- Aaaaa... - mruczę – to Daniel...
- Co? Uderzył cię?
- Nie – odpowiadam. - Wyssał...
A konkretnie to było tak, że najwidoczniej Mały uznał, iż sprawiedliwości ma stać się zadość i skoro zrobił malinkę nie tak dawno Mamie na ręce, to i tata musi być „oznakowany”. I tak, w pewnym momencie, korzystając z chwili nieuwagi, gdy rozmawiałem przez telefon, trzymając go na jednej ręce, przyssał się do mojej twarzy. Nie trwało to długo – pól minuty może, ale gdy po odłożeniu słuchawki obejrzałem się w lustrze – efekt był zgoła ciekawy. Plama wielkości pięciozłotówki, dokładnie po okiem. Pięknie... Kto by pomyślał, że on takiego wsysa ma? Że taką siłę potrafi zebrać? Zdaje się, że ja sam nie dałbym rady z taką samą siłą wessać się w czyjkolwiek policzek.
No i wyglądam teraz, jak jaki menel, albo – nie daj Boże – ofiara przemocy rodzinnej. Z jednej strony wyblakły już siniak, z drugiej świeży, malowniczy. Do tego jeszcze teraz dochodzą świecące z powodu gorączki oczy – wypisz wymaluj ojciec z rodziny patologicznej. Wywiad środowiskowy przyniósłby niejednemu socjologowi teraz ubaw. O ile ktokolwiek by w opowieść o wsysaniu się Daniela uwierzył...
Rafał Wieliczko