Przekleństwa przy dzieciach to forma przemocy, mówi Superniania, Dorota Zawadzka
fot. Fotolia
Plaża nad Bałtykiem, warszawska Starówka albo pole namiotowe w górach. Jak Polska długa i szeroka klniemy aż miło. Głośno, chamsko i niestety, beztrosko przy dzieciach.
Idą przez park dwie matki z wózkami i zachwycają się zaje..stym kawałkiem z radia. Idę za nimi dosłownie przez chwilę, ale i tak spokojnie mogę naliczyć z 15 razy słowo zaje..sty, odmieniane przez wszystkie przypadki języka polskiego.
Tego samego dnia dwóch ojców na placu zabaw opowiada o sędzim z ostatniego meczu i chyba go nie lubią, bo co chwila mówią na niego wuj, tylko trochę inaczej. Dzieci bawią się obok piłką – rosną przyszli fani sportu!
Albo jeszcze inny obrazek, tak samo typowy dla warszawskiej ulicy, co dla nadmorskiej plaży: mama, tata, dwójka dzieci i trzy przekleństwa w każdym zdaniu. Ku@#$, ch&*, jeb%@#*. Właśnie to słyszą nasze dzieci na każdym kroku.
– Jeszcze 10-20 lat temu przekleństwo było przecinkiem w zdaniu. Dziś mam wrażenie, że to zwykłe słowa są przecinkami między strumieniem wulgaryzmów – mówi znana Superniania, Dorota Zawadzka, psycholożka, która od lat prowadzi prywatną krucjatę przeciwko przekleństwom w miejscach publicznych. Właśnie kończy kolejną edycję swoich warsztatów dla rodziców "Przytulmy lato", która co roku obywa się w nadbałtyckich hotelach i pensjonatach, i jak co roku widzi i słyszy, jak mówimy przy dzieciach: – Przekleństwa są wszędzie, w prawie każdym parawanie na plaży. Przeklinają wszyscy po równo, mamusie, tatusiowie, ciocie, wujkowie.
Wulgaryzmy to przemoc – werbalna i psychiczna
Jasne, przekleństwa to część naszego języka. Soczyste słowa – z ekspresywnym r albo wybuchowym b w środku – pomagają nam sobie ulżyć, kiedy uderzymy się w palec czy zgubimy stówę. Są wentylem, przez który uchodzą z nas złe emocje, ale do jasnej, ciasnej!– te emocje, uchodzące z nas poprzez wulgarne słowa, wcale nie rozpływają się w powietrzu. Wnikają przez dziecięce uszy, wywołują strach, a także poczucie wstydu i winy (tak, dzieci często na siebie biorą wstyd i winę za swoich rodziców).
To naprawdę nie jest bicie piany w sezonie ogórkowym. Psycholodzy są zgodni, że przekleństwa, kierowane do dzieci, to przemoc, a słuchanie słów o ciężkim negatywnym ładunku emocjonalnym może być dla dziecka podobnie bolesne i trudne do zniesienia, jak bicie. Wulgarne słowa ranią, szczególnie kiedy to dziecko jest ich adresatem. I zapadają w pamięć dużo lepiej niż wszystkie nasze wychowawcze pouczenia i przemowy.
– Nie łudźmy się, że dziecko nie zrozumie albo usłyszy i zapomni. Dzieci są mądre i szybko łapią, że te słowa znaczą coś wielkiego. Dziecko momentalnie się uczy, że kiedy posunie wulgaryzmem, to inni zwrócą na niego uwagę – mówi Dorota Zawadzka i dodaje: - Rodzicom często się wydaje, że ich synek albo córeczka prędzej zemdleje niż wypowie brzydkie słowo, tymczasem wystarczy wejść nad morzem do sklepu, kiedy kolonia kupuje sobie picie i posłuchać przez chwilę. Uszy więdną!
Lepsza Orla Perć niż ku%$@ mać
To, że już dziesięciolatki znają wszystkie polskie wulgaryzmy, to tylko nasza wina. Raz, że sami przeklinamy coraz więcej i coraz z mniejszym poczuciem wstydu. Dwa, że w ogóle nie dbamy o to, by inni nie przeklinali w naszym towarzystwie. Nie mówię tu, żeby jak Dorota Zawadzka konsekwentnie zwracać uwagę obcym ludziom na plaży czy na ulicy – nie każdy jest Supernianią i ma na tyle odwagi czy przebojowości, by stanąć i napominać podpitych byczków na plaży. Często jednak nie zwracamy uwagi nawet ludziom, których znamy i których nie musimy się bać: wujkowi, bratowej, koleżance czy sąsiadowi, który wpadł wieczorem na piwo i grilla.
Krępujemy się, nie chcemy psuć nastroju albo wyjść na sztywniarę. Wmawiamy sobie, że przekleństwa to nic takiego: siniaki przecież po nich nie zostają. A skoro tacy jesteśmy wszyscy wyluzowani, to wyobraźmy sobie, jak nasz sześciolatek mówi do nas głośno w autobusie, że "k...a, sandałek mu się rozpiął" albo nasza dwulatka chwali, że "zaje..ste te cukierki do babci"? Albo – autentyczna historia, której świadkiem była Superniania kilka dni temu – kiedy twój rozzłoszczony czterolatek krzyczy na całą plażę do ciebie: "Ku.wa, wypier..laj!". Już robi się mało śmiesznie, prawda?
Nie chodzi mi o to, żeby teraz od dziś udawać hrabinę i omdlewać na pierwsze lepsze grubsze słowo. Chodzi o to, żeby szanować przestrzeń publiczną i – tak jak nie siusiamy na widoku czy nie drapiemy się w kroczu – nie rzucać w miejscach publicznych przekleństwami. A jeśli już naprawdę musisz, bo inaczej się udusisz, to zamiast prostackich i w gruncie rzeczy wyświechtanych wulgaryzmów, sięgnij po coś oryginalniejszego. Spróbuj, zamiast zwykłej ku.wy, rzuć przy najbliższej okazji np. mocnym: "Orla Perć!" (ten znakomity przykład podsunęła mi Dorota Zawadzka, a sama zaczerpnęła go z poradnika dla dzieci autorstwa Michał Rusinka pt. "Jak przeklinać"). Jest rrrr? Jest, nawet dwa. Pozwala ujść emocjom. Pozwala, i to jeszcze jak. Do tego nie tylko nie urazisz niczyich uszu, lecz także i sobie poprawisz humor, przysięgam. A i dziecko jeszcze przy okazji liźnie trochę geografii Tatr...