Dorośli trochę mniej, ale tu się nie ma czemu dziwić. Z racji sporych zimowych opadów, kupiliśmy w okresie przedświątecznym sanki dla synka i zastąpiły one wózek, który na te warunki zdecydowanie się nie nadaje, a wersji terenowej niestety nie posiadamy. Spacerki więc odbywają się przy użyciu tego środka transportu, a Danielowi nawet się to podoba. Pod warunkiem, że akurat nie wieje i nie pada prosto w twarz.
- Co jest źle? - pytam. - Źle siedzisz?
- Źleeee... taaaa...
Poprawiam go, choć na moje oko siedzi jak należy, ale najwidoczniej się nie znam.
- Teraz dobrze?
- Ta!
- No to jedziemy!
Ostatnio, wracając ze sklepu, coś mnie podkusiło. Dzieciak za trzy miesiące będzie mieć dwa latka, czemu więc nie miałby spróbować zjeżdżania z górki? Oczywiście nie szukałem stromego zbocza, a jedynie łagodne wzniesienie, długości raptem kilku metrów.
- Pojedziesz sam – zapowiedziałem Danielowi, ustawiłem go tuż przy zjeździe, popchnąłem lekko.
- Jadeeeeeeee!!! - rozdarł się Młody na całe osiedle z radością.
- Fajnie było? - spytałem, podchodząc do niego. - Chcesz jeszcze?
- Jecieeee! Fanieee...
No to druga kolejka... piąta... dziesiąta... trzynasta...
- No dobra, Młody, wystarczy tego. Zimno już, wracamy do domu.
- Nieeee! Jecieeeee....
Popatrzyłem na niego... buzia w podkówkę...
- OK – uległem. - Ale jeszcze tylko jeden raz, dobrze?
- Jeden! - potwierdza mi dziecko.
I wciągam go z powrotem na górkę. Górka – jak wspomniałem – niewielka, ale przy piętnastym razie ma się już dosyć. Ustawiam, popycham...
- Jadeeeeee! - znów krzyk na całe gardło.
- Już był jeden – mówię. - Wracamy do domu.
- Jedeeeeen! - z nutką płaczu w głosie mówi Mały.
- Jeden już był – staram się być nieustępliwy.
- Tsiiiii??? - pyta z nadzieją dziecko...
Wzdycham ciężko. W końcu nie mogę być przecież wyrodnym ojcem, co to dziecku zabrania bawić się na śniegu, gdy ono ma akurat ochotę.
- Niech będzie jeszcze trzy – kapituluję.
- Raz! - mówię przy pierwszym zjeździe.
- To było dwa! - po kolejnym.
- I trzy! - podliczam ostatni. - Idziemy do domu!
- Dom! Idzieee! - stwierdza Daniel, po czym złazi z sanek i brnie przez śnieg po kolana w całkiem przeciwną stronę...
Dogoniłem. Wziąłem pod pachę. Posadziłem na sankach. Obiecałem wyjście jutro. Poskutkowało...
Uffff!
Rafał Wieliczko