Dziecko, co tu się dzieje?!

Dziecko, co tu się dzieje?!
Na zaufanie będzie czas, gdy ona dorośnie – myślałam, pewna, że mam rację.
/ 14.04.2008 14:17
Dziecko, co tu się dzieje?!
Wydawało mi się, że wystarczy pilnować każdego kroku córki, a nie stanie się nic złego. "Tak ją wychowaliśmy, że na pewno nie zrobi żadnego głupstwa – myślałam zarozumiale".

A może jednak nie powinniśmy zostawiać jej samej? – na godzinę przed wyjazdem ciągle targały mną wątpliwości.
– Wiesz jak to bywa. Nie, żebym nie ufała Ani, ale strzeżonego Pan Bóg strzeże – zastanawiałam się głośno.
– No, coś ty? Co miałoby się stać? Dziewczyna ma już szesnaście lat – Antek nie podzielał moich wątpliwości.
Wszystko zaczęło się tydzień temu. Koleżanka z pracy zaproponowała, żebyśmy wybrali się z nimi na działkę. – Tyle razy obiecywałyśmy sobie, że spotkamy się gdzieś razem z naszymi mężami i jakoś ciągle nie było okazji. A teraz jest świetny moment, pogoda piękna – namawiała.
– Bierz Antka, pakujcie piżamy, szczoteczki do zębów, a resztę kupimy po drodze. Mamy jeszcze parę dni urlopu, trzeba go wykorzystać. Będziemy miały wreszcie czas, żeby poplotkować – mrugnęła porozumiewawczo. – Opowiem ci o Elce z księgowości i panu Romanie. Podobno niezły romansik szykuje się w naszym biurze – szepnęła rozbawiona.

Chętnie skorzystałabym z jej propozycji, bo sami działki nie mamy, a wynajmować jakąś kwaterę na parę dni – szkoda pieniędzy. Mamy teraz tyle wydatków. No i kredyt na samochód. Tylko co zrobimy z Anią? Mamy ją zostawić samą? A niech tam – pomyślałam. W końcu już nie jest dzieckiem. Pogadam w domu z Antkiem i coś się wymyśli. Najwyżej poproszę moją mamę, żeby wpadła do nas na parę dni i pomieszkała z wnuczką.
– Świetny pomysł. Taka pogoda, aż trudno uwierzyć, że to już jesień – Antek bardzo ucieszył się z wyjazdu i zupełnie nie rozumiał, na czym polega mój problem z Anią. – Dziewczyna jest prawie dorosła, a ty ciągle ją traktujesz jak małe dziecko – śmiał się. – Przesadzasz, jak zwykle... – mówił, kiedy próbowałam tłumaczyć, że taka kilkudniowa samodzielność czasem źle się kończy.
Tak samo zresztą zareagowała Ania:
– Mamo, nie traktuj mnie jak dziecko – oburzyła się. – Na obozie byłam sama i jakoś nie zginęłam – przekonywała, że jest rozsądna i prawie dorosła.
– A czy ja wiem co ty tam robiłaś? – nie dałam się zbyć byle czym, ale mówiłam to trochę dla zasady, bo jak do tej pory córka nie dawała nam powodów do narzekania. Zdarzały się, owszem, drobne przewinienia – dzień wagarów w szkole, zbyt późny powrót z dyskoteki, ale dramatu nigdy nie było. Choć z drugiej strony ja wiedziałam swoje. Słyszałam opowieści koleżanek o ciążach nastolatek, narkotykach i alkoholu. Lepiej dmuchać na zimne. I dmuchałam.

Wiedziałam przecież, że małolaty mają pstro w głowie, więc to rodzice powinni zadbać, żeby dzieci nie zeszły na złą drogę. Błędy wychowawcze kosztują – myślałam, słysząc kolejne rewelacje o wybrykach nastoletnich dzieci naszych znajomych. My z Antkiem dbaliśmy o wychowanie Ani. Nie byłam nadopiekuńczą matką, ale starałam się zawsze mieć dobry kontakt z córką, znać jej koleżanki, wiedzieć dokąd poszła i o której wróci. No i na pierwszym miejscu była nauka. Jak dziecko ma się czym zająć, to nie w głowie mu głupoty.
– Pamiętaj, gdyby cokolwiek się działo, masz do nas dzwonić. Telefony będziemy mieć cały czas przy sobie. Obiad i inne rzeczy są w lodówce, wystarczy podgrzać. Pieniądze na zakupy zostawiam ci w szafce w kuchni. Jak będziesz wychodzić z domu, to pozamykaj wszystkie okna – wydawałam córce kolejne instrukcje z prędkością karabinu maszynowego.
– Mamo, daj już spokój. Przecież ja jestem prawie dorosła – Ania znudzona moim wywodem, nie mogła doczekać się kiedy wreszcie wyjdziemy w domu.

