w końcu miało obrócić się w proch. Każdy element ciała miał swoje konkretne przeznaczenie: dłonie służyły do pracy, pośladki do siedzenia, piersi do karmienia i nie było w tym krztyny piękna (którego nie brakowało przy pielęgnacji duszy), a jedynie czysta funkcjonalność – jak to z narzędziami bywa.

Potem było już tylko gorzej: wskutek licznych w średniowieczu chorób wywoływanych brakiem właśnie higieny, a nie, jak twierdzili ówcześni mędrcy, karą Bożą, ciała zakrywano jeszcze szczelniej, ograniczano kontakty między sobą, a na dodatek się biczowano, co miało wypędzać z tego gniazda wszelkiego zła chorobę i wszelkie grzechy, jakie ono skrywało. Zmaltretowane i niekochane ciało ewoluowało dalej, oczywiście pod fałdami niepranego materiału, popadając w coraz większą niełaskę ludzkości, z której powoli, ale systematycznie wychodzi dopiero od kilkudziesięciu lat. Z jakim jednak skutkiem i w którą stronę?

Czym jest nagość dzisiaj?
Najprościej mówiąc – seksem. A utwierdzają nas w tym reklamy, w których pokazanie nagiego ciała wiąże się z niedwuznaczną pozą jego – najczęściej – właścicielki, w tym wygiętym korpusem, bardziej odsłoniętą niż zakrytą mokrą skórą, którą zjada wzrokiem, a następnie dotyka pożądliwy przedstawiciel płci brzydkiej. Ciało gra we wszystkim: w reklamie perfum, samochodu, maszynki do golenia, zawsze przekazując to samo hasło: „bo we mnie jest seks”. I na nic nie zdadzą się głosy speców od marketingu, że taki sposób przedstawiania produktu, któremu towarzyszy właścicielka ponętnego ciała, całkowicie odwraca uwagę od reklamowanej rzeczy, a skupia ją na wijącej się w seksownych pozach cielesności. Dla nich jest ważne, że pokażą coś, co albo kogoś zmusi do przełączenia kanału, albo (większość) przykuje do szklanego ekranu wzrokiem lub innymi zmysłami.

A może właśnie o to im chodzi – o oswajanie, wręcz odzieranie z tabu tego narzędzia, dzięki któremu zdobywa się drugą połówkę czy ciekawą posadę. Wykorzystują to, co było do tej pory zakryte, by zaszokować, pobawić się konwencją i stereotypami, pobudzić zmysły, w kąt zmieść z kolei tę wrodzoną wręcz nieprzyzwoitość nagiego ciała, jaką wciąż lansuje się w rodzinnym domu lub na plaży. Dzięki tym reklamom dyskusja o roli golizny w marketingu, ale i w życiu podnosi się argument, którym zbija się wszelkie protesty przed zakładaniem plaż nudystów: jeśli ktoś sprzeciwia się takiej plażowej goliźnie, to prawdopodobnie sam się brzydzi swego ciała, a innym tej śmiałości-nagości odradza czy po prostu zazdrości. Naturyści więc, aby obedrzeć z tej wulgarnej seksualności ciało, starają się odrobinę zneutralizować podejście do kobiecej piersi, którą matka karmi dziecko w miejscu publicznym, a plażowanie bez stroju kąpielowego pozbawić erotycznego wydźwięku – bo mimo wszystko wszechobecny seks, w tym połączony właśnie z ludzkim ciałem, nie zawsze powoduje delikatną, zdrową fascynację, a wręcz przeciwnie – niezrozumiałą agresję i poczucie „wstydu za innych”.

Golas golasowi nierówny…
…bo czym innym jest właśnie domowa, rodzinna golizna, a czym innym taka, którą można ująć w karby sztuki. Zacznijmy więc od tej pierwszej.
Póki dziecko małe, różowe i obłe pod względem kształtów ciała, jest dobrze. Biega sobie po domu ze wszystkim na wierzchu, a wszyscy się cieszą, że jest takie słodkie i gładkie. Ale kiedy zaczyna mu coś wystawać, a tam, gdzie do tej pory była naga, gładka skóra, zaczynają wyrastać dziwne kędziorki, zaczynają się argumenty w stylu: ubierz się, bo się przeziębisz.
Racjonalnych powodów tego zachowania w tej chwili brak, ale u nieświadomych rodziców pojawia się, jak twierdzą eksperci, obawa przed „naerotyzowaniem” ciała własnego dziecka czy pobudzeniu w nim samym fascynacji, jeśli to z kolei rodzice chodzą po mieszkaniu nago, a która może pójść w bardzo niezdrowym kierunku. Zamyka się więc łazienkę podczas własnej, intymnej kąpieli, by nikt nie mógł się dostać do pomieszczenia, a już na pewno nie mógł ujrzeć nagiej mamy, a bez ubrania porusza się jedynie po sypialni – też zamkniętej na cztery spusty. Dziecko zaś wsadza się w niewygodne, sztywne, drapiące ciuchy, które ograniczają swobodę, a każde zdjęcie majtek na środku kuchni wywołuje krzyk i reprymendę. I w tym momencie się zaczyna: tłumienie w maluchu tych normalnych zachowań powoduje u niego strach i niepewność – gdy pokazuję pośladek, mama jest zła i daje klapsa, pośladek jest więc czymś strasznym, czego nie wolno ot, tak pokazywać. Stąd droga prosta do braku akceptacji swego ciała, a w dalszej kolejności do kompleksów podsycanych zniekształconym wizerunkiem swojej cielesności, które towarzyszą wielu osobom, a których źródłem są właśnie traumy dziecięcej ucieczki przed mamą, która próbuje założyć niesfornemu, małemu golasowi majtki. A kompleksy już niejeden związek między dwojgiem ludzi rozbiły, zaś niektórych zamknęły w czterech ścianach, bo według nich samych nie pasują do szeroko rozumianego kanonu piękna, jaki obowiązuje w zewnętrznym świecie.
 

Na pomoc tym drugim (tym pierwszym także, choć u nich trzeba stosować inne, damsko-męskie metody na oswojenie się z własnym ciałem) przychodzą często filmowcy. Obrazy „Dziewczyny z kalendarza” czy „Goło i wesoło” – to tylko dwa spośród wielu filmów, które pokazały, że każdy człowiek, w każdym wieku i niezależnie od swej profesji może się cieszyć swoim ciałem i to w jak najmniejszym, erotycznym aspekcie. Także malarze, np. współczesny Franciszek Starowieyski czy dawniej Peter Rubens nie uważali nagości, szczególnie kobiecej, za coś sprośnego czy potrzebującego materiałowej osłony – właśnie nagie kobiece ciało, które uwieczniali na swych obrazach, oswajało oglądających z widokiem nagich piersi czy fałdek tłuszczu, które z tym klasycznym kanonem piękna nie mają nic wspólnego, a które pozwalały kobietom (i ich partnerom) spojrzeć na siebie bardziej wyrozumiale, bo przecież oczami natchnionego artysty.
 

Ale może właśnie to, co nieodkryte, to właśnie to – tajemnicze, zmysłowe przez swoje niedopowiedzenie, pobudzające wyobraźnię bardziej niż postawienie tego w – nomen omen – gołym świetle jest lepsze? Właśnie nie dosłowność ciała, a jego „skrytość”? Chociaż z drugiej strony…
 

Redakcja poleca

REKLAMA