Mały zadowolony a i ja długo się z tym nie męczę. A skoro mi to tak sprawnie idzie, jakoś tak samo z siebie wyszło, że żona wkręciła mnie w nocne wstawanie do dziecka i przewijanie go. A ona karmi. Taki powiedzmy podział obowiązków. Tyle że z nas dwojga to tylko ja wstaję o szóstej rano i zasuwam do pracy. Rozpoczynające się uroki codziennego życia w rodzinie, czyż nie?
Ale i bez pieluchy na tyłku Daniel potrafi numer wykręcić. Szykujemy go do kąpieli. Rozebrany, pielucha ściągnięta, on podczyszczony, woda nalana. Wszystko gotowe. Biorę golasa na ręce, chcę przenieść do wanienki, a on akurat ten moment wybrał sobie na dodatkowe „znakowanie terenu”. I poleciało mu – tak z przodu, jak i z tyłu. Na moje spodnie, na podłogę i częściowo na koszulkę żony, która pochylona nad wanienką sprawdzała temperaturę wody. I tak łazienka została naznaczona jako własność terytorialna Młodego. My przy okazji również... Lecz to i tak wszystko mały pikuś, przy scenie, która stanowi Grande Finale dzisiejszej opowieści o tematach okołopieluszkowych...
Przewijam go sobie któregoś poranka, po dość dobrze przespanej nocy, bodajże od drugiej spał spokojnie, praktycznie do samej szóstej. Ale z nami, bo jakoś tak wyszło, że oboje przysnęliśmy z małym pośrodku. Spokojny był, to i my się nie obudziliśmy w międzyczasie. Dopiero właśnie rano, jak musiałem do pracy wstawać.
Stoję więc nad przewijakiem, sprawdzam mu pieluchę i mocno zdziwiony jestem, jako że w środku niewielka tylko plamka, a to, jak na całą noc snu z dwoma posiłkami, stanowi mizerny efekt. Zbieram więc pieluchę, czyszczę go wilgotną chusteczkę, jak zwykle trzymając mu nóżki w górze. I jeszcze zachciało mi się na głos wyrazić zdziwienie, że po całej nocy to naprawdę mało...
W tym momencie krótkie sprężenie się Małego i nagle „srrrruuuuuuuuuut” - z zadartej do góry wraz z nóżkami pupci wyskakuje pod ciśnieniem wielki pomarańczowy rozbryzg. Z siłą torpedy rażącej wszystko dookoła w promieniu metra. Wszędzie to wylądowało. Na szafce, na przewijaku, na podłodze, na łóżeczku, na ławie. I rzecz jasna największa część ładunku – bezpośrednio na mnie. Stoję więc lekko oszołomiony i tylko z ust wydziera mi się przeciągłe „cholerrrrrrra!”
Przewijałem go bowiem będąc jedynie w bokserkach...
...a żona przez pół dnia nie mogła opanować śmiechu...
Rafał Wieliczko