No i w końcu pojechaliśmy. Działka Krysi i Janka rzeczywiście okazała się rajem na ziemi. Po drodze zrobiliśmy małe zakupy i kiedy dotarliśmy na miejsce, rozpaliliśmy grilla. Nasi mężowie od razu znaleźli wspólny język, więc nie musiałyśmy się martwić, że nie będziemy mogły swobodnie poplotkować.
Dwa dni minęły jak z bicza strzelił. Ani się obejrzałam, a tu już połowa naszego mini-urlopu za nami. Trzeciego dnia rano pomyślałam, że zadzwonię do Ani, sprawdzę co słychać. Od naszego wyjazdu, rozmawiałyśmy tylko jeden raz. Zadzwoniłam, gdy tylko dotarliśmy na miejsce, a potem jakoś się nie składało.
Po obiedzie wystukałam domowy numer. Telefon milczał. Pewnie wyszła po zakupy – pomyślałam. Ale dwie godziny później też mi się nie udało. W domu nikt nie odbierał, a komórkę miała wyłączoną. Zaczęłam się denerwować.
– Przestań, ty zawsze myślisz od razu o najgorszym – Krysia próbowała mnie uspokoić. – Może wyszła do koleżanki, a komórka jej się rozładowała. Albo poszła do kina. Przecież nie będzie siedzieć plackiem w domu przez cztery dni.
– Czuję, że coś się stało. Mówiłam, żeby jej samej nie zostawiać – wyrzucałam Antkowi. – Gdzie ona, do cholery, poszła? – myślałam gorączkowo, kiedy kolejny raz Ania nie odebrała.

Moje rozważania przerwał dźwięk telefonu. No, pewnie wróciła. Już ja jej dam... Tak mnie nastraszyć... – myślałam, szukając komórki w torebce.
Ale to nie była Ania tylko sąsiadka z dołu. Przeprosiła, że przeszkadza, ale wydaje jej się, że z naszego mieszkania cieknie woda. O rana dobijała się do drzwi, ale nikt nie otwierał, więc postanowiła zadzwonić do mnie.
– Wracamy – zadecydowałam. Teraz zresztą i Antek się nie sprzeciwiał.
Na miejsce dotarliśmy wieczorem. Kiedy wysiedliśmy z samochodu, usłyszeliśmy ogłuszającą muzykę, dobiegającą z okien naszego bloku.
– Ludzie w ogóle nie liczą się z tym, że nie mieszkają sami – mruknęłam.
– Co chcesz, takie są uroki mieszkania w bloku... – odparł Antek. – Ale kto to widział, żeby urządzać takie imprezy w środku tygodnia... – dodał.

Weszliśmy do klatki. Muzykę słychać było jeszcze głośniej. Czekaliśmy na windę, ale kiedy przyjechała poszliśmy schodami, bo jacyś młodzi ludzie, którzy mieli już mocno w czubie jeździli nią z góry na dół i ani myśleli wysiadać.
Na schodach potknęłam się o kolejną parę pijanych nastolatków. Całowali się namiętnie, więc nawet nas nie zauważyli. A mnie tknęły obawy, czy ta impreza nie odbywa się w naszym mieszkaniu. Antek chyba pomyślał o tym samym, bo spojrzał na mnie pytająco.
Na naszym piętrze było pełno dymu. O ścianę obok naszych drzwi opierało się trzech chłopaków, palących papierosy. Już wiedzieliśmy, że organizatorką imprezy jest córka.
W mieszkaniu było ponad dwadzieścia osób. Wszędzie pełno butelek po piwie i wódce. Skąpo odziane dziewczyny tańczyły przy wyjącej muzyce. A z kuchni wyszła Ania z papierosem w ustach i puszką piwa w ręce.
Ona też zaniemówiła kiedy nas zobaczyła. – Mama? Tata? – kręciła głową z niedowierzaniem. Antek w tym czasie wszedł do pokoju i wyłączył muzykę.
– Koniec imprezy, moi państwo. Zbierajcie się do domu. I to już – krzyknął.
– Co wy tu robicie? Mieliście wrócić jutro – Ania widocznie uznała, że to nasza wina. Gdybyśmy wrócili jutro, nie byłoby śladu po balandze.
– Ty pytasz, co my tu robimy? – w końcu odzyskałam głos. – Najpierw wyjaśnij, co się tu dzieje?

Nagle przypomniałam sobie o telefonie sąsiadki. Pobiegłam do łazienki. A jakże! Z toalety ciekła woda. Może ktoś wcisnął za mocno? Ta impreza trwa pewnie od dnia, kiedy wyjechaliśmy. Wieczorem "młodzież" się bawiła, a rano odsypiali. Ot, i powód dla którego Anka nie odbierała telefonu.
Podłożyłam jakąś ścierkę i wybiegłam z łazienki. Większość "gości" już opuściła mieszkanie. Spojrzałam na córkę. Zobaczyłam, że jest kompletnie pijana i ledwo trzyma się na nogach.
– Idź spać. Porozmawiamy jutro, bo teraz się nie nadajesz – krzyknęłam.
– No dobrze, już dobrze – tylko tyle powiedziała i poszła do siebie.
Całą noc przepłakałam. Sprzątaliśmy mieszkanie i położyliśmy się spać dopiero koło trzeciej nad ranem. – Jak ja spojrzę w oczy sąsiadom – łkałam. – Gdzie popełniliśmy błąd? Przecież zawsze pilnowałam z kim się zadaje, a tu coś takiego. Smarkula bezczelna.
– Może na tym polegał nasz błąd – powiedział w końcu Antek. On też nie mógł spać. – Może pilnowaliśmy jej za bardzo i wyrwała się na wolność. Chciała przez te kilka dni zasmakować wszystkiego naraz. Dobrze, że wróciliśmy wcześniej, bo Bóg jeden wie, co by tu się działo.
Rano przeprowadziliśmy rozmowę z córką. Nie próbowała wykręcać się, ani głupio tłumaczyć. A po południu poszła z kwiatami przeprosić sąsiadkę. Na razie ma szlaban na wychodzenie z domu, ale obiecała, że więcej nie zrobi takiego głupstwa, a my jej wierzymy. To dla wszystkich była niezła lekcja wychowania.

Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!

Redakcja poleca

REKLAMA