Oczywiście, słyszeliśmy o akcji „Cała Polska czyta dzieciom”, świadomi jesteśmy zbawiennego wpływu takiego postępowania, wiemy, jak dzięki temu wspaniale dziecko rozwija swój intelekt itd. itp. (tu wpisać długą listę korzyści wynikających z głośnego czytania dzieciom od wczesnych miesięcy).
Cóż jednak z naszej świadomości, skoro najwyraźniej Daniel nie zamierzał dać się uświadomić i każda próba poczytania mu czegokolwiek kończyła się w ten sam sposób: Młody po prostu przekładał karteczki po kilka naraz, w tempie ekspresowym, po czym z trzaskiem zamykał ostatnią kartę i tyle było z tego wszystkiego!
Nic na siłę – przynajmniej w naszym przypadku. Nie chcesz, żeby ci czytać to nie – wzruszyliśmy ramionami i filozoficznie stwierdziliśmy, że przynajmniej nam w ustach nie zaschnie od monotonnego powtarzania kolejnych wyrazów. Widocznie na wszystko musi przyjść odpowiedni czas...
Oj, przyszedł, przyszedł, i jak zazwyczaj bywa w takich przypadkach, spadł na niczego nie spodziewającego się ojca niczym grom z jasnego nieba.
Siedzimy sobie kulturalnie przed ekranem telewizora. To znaczy – ja siedzę na podłodze, oparty o kanapę, oglądam kolejny odcinek serialu, a Mały wygodnie usadowił się na moim brzuchu, oparł o mnie i przegląda swoje książeczki (a raczej resztki po książeczkach). Gada coś do siebie, bawi się spokojnie, nie wiem więc, co za licho mnie podkusiło. Chyba chciałem się wykazać inwencją:
- Wiesz co, bąbel – mruknąłem, gmerając w stosie podartych książeczek – ta jest cała, może spróbujemy przeczytać?
I zacząłem pierwsze linijki wierszowanej opowiastki o biedronce Zuzi. Młody zamarł nieruchomo, zamiast przewracać w tempie przyspieszonym kolejne kartki, siedział grzecznie, wbijając wzrok w kolorowe obrazki, słuchając, jak recytuję kolejne wersy.
- Koniec – powiedziałem po trzech minutach, gdy wierszyk dobiegł końca.
- Eeeee! - wyraził swój sprzeciw Daniel, biorąc książeczkę i podstawiając mi ją pod nos, na wypadek gdybym nie zrozumiał.
- Jeszcze raz? - zdziwiłem się postawą mojego dziecka. - OK. Jedziemy...
I znów od początku... Co robi biedronka na łączce, gdzie lata, jak wygląda... Skończyliśmy...
- Eeeee! - już wiedziałem, co to znaczy, choć znów dostałem książkę pod nos.
- Jedziemy trzecią rundę – westchnąłem i po raz kolejny, tym razem dość mechanicznie, zacząłem lekturę.
Młodemu się nie znudziło. Za to ja po czwartym razie miałem biedroneczki Zuzi powyżej uszu. Zerknąłem z nadzieją na podłogę.
- O, popatrz, jeszcze nie zjadłeś Trzech Świnek, może to teraz poczytamy? - zaproponowałem i podstawiłem mu pod oczy kolorową książeczkę z wizerunkami tłuściutkich, różowiutkich prosiaczków i szarego złego wilka.
Po pięciokrotnym przeczytaniu o tym, jak to wilk zdmuchnął dwa domki, nie mógł trzeciego, poparzył ogon i pupsko w gorącej wodzie, a świnki odtańczyły taniec zwycięstwa, miałem dosyć wszelkiego rodzaju wierszyków dla dzieci. Daniel zaś nie wydawał się wcale znudzony i kolejnymi gromkimi „Eeeee!” domagał się następnej rundki...
- Może jednak przejdziemy na mowę niewiązaną – zaproponowałem z nadzieją, wyciągając spod ławy pięknie wydaną książkę z różnorodnymi bajkami. Próba jednak przeczytania choćby jednej skończyła się tak, jak zwykle do tej pory: przekładaniem stron po kilka, kilkanaście i zatrzaśnięciem z hukiem okładki.
Młody popatrzył na mnie wymownie, wziął do rączki biedroneczkę Zuzię i ze spojrzeniem nie znoszącym sprzeciwu zamarł w oczekiwaniu...
- No dobra, niech ci będzie – westchnąłem i przystąpiłem po raz piętnasty do recytacji tego samego, dwunastolinijkowego wierszyka...
Musimy kupić wielką księgę z wierszami dla dzieci... Inaczej wszędzie będę widział biedronki lub świnki...
Okiem taty - poczytaj mi, tato!
Oczywiście, słyszeliśmy o akcji „Cała Polska czyta dzieciom”, świadomi jesteśmy zbawiennego wpływu takiego postępowania, wiemy, jak dzięki temu wspaniale dziecko rozwija swój intelekt itd. itp. (tu wpisać długą listę korzyści wynikających z głośnego czytania dzieciom od wczesnych miesięcy).
Rafał Wieliczko