- Chodź, bąblu, umyjemy się! - zarządziłem, spoglądając na umorusaną jedzeniem buźkę.
Właśnie zakończyliśmy posiłek, który według etykietki na słoiczku był „jarzynkami z cielęciną”. Młody apetyt miał, tak więc prawie całą zawartość słoiczka wciągnął w siebie, niewielką tylko ilość malowniczo rozciapując wokół ust. Wiadomo zresztą jak to bywa: łyżeczka leci do buzi, a tu akurat coś ciekawszego widać na drugim końcu pokoju. I nie wszystko trafia w związku z tym tam, gdzie trafić miało.
Chwyciłem zatem dzwońca pod pachę i wierzgającego radośnie nóżkami poniosłem w stronę łazienki. Od pewnego czasu Mały uwielbia to miejsce. Nie tylko podczas kąpieli, ale równie zafascynowany jest obserwowaniem lejącej się do zlewu wody, gdy myję mu buźkę i rączki. Oczywiście, jego zdaniem, zawsze za wcześnie z tej łazienki wychodzimy i to w momencie, gdy on chciałby posiedzieć tam dłużej i jeszcze się pochlapać.
- Dobra... to odkręcamy wodę, zaraz poleci ciepła, przygotujemy ręcznik – paplałem zwyczajowo do Daniela, szykując się do umycia go – za chwilę bąk będzie czysty i będzie mógł się brudzić na nowo, tak? To teraz siadamy, grzecznie, o taaaak!
PYYYYYK! Głośne stuknięcie dobiegające spod mojego tyłka sprawiło, że poderwałem się błyskawicznie z sedesu, na którym usiedliśmy, żeby swobodnie taplać się w zlewie. Nic jednak niepokojącego nie widząc, doszedłem do wniosku, że zapewne deska się lekko przesunęła i ponownie usiadłem, z Danielem na kolanach.
PYYYYYYK! TRZAAAAASK! I poczułem jak tracę grunt... (nie, nie pod nogami!). Znowu się poderwałem, co przez Małego zostało uznane za dobrą zabawę przypominająca karuzelę i ze zgrozą spojrzałem na deskę, która właśnie pękła na malownicze trzy części!
- ...rrrrrrwaa! - wyrwało mi się odruchowo. - Tośmy sobie usiedli!
Wychodzi na to, że moja waga, plus dziesięć kilogramów Daniela to zbyt duże obciążenie dla deski. Przynajmniej wiem dzięki temu, jaka waga jest dla mnie niebezpieczna i ile jeszcze ewentualnie mogę przytyć bez obawy o własne cztery litery...
Dokończyliśmy mycie się, siedząc na brzegu wanny. Wytrzymała...
Okiem taty - No, pękło, no!
Właśnie zakończyliśmy posiłek, który według etykietki na słoiczku był „jarzynkami z cielęciną”. Młody apetyt miał, tak więc prawie całą zawartość słoiczka wciągnął w siebie, niewielką tylko ilość malowniczo rozciapując wokół ust.
Rafał Wieliczko