Okiem taty - Pieluszkowo itp.

Przyznać trzeba, że z przewijaniem to w miarę dobrze mi idzie. Co prawda przy pieluchach tetrowych jeszcze zbytniej wprawy nie mam, ale przy zwykłych pampersowych to idzie mi całkiem nieźle. Zdjąć, umyć, założyć, gotowe...
/ 03.06.2008 22:42
Przyznać trzeba, że z przewijaniem to w miarę dobrze mi idzie. Co prawda przy pieluchach tetrowych jeszcze zbytniej wprawy nie mam, ale przy zwykłych pampersowych to idzie mi całkiem nieźle. Zdjąć, umyć, założyć, gotowe...

Mały zadowolony a i ja długo się z tym nie męczę. A skoro mi to tak sprawnie idzie, jakoś tak samo z siebie wyszło, że żona wkręciła mnie w nocne wstawanie do dziecka i przewijanie go. A ona karmi. Taki powiedzmy podział obowiązków. Tyle że z nas dwojga to tylko ja wstaję o szóstej rano i zasuwam do pracy. Rozpoczynające się uroki codziennego życia w rodzinie, czyż nie?Okiem taty - Pieluszkowo itp.

Ale – jak mawiał Kłapouchy – co komu do tego, skoro i tak mniejsza o to? Z przewijaniem zaś różnie bywa. Owszem, Mały narobi więcej lub mniej, wiadomo, jego prawo. Tylko dlaczego jednym z jego stałych „dowcipów” jest puszczenie kolejnej torpedy zaraz po założeniu mu nowej pieluchy? Ledwo się go przewinie, czasami z takiego ładunku, że się ledwo mieści i niemal na plecy spływa, zapnie tę nowiutką pieluchę a tu słychać „ffffuuuuuut” - i już wiadomo, że znowu coś tam wylądowało. I rozbieraj, człowieku, na nowo (bo oczywiście jak już wszystkie zatrzaski pozapinane, to on dopiero daje popis), rozpinaj pieluchę, sprawdzaj, co poszło i jeśli jest, to wyciągaj nową pieluchę. I cyrk od nowa: rozepnij, umyj, załóż, ubierz... Rekord – jak dotąd – wynosi cztery zmiany pieluszki jedna po drugiej w ciągu dziesięciu minut. I standardem już jest, że przy takiej kolejnej zmianie wyrywa mi się na głos: „Czekaj, czekaj, za pięćdziesiąt lat to ty mi pieluchę będziesz zmieniał i wtedy się odwdzięczę!”

Ale i bez pieluchy na tyłku Daniel potrafi numer wykręcić. Szykujemy go do kąpieli. Rozebrany, pielucha ściągnięta, on podczyszczony, woda nalana. Wszystko gotowe. Biorę golasa na ręce, chcę przenieść do wanienki, a on akurat ten moment wybrał sobie na dodatkowe „znakowanie terenu”. I poleciało mu – tak z przodu, jak i z tyłu. Na moje spodnie, na podłogę i częściowo na koszulkę żony, która pochylona nad wanienką sprawdzała temperaturę wody. I tak łazienka została naznaczona jako własność terytorialna Młodego. My przy okazji również... Lecz to i tak wszystko mały pikuś, przy scenie, która stanowi Grande Finale dzisiejszej opowieści o tematach okołopieluszkowych...

Przewijam go sobie któregoś poranka, po dość dobrze przespanej nocy, bodajże od drugiej spał spokojnie, praktycznie do samej szóstej. Ale z nami, bo jakoś tak wyszło, że oboje przysnęliśmy z małym pośrodku. Spokojny był, to i my się nie obudziliśmy w międzyczasie. Dopiero właśnie rano, jak musiałem do pracy wstawać.

Stoję więc nad przewijakiem, sprawdzam mu pieluchę i mocno zdziwiony jestem, jako że w środku niewielka tylko plamka, a to, jak na całą noc snu z dwoma posiłkami, stanowi mizerny efekt. Zbieram więc pieluchę, czyszczę go wilgotną chusteczkę, jak zwykle trzymając mu nóżki w górze. I jeszcze zachciało mi się na głos wyrazić zdziwienie, że po całej nocy to naprawdę mało...

W tym momencie krótkie sprężenie się Małego i nagle „srrrruuuuuuuuuut” - z zadartej do góry wraz z nóżkami pupci wyskakuje pod ciśnieniem wielki pomarańczowy rozbryzg. Z siłą torpedy rażącej wszystko dookoła w promieniu metra. Wszędzie to wylądowało. Na szafce, na przewijaku, na podłodze, na łóżeczku, na ławie. I rzecz jasna największa część ładunku – bezpośrednio na mnie. Stoję więc lekko oszołomiony i tylko z ust wydziera mi się przeciągłe „cholerrrrrrra!”

Przewijałem go bowiem będąc jedynie w bokserkach...
...a żona przez pół dnia nie mogła opanować śmiechu...

Rafał Wieliczko

Redakcja poleca

REKLAMA