Okiem taty - Jak dobrze

Obudził mnie skokami po brzuchu. Niecierpliwił się dość mocno, bo zgłodniał. Śniadanie mu trzeba zrobić. Trzy kanapeczki. Bułeczka z masłem i serem żółtym. Dwie zjadł. Trzecią rozmazał na ścianie i podłodze tuż obok łóżeczka. Herbatka tez mu się wylała. Prosto na dywan i po części na niego. Tak więc z samego rana przebieranki. A żeby jeszcze na to pozwolił, skoro jemu bardziej pasuje latać w samych majteczkach.
/ 14.02.2009 22:26
Obudził mnie skokami po brzuchu. Niecierpliwił się dość mocno, bo zgłodniał. Śniadanie mu trzeba zrobić. Trzy kanapeczki. Bułeczka z masłem i serem żółtym. Dwie zjadł. Trzecią rozmazał na ścianie i podłodze tuż obok łóżeczka. Herbatka też mu się wylała. Prosto na dywan i po części na niego. Tak więc z samego rana przebieranki. A żeby jeszcze na to pozwolił, skoro jemu bardziej pasuje latać w samych majteczkach.

Na moją propozycję, żebyśmy wspólnie obejrzeli jakąś bajkę (ponad godzina spokoju) tylko prychnął i jął wyciągać na środek pokoju wszelkie zabawki. Klocki, samochodziki, piłeczki i co tam pod ręką miał. Oczywiście wszystko latało w górę, w bok i ogólnie na różne strony, bo Młody energiczny niesamowicie. I hałaśliwy – cokolwiek robi, musi mieć odpowiednio głośną oprawę dźwiękową. Próbowałem popracować, ale gdy na laptopie po raz trzeci wylądowała ciężarówka – odpuściłem. W końcu dziesięciu złotych komputer nie kosztuje.

Okiem taty - Jak dobrze

Samodzielna zabawa wkrótce mu się znudziła, więc oczywiście „Tato, pobaw się!” I tata się bawi – udając ofiarę polowania, którą trzeba złapać, zawinąć w kocyk, następnie poddusić, żeby nie miała siły uciekać. Potem zaś w wierzchowca, broń Boże nie narowistego, bo wtedy ostrogą (czytaj: piętą) w bok można nieźle zarobić, ale takiego, który wozi po całym mieszkaniu tam i z powrotem. Za lejce robią uszy, bo najlepiej się w ten sposób kieruje.

Na spacer też trzeba było wyjść w okolicy południa. I zakupy zrobić na obiad. Tylko najpierw należało dzwońca ubrać. Aha! Tak sobie spokojnie to on nie pozwoli bucików założyć. I czapki na głowę wcisnąć. Dopiero obietnica lizaka go uspokoiła i mogliśmy wyjść (po 20 minutach przygotowań!). Rzecz jasna Daniel ani myślał spokojnie iść obok, trzymając się za rękę, jak większość grzecznych dzieci. Gnał do przodu, skakał wokół trawników, w ogóle krążył jak malutki satelita o napędzie atomowym na jakimś dopalaczu. W sklepie zaczęło się zwyczajowe „Tata, a kupisz to???” i wyścigi, kto szybciej: on wrzuca do koszyka, czy ja z niego wyrzucam. W efekcie skończyło się na obiecanym lizaku, paczce chrupek kukurydzianych oraz „na deser” kinder-jajku. W sumie – straty w batalii poniosłem niewielkie.

Po powrocie pospał może z pół godziny, jako że zmęczyło go bieganie po osiedlu, a ja w tym czasie z ulgą wypiłem kawę i przejrzałem pocztę. O tym, że Młody już nie śpi, świadczyły głośne stuki dochodzące z pokoju. Swoim zwyczajem, złapał się za brzeg łóżeczka i bujał się w przód i w tył, tym samym intensywnie waląc w ścianę. Wyciągnąłem go pytając, co chciałby teraz robić. „Malować!” brzmiała radosna odpowiedź.

Wyciągnąłem mu karton (wielki jak obrus), malutkie farbki i pędzelek. Dałem w kubeczku nieco wody. I nigdy nie zrozumiem, dlaczego dziecko mając kartkę wielkości stołu – nie trafia w nią, a jedynie w podłogi i ściany. I oczywiście siebie! Po półgodzinie na kartonie znajdowały się trzy plamki, natomiast produkcja porównywalna wielkościowo z Matejkowską Bitwą pod Grunwaldem była wszędzie dookoła i na samym Danielu. Również na mnie. Cóż było robić? Wspólna kąpiel i przebieranki, zaraz potem obiadek dla Młodego.

Bilans posiłku: marchewka we włosach, ziemniaczki na brzuszku, kotlet pomiędzy palcami. I znów – mycie i przebieranie. Pranie trzeba było nastawić, bo w takim tempie zabraknie ubrań na dzień następny. „Jeszcze daj pić!” Sok w dużej mierze ląduje w ustach Daniela, ale mimo wszystko część lepiącego się płynu trafia na podłogę... Zrezygnowany idę po ścierkę. Zerkam na zegarek – zaraz wraca mama.

Nareszcie! Młody szeroko rozpościerając lepki łapki ląduje w objęciach mamy. Piskliwym z przejęcia głosikiem papla, opowiadając, co robił w ciągu dnia. „Malowałem!” przebija się przez wszystko inne. „I obiad zjadłem!” - chwali się. Żona patrzy na mnie, ja ocieram pot z czoła – ona parska śmiechem. Tym gestem rozmazuję sobie nad oczami sporą ilość gotowanej marcheweczki. Wzruszam ramionami i ciężkim krokiem kieruję się w stronę łazienki. Skończyłem swoją szychtę – czas na fajrant, przyszedł zmiennik. Z przyjemnością zabiorę się do pracy...

* * *
Pstryk! To już rano? Która godzina? Szósta? Ahaaaa... do pracy idziesz? Dobra, już się zbieram. A Mały śpi jeszcze? O, to fajnie, kawę sobie zrobię. Popatrz... dzisiaj Daniel kończy dziesięć miesięcy. Ale zleciało. I wiesz co? Straszny sen miałem... Jak dobrze, że on jest jeszcze taki mały...

Rafał Wieliczko

Redakcja poleca

REKLAMA