Ot, zwykła, codzienna scenka – mama wraca z pracy. Dziecko pięć minut wcześniej żałosnym głosem zawodziło „mama, mama, mama” i pokazywało rozpaczliwie na drzwi, udowadniając, że niesamowicie tęskni za rodzicielką. Ledwie jednak wytęskniona postać pojawi się w progu mieszkania, Młody zwiewa ile sił w nogach, ładuje się prosto w moje ramiona, zasłania oczy i robi typowe „nie ma Danielka”. Na pytanie, czy mama dostanie buzi, słyszymy gromkie „nie!” Na tym jednak się nie kończy, ponieważ przechera dodatkowo bierze wówczas ostentacyjnie moją twarz w obydwie rączki, obraca do siebie i składa mokry pocałunek na moim policzku.
O głośnym krzyczeniu „Am!” opowiadałem poprzednio, niemniej jednak ostatnio dopracował ową sztukę do perfekcji. Otóż nie tylko się drze jak najgłośniej, gdy nie otrzymuje na czas odpowiedniego kęsa (oczywiście wyłącznie dlatego, że nadal gorący i studzimy poprzez dmuchanie), ale i chwilę później zaczyna płakać. Głowa spuszczona, łezki w oczach i cichutkie, żałosne „am...” przez pochlipywanie jest słyszalne. Słowo daję – gdyby kto obcy stanął w tym momencie w drzwiach – od razu padłoby oskarżenie o głodzenie dziecka i odmawianie mu należnego, odpowiedniego posiłku.
Jesień, wiadomo, zbyt suchą porą roku nie jest, toteż kałuż oraz błocka rozmaitej konsystencji pełno na całym osiedlu. Okutany w grubą kurtkę Daniel ledwo się w swojej spacerówce mieści, zazwyczaj więc chodzimy teraz wszędzie już bez wózka. Kałuże, obojętnie jakiej wielkości i głębokości, są zaś najsilniejszym magnesem świata dla tego szkraba. Musi, po prostu musi, w każdą wskoczyć i parę razy potupać w niej, rozbryzgując dookoła siebie fontanny brudnej, zabłoconej wody. Oczywiście gromkie „nie wolno!” z mojej strony nie robi na nim najmniejszego wrażenia. Upomniany jednak słowami „uważaj, bo ja będziesz tak biegał po kałużach to upadniesz!” zatrzymuje się – patrzy na mnie tymi niebieskimi oczętami, po czym z cwaniackim uśmiechem staje w kałuży, potupuje nóżkami, chlapiąc dookoła, a następnie z rozmachem siada na pupie w tym błotku, dodatkowo po chwili przewracając się na plecy. Po czym wydaje z siebie gromkie, mocno fałszywie brzmiące „ojoooooj!” i udaje, że to wszystko było absolutnym przypadkiem!
Jako ojciec zmęczony całodniowym użeraniem się z bąkiem, zrobiwszy zakupy, przygotowawszy obiad, po wspólnej rodzinnej konsumpcji tegoż, chciałem przez pół godzinki odpocząć. W tym celu zamknąłem się w sypialni, zgasiłem światło i oddałem się typowej drzemce relaksacyjnej z nadzieją, że nim wezmę się do roboty, odzyskam nieco nadwątlone siły... Aha! Łudź się, łudź, naiwny człowieku... Nie minęło może dziesięć minut, jak Młody przypomniał sobie, gdzie poszedłem, stanął pod drzwiami, uderzył w bek i rozdarł się żałosnym „tataaaaa!”, popartym bębnieniem piąstek o drzwi... Za pierwszym razem mama jakoś go odciągnęła, ale gdy sytuacja powtórzyła się po pięciu minutach, sam kazałem go wpuścić. Daniel wszedł do ciemnego pokoju, podszedł do łóżka, popatrzył na mnie, po czym zdecydowanym gestem wsadził mi rączkę pod głowę i kazał się podnieść... Następnie wziął mnie za rękę i wyprowadził z pokoju. Po czym nie obejrzawszy się nawet przez ramię, usiadł przy swoich zabawkach i zajął się czymś zupełnie innym, ignorując mnie całkowicie...
Cóż było robić... Znam swego syna na tyle dobrze by wiedzieć, że jeśli w tym momencie spróbuję wrócić do łóżka i dokończyć drzemkę, rozlegnie się gromkie „nienienienienieeee!” i cała sytuacja powtórzy się od początku. Westchnąłem więc z ciężką rezygnacją i zabrałem się za pracę...
Rafał Wieliczko