Były może ze dwie, trzy, w podręcznej domowej biblioteczce, ale skończyło się na pobieżnym przekartkowaniu i tyle. Jedyną książką o dzieciach i rodzicach, wychowaniu i codziennym znoju, jaką przeczytaliśmy od deski do deski, była pozycja „Dziecko dla odważnych” Leszka Talko, czyli – jak sam autor definiuje - „jedyna prawdziwa książka o dzieciach”. I kto wie – może właśnie pod wpływem tej lektury Daniela wychowujemy po swojemu, ku naszej i jego uciesze, a częstokroć ku zgrozie i przerażeniu osób pobocznych.
Podobnie w kwestii jedzenia. Nieraz już opowiadałem, że słoiczki dla niemowląt poszły w odstawkę, bo najzwyczajniej w świecie Danielowi nie smakowały. Z wyjątkowym apetytem natomiast zmiatał jedzenie z naszych talerzy, oraz normalne, lecz przygotowane dla niego, kanapki. Poszliśmy jednak o krok dalej i stwierdziliśmy, że nie będziemy stawiać synka w pozycji poszkodowanego. Jemy obiad na mieście w restauracji? Daniel też! Idziemy do chińskiej knajpy? Daniel z nami! A jak! A co!
Po wizycie u ortopedy, wspominanej jakiś czas temu, zabrałem całą rodzinę na obiad do restauracji. Porządny, z wymyślnymi daniami. Synowi też nie żałowałem. Wcinał razem z nami przystawki w postaci frytek, mlaskając, aż mu uszy latały. Potem dostał zupę jarzynową, którą z radosną minką siorbał z łyżeczki, przegryzając pływającymi w niej warzywami. Jak już zupkę wtrząchnął, popatrzył łakomym wzrokiem po naszych talerzach. Tu skubnął rybki, tu polędwiczki, przegryzł kartofelkiem, ryżem, co nieco pojadł warzyw z surówki, a na koniec, w ramach wspólnego z rodzicami deseru wcinał ciasto i lody ze śmietaną!
I co? Stało się coś dziecku? Potrzebne były karcące, potępiające spojrzenia, wymownie mówiące „takiemu maluchowi dajecie???” Dziecku się nic nie stało, ni zatwardzenia, ni rozwolnienia nie dostał, Zadowolony z obiadku grzeczny całą drogę powrotną był. A przecież nie karmimy go frytkami czy smażonym mięsem prosto z restauracji dzień w dzień. Raz na jakiś czas się zdarzy, że skubnie. A niektórzy już – wzdychają z przekąsem i kręcą głowami, jacy to wyrodni rodzice dziecko krzywdzą. A niby czemu, pytam, dziecko ma jeść mało smaczne rzeczy, wciskane mu na siłę, bo „trzeba”? Niech je, co mu smakuje, póki nie są to buły z McDonalds lub pizza dzień w dzień popijana colą i przegryzana pączkami.
Tydzień temu na kolacji byliśmy w restauracji chińskiej. Mały podziabał co nieco z naszych talerzy, pomlaskał, po czym poszedł zwiedzać lokal. Odchyleń od normy nie stwierdzono. Nadal wychowujemy inteligentne, samodzielne, zdrowo rozwijające się dziecko...
Rafał Wieliczko