Jedni pewnie pomyślą: „I co z tego?”, drudzy: „To wcale nie tak daleko.”, a inni: „To całkiem fajnie w sumie, bo możesz robić co chcesz i masz dużo czasu dla siebie.” W każdym z tych zdań byłoby ziarenko prawdy bo:
- jeśli się kochamy to odległość nie powinna stanowić problemu
- to żadna odległość - góra dwie godziny drogi
- wolny czas jest może całkiem fajny na początku znajomości, jak jeszcze tak mocno nie odczuwa się braku codziennej obecności drugiej osoby
Na tym polu jednak odległość nie jest sprzymierzeńcem narzeczonych. Nie ma co się oszukiwać - łatwo nie jest, ale znaleźliśmy wyjście również w sprawie przygotowań. Każdą decyzję jaką musimy podjąć omawiamy najpierw przez telefon. Każde z nas mówi o plusach i minusach danej sprawy lub kosztach, a w weekend dokonujemy wyboru rozmawiając twarzą w twarz (tak było np. w przypadku wyboru sali, który miał miejsce również w weekend).
Oczywiście jak sami zdążyliście się zorientować część rzeczy niestety trzeba załatwiać na tzw „gorąco” i wtedy jest gorzej. Kiedy wybrany przez nas zespół poinformował nas, że wpisał inną parę na zarezerwowany przez nas termin oboje z Michałem byliśmy wtedy w pracy. Od razu trzeba było zacząć myśleć co zrobić. Szukaliśmy kontaktów, wymienialiśmy się numerami do różnych grup, dzwoniliśmy na zmianę, wieczorem zdaliśmy sobie relacje z poszukiwań, a podjęcie decyzji zostawiliśmy oczywiście na weekend. Było mi przykro, że zostaliśmy oszukani, a Michała nie było obok. Jak każda kobieta w gorączce ślubnych przygotowań byłam wściekła, miałam ochotę ponarzekać i najzwyczajniej w świecie przytulić się do ukochanej osoby. Musiałam jednak poczekać do piątku.
Dla mnie minusem związku na odległość jest to, że pod koniec każdego weekendu jestem zła, bo kolejny raz któreś z nas musi odjeżdżać. Absolutnie nie narzekam na samą podróż, która mija szybko, ale fakt, że znowu trzeba na siebie czekać.
Co można uznać za plus? Uczucie motyli w brzuchu przed spotkaniem, nieustanną chęć bycia ze sobą po całym tygodniu pracy, sms-y, listy, długie rozmowy przez telefon, a także umiejętność i konieczność wzajemnego zaufania. Moim zdaniem związek bez zaufania nie ma szans przetrwania. Nie mówię oczywiście, że jest łatwo ufać bezgranicznie. Michał pracuje z wieloma kobietami i sama nie raz słyszałam od swoich koleżanek: „Ula - ja był zwariowała. Jak Ty to wytrzymujesz? Skąd wiesz co on tam robi - przecież to daleko, nie sprawdzisz. Nie jesteś zazdrosna?”. Co odpowiadam? Oczywiście, że jestem zazdrosna, ale nie o konkretne osoby (bo nigdy też mój narzeczony nie dał mi powodów do zazdrości), bardziej o czas jaki spędza z kimś innym np. w pracy czy po niej. A jak sobie z tym radzę? Jestem pewna tego co sama czuję i tego co czuje mój przyszły mąż. Cytując moich rodziców (których zresztą w narzeczeństwie dzieliło ponad 400 kilometrów): „Jeśli nie masz zaufania - to nic nie masz.” Ja nie mam wątpliwości, że wiedzą co mówią - w marcu będą obchodzili 38 rocznicę ślubu i ciągle widać, że im na sobie ogromnie zależy i że się kochają.
Każdy kto jest w takim związku wie, że nie należy on do łatwych. Nawet jeśli wiele rozmawiamy, to zawsze może wkraść się niedopowiedzenie, możemy mylnie zinterpretować słowa partnera, gdyż przez telefon czy komunikatory internetowe nie działa mowa ciała.
Jeśli jesteś w takim związku i jest Ci momentami źle, spróbuj przypomnieć sobie jak czujesz się w dniu kiedy masz się zobaczyć ze swoją drugą połówką - uśmiechnij się wtedy do swoich myśli i pomyśl, że dobrze mieć kogoś kto nas kocha. To powinno pomóc. Mi zawsze pomaga.
Pozdrawiam Was ciepło - Ula