Zbyt oryginalne i rozwojowe to nie było, trzeba przyznać. Poczuwszy więc swoiste wyrzuty sumienia postanowiłem w trakcie weekendowego pobytu na mieście przejść się po kilku sklepach z zabawkami i sprawić nieco radochy Danielowi czymś bardziej odpowiednim do jego wieku. Na ten cel odżałowałem mizerne resztki własnych finansów, spoczywające na karcie.
Od razu wiedziałem, że będzie mój! Że to jest to, co na pewno chcę Danielowi kupić! Stał w rzędzie, razem z innymi, wielki, kolorowy, błyszczący. I niedrogi (relatywnie). Wielki samochód policyjny, na którym maluch może jeździć. Do tego świecą mu się światełka i grają różne melodyjki. Bajer po prostu! Po zapakowaniu więc zakupu do niezbyt poręcznej siatki, ruszyłem sobie w dalszą drogę.
W hurtowni zabawkowej wskazanej przez koleżankę udało mi się za niewielkie pieniądze dokupić Młodemu jeszcze żółwika z klockami wkładanymi w skorupę, zestaw wielokolorowych klocków różnego kształtu i dwie książeczki o odpowiednio grubych kartkach, które zapewniały, że przez co najmniej kilka dni skonsumowane nie zostaną... Potem już tylko trzeba było sprawunki do domu dostarczyć i czekać na powrót pociechy, celem obserwacji jego reakcji...
Wieczorem rozpoczęliśmy prezentację zabawek latorośli. I jak się okazało – Daniel ma zupełnie inne wyobrażenie o przeznaczeniu poszczególnych sprzętów, niż dorośli. I tak – żółwik okazał się być bardzo fajny, ale tylko w postaci rozmontowanej – skorupka posłużyła do mieszania klocków w środku, łapki po wyrwaniu świetne do gryzienia, a cały kadłub mało interesujący. Z kolorowych klocków nie układa się żadnych konstrukcji, a jedynie znakomicie rozwala to, co rodzice zbudują, równie fajnie klocuszki owe pyrga się na wszystkie strony machnięciami rączek. Natomiast wóz policyjny... Hmmm... No fajny jest, fajny... Świetnie się na nim siedzi. Ale... I tak ciekawsze są dwa przyciski: jeden przy nóżkach, zapalający światełka i drugi, przy kierownicy, uruchamiający kretyńską i cholernie głośną melodyjkę. I to jest główna forma zabawy dla Małego: siedzieć sobie na samochodziku i raz po raz naciskać melodyjkowy guziczek. Zaręczam – po piątym razie ma się ochotę poszukać jakiejś siekierki. Stąd samochód stał się zabawką okazyjno-luksusową – nie stoi pod ręką, dostępny w każdej chwili, a jedynie wyciągany jest góra dwa razy dziennie. Więcej nie da się znieść... Przynajmniej na razie – ponoć do wszystkiego da się przyzwyczaić...
I tak – obowiązek rodzicielski spełniony, sumienie uspokojone. Młody ma zabawki stosowne do wieku i umiejętności. Co z tego jednak, skoro i tak nadal ulubione zabawki to zestaw grzechotek na wózek, gumowy młoteczek, pingwinek i lusterko... Machnąłem ręką... dziecko wie lepiej...
Rafał Wieliczko