Co można zrobić z orgazmem?

Repertuar mniej lub bardziej alternatywnych praktyk seksualnych ma więcej pomysłów niż tylko dawać i brać…
/ 12.04.2011 07:06

Repertuar mniej lub bardziej alternatywnych praktyk seksualnych ma więcej pomysłów niż tylko dawać i brać…

Orgazm można wymusić. To element gry zwanej kontrolą orgazmu i związany bezpośrednio z ideą dominacji. Jeden z partnerów, aktywny, dominujący, stymuluje drugiego, poddającego się, aż do punktu osiągnięcia niechcianego orgazmu. Jak to „niechcianego”? Otóż cała zabawa polega tutaj na pewnej grze ról, w której „ofiara” ma się opierać szczytowaniu, krzyczeć, że nie, bronić się przed zalewem ciepłej przyjemnej fali, a „napastnik” bezlitośnie kontynuować dzieło, nawet do całej serii przyjemnych konwulsji. Oczywiście, należy się liczyć z wykorzystaniem kajdanek, pęt i innych wymyślnych sposobów na uwięzienie eksponujące seksualnie wrażliwe obszary. A ponieważ w to lubią bawić się zwolennicy sadomasochizmu bywa też tak, że wymuszane pocieraniem, penetracją czy innym bodźcami orgazmy w końcu zaczynają sprawiać genitaliom ból. I to, wbrew pozorom, podnieca oboje.

Relacje uczestników takich igraszek nierzadko brzmią w stylu: „przez osiem godzin ośmiu facetów znęcało się nade mną bez ustanku, tak że paliło mnie wszędzie i mało nie padłam z odwodnienia i bólu, ale tak wspaniałego weekendu pełnego niekończących się orgazmów jeszcze nie pamiętam”.

Orgazmu można też odmawiać. I znowu chodzi o manipulację, która daje jednej stronie poczucie ekscytującej przewagi a drugiej poddaństwa. Tutaj wymyśla się triki jak utrzymać stały, wyczerpujący stan podniecenia nie dopuszczając wszak nigdy, aby ofiara doszła. W wersjach okrutnych stosuje się na przykład różne formy hmmm… pasów cnoty, które uniemożliwiają dotknięcie łechtaczki czy nawet pełną erekcję. I choć obrażeń genitalnych jest na pewno mniej niż wersji poprzedniej, jakoś ten pomysł wydaje się boleć bardziej.

Orgazm można udaremnić. To już bardziej złożona opcja, bo oznacza dochodzenie, ale na pół gwizdka i to zwykle w długim okresie. Samodzielnie więc, albo z pomocą partnera, doprowadzamy się do przedsionka przyjemności, aby następnie przestać i całą sytuację zniszczyć, tak żeby satysfakcja była niepełna bądź bolesna. Czasem wprowadza się też czynniki dekoncetrujące jak nieprzyjemny zapach, rujnowanie atmosfery czy nieprzyjemne bodźce fizyczne. Jakkolwiek niesympatycznie to brzmi, dla panów taka forma zrujnowanego orgazmu może być metodą jak przetrwać dłużej i kontynuować akcję. Pełen orgazm wywołuje bowiem koniec podniecenia u mężczyzny, które, uhm, łatwo zauważyć i trudno przeskoczyć, podczas gdy taki niepełny orgazm podsyca głód i umożliwia, po krótkiej przerwie, podjęcie działań. W przypadku pań zaś korzyść jest taka, że po serii udaremnionych orgazmów następuje zwykle… trzęsienie ziemi!

Orgazm można wreszcie… wyśnić. I to taki prawdziwy, zwłaszcza męski. Tutaj rzecz ciekawa - istnieje odwrotna zależność między częstotliwością dziennej masturbacji a nocnymi ekstazami. Panowie, którzy często szczytują po nocach zwykle rzadziej majstrują w spodniach samodzielnie. Niestety, u pań jest oczywiście trudniej i odmawianie sobie radości własnoręcznej czy nawet seksu zwykle w małym stopniu przekłada się na erotyczność snów.

Redakcja poleca

REKLAMA