- Kafkaaa!!! - krzyczy radośnie z samego rana widząc, jak krzątam się po kuchni i szykuję ekspres. Nie ma zmiłuj – trzeba bąka podnieść, on osobiście włączy ekspres, a gdy odpowiednia ilość już będzie w filiżance, przesunie wajchę. Ot, taka tradycja – bez niego kawy porannej już nie da się zrobić!
- Zaraz, gorące – mama szykuje mu porcję na łyżeczce, dmuchając dla ochłody.
- Am! - stanowczo powtarza synek.
- Moment...
- AAAAMMMMM! - wrony w promieniu pięciu kilometrów podrywają się do góry...
- Masz, masz... tylko uważaj, bo jeszcze ciepłe. Dobre?
- Mmmmmmm! - zadowolona minka.
Teletubisie rozwijają jego zasób słownictwa. Potrafi już prawie poprawnie powiedzieć „tulimy!”, jednocześnie mocno się przytulając, powtarza za nimi te ich zabawowe „ejooo” i imiona, ale nie tylko... Powtarza za mną liczby do siedmiu, może jeszcze nie zna ich znaczenia, ale bardzo ładnie mu kolejne słówka wychodzą. Oczywiście po każdym takim popisie liczenia należy bić brawo!
A gdy siedzę i pracuję, nie zwracając uwagi na dziecko, ze słuchawkami na uszach???
ŁUP! I moja leci do przodu... ŁUP! Drugi raz! ŁUP! Trzeci... Młody z bezczelnym uśmiechem stoi za fotelem i z całej siły wali rączynami w oparcie.
- Co jest? Nie widzisz, że pracuję?
- Oć! - Młody wyciąga jedną rękę a drugą spycha mój tyłek z fotela i prowadzi mnie do swojego pokoju, gdzie pokazuje jakąś zabawkę lub każe się szukać...
Potrafi też zaakcentować swoje niebanalne poczucie humoru, więc niczym dziwnym jest znalezienie we własnym bucie, upchniętej w samych palcach malutkiej, gumowej, żółtej kaczuszki... długopisu w herbacie... samochodzika w kawie... Dobrze, że miś jest większy od niego i jeszcze tak całkiem podnieść się nie da. Ale już potrafi go przetaszczyć ze swojego pokoju do salonu. Obawiam się o ciąg dalszy...
Rafał Wieliczko