Najpierw mocno dziwiło mnie to, że nauczył się bezproblemowo rozróżniać nazwy poszczególnych pomieszczeń. Na hasło: idziemy do łazienki, do kuchni, do mojego pokoju – Mały reaguje bezbłędnie, lecąc w konkretne miejsce, często nie oglądając się nawet na mnie. Skoro bowiem powiedziałem, że tam idziemy, to idziemy, czyż nie?
Porządku mi się dziecko również w międzyczasie też nauczyło. To znaczy – nie wyobrażajcie sobie, że nagle dreptający, nie mówiący jeszcze nic poza własną dziecięcą „nowomową” szkrab, nagle zaczął sprzątać po sobie zabawki, czy przestał drzeć karteczki na małe strzępki. Co to, to nie! Ale na swój sposób....
Młody zagląda do opróżnionego pudełeczka, naocznie stwierdza, że faktycznie ojciec nie kłamie i nie zostało już nic z serka, bierze więc w rączkę opakowanie i rzuciwszy mi spojrzenie typu „idzie za mną!”, drepcze do kuchni. Tam podchodzi do szafki, otwiera drzwiczki, zamaszystym ruchem wyrzuca pudełko do kosza, z trzaskiem zamyka drzwiczki, podnosi na mnie swoje błękitne oczęta i z wyrazem ukontentowania na twarzy zaczyna bić brawo. Wyrzucanie pustych opakowań po serkach do śmieci stało się już nawykiem Daniela.
A do tego stopnia już sobie skojarzył „wyrzucanie śmieci”, że jeśli powie mu się o czymś „to są śmieci”, Daniel natychmiast bierze to w rączki i następuje: tup-tup-tup, iiiiiiiii, pach!, trzask, klap-klap-klap! - cała seria związana z wyjściem, otwarciem drzwiczek, wyrzuceniem, zamknięciem i radosnym biciem brawo. Teraz trzeba tylko uważać, co Daniel sam z siebie uznaje także za śmieci, bo bywa, że potrafi polecieć do kuchni z jakimś rachunkiem lub innym równie ważnym papierem. Na szczęście jednak taka sytuacja zdarza się na tyle rzadko, byśmy nie musieli odzwyczajać dziecka od samodzielnego radosnego wyrzucania śmieci.
Ale nauczył się też innego elementu „bycia porządnym”.
- Daniuś, popatrz, kiełbaskę już zjadłeś, talerzyk pusty!
Dziecko najpierw znowu sprawdza, czy na talerzyku faktycznie nic nie zostało, po czym mocno bierze go w dwie rączki i wędruje do kuchni. Tam staje pod szafką ze zlewem i zadzierając główkę, wyciąga rączyny z naczyniem do góry czekając, aż ojciec odbierze i wstawi do zlewu. Po czym, rzecz jasna – trzeba bić brawo!
Czyścioszek się też z mojego dziecka zrobił ponad miarę, a mianowicie, uwielbia myć ręce i buźkę. Wystarczy, że usłyszy, iż otwieram drzwi do łazienki, leci za mną, staje pod umywalką i wyciąga ręce w górę. Ja już wiem, że to hasło do radosnego „umyj!”. Puszczam strumień wody z kranu, a Mały szczęśliwy zanurza rączki w wodzie, przepłukując je, po czym mokrymi dłońmi trze buziuchnę, wysuwając język na maksymalną długość. Następnie wyciera się w podany mu ręcznik i z pełnym satysfakcji westchnieniem opuszcza łazienkę.
I na koniec – nauczył się decydować. Po części. W każdym razie: wyraża, czego chce. Taki obrazek:
Poranek, mama wyszła już do pracy. Oczywiście dawno już butlę mleka Młody odrzucił jako poranny posiłek, więc różnie bywa z tym, co je w ramach śniadania. Ale miałem w lodówce danie z wczoraj – ziemniaczki ze smażoną kiełbasą. Ponieważ Daniel dość chętnie kartofelki wsuwa pytam:
- Robimy śniadanko?
Danio zapamiętale kiwa głową i pierwszy leci do kuchni, stając pod lodówką i pomagając mi otworzyć drzwiczki. Stoi przy mikrofali, czekając, aż się odgrzeje, po czym leci do pokoju i zamiera wpatrzony w parujący talerz.
- Będziesz jadł? - pytam, a w odpowiedzi energiczne kiwanie główką na „tak”. - Proszę więc!
Synek mój bierze do ust podane mu na widelcu kartofelki, przełyka, ale na drugi kęs już kręci głowiną, że „nie”.
- Nie? - dziwię się lekko. - To może standardowo Danonka?
Co robi Młody? Ano znowu: kiwa z radochą główką na „tak”, drepcze do kuchni, staje pod lodówką, pomaga otworzyć drzwiczki, samodzielnie otwiera sobie Danonka (kiedy i jak się tego nauczył – również nie mam pojęcia, ale robi to perfekcyjnie!), następnie bierze do ust pierwszą porcyjkę podaną mu na łyżeczce. I znów – na drugi kęs już jest kręcenie głową „nie!”.
- Aleś wybredny – wzdycham z rezygnacją. - Tego nie, tamtego nie. To co ty chcesz, brzdącu jeden?
A Daniel, syn mój przekorny i zołzowaty, wyciąga przed siebie wskazujący paluszek i zdecydowanie pokazuje na spoczywające na moim talerzu plasterki smażonej kiełbasy.
- To dać? - pytam, nabijając kiełbaskę na widelec.
Danio bierze do ust kiełbaskę, memła, gryzie, połyka, po czym znowu wysuwa paluszek wskazując na kolejny plasterek...
Zjadł piętnaście... A ziemniaki zostawił dla mnie... Ojciec też przecież jakieś śniadanie mieć musi, prawda???
Rafał Wieliczko