Po takim wstępie i śmiechu dobiegającym z ostatnich zakamarków mieszkania powoli zacząłem się domyślać, jakiego widoku mam się spodziewać. Przeczucie mnie nie myliło. Za chwilę drobne stópki zatupotały na moim progu i mym oczom ukazał się synek...
...dumnie unoszący w górę rączki z założonymi na nich rękawicami bokserskimi!
Ależ to była radocha! Nie zmniejszał jej nawet fakt, że każda z tych rękawic była wielkości głowy mojego malucha. Dumnie unosząc je przed sobą, robił nimi radosne ”pac-pac” o siebie i rechotał na całe gardło. Równie wiele radości przysparzało uniesienie obu dłoni w górę i założenie rękawic za głowę. Fakt, że podwojony ciężar rękawic, przeniesiony na tył powodował zachwiania równowagi, nie miał większego znaczenia.
Cóż było robić? Naciągnąłem mu ten element niecodziennej garderoby aż do łokcia, poklepałem po grubej gruszce i odesłałem do pokoju. Podreptał, wykonując tradycyjne rozgrzewkowe gesty pięściarzy – uderzenia rękawicą o rękawicę. W całym domu rozlegało się miękkie „pac-pac-pac”...
Następnie usiadł sobie przy łóżeczku i jął sprawdzać nowy nabytek. Uderzenie o podłogę, uderzenie o główkę, zsunięcie... dreptanie do ojca, minka „zakładaj”, z powrotem pod łóżeczko, kolejne uderzenia... Do końca dnia rękawice były zdobyczą porównywalną z zaginionymi skarbami. Nic nie mogło go przekonać do ich zdjęcia lub odłożenia.
Na drugi dzień również... „Tata, zakładaj!”, „pac-pac-pac”, „hiiiiiii!”, „Tata, zakładaj!”...
Na trzeci dzień rękawice zniknęły z pola widzenia...
Na czwarty zapomniał...
...stare były, poszarpane, podarte, dziurawe, i brudne....
...poza tym...
...może lepiej niech nie rozwija w tym kierunku swoich zainteresowań...???
Rafał Wieliczko