- Daniel! Gdzie się robi siku???
I Młody wskazywał ręką na nocnik.
- O tu! - rączka wędrowała w kierunku pieluchy.
I nie było przebacz. Choć zmorek mały dobrze wiedział, gdzie robi się siku, to jednak z uporem godnym lepszej sprawy lał w pieluchę z siłą wodospadu. A że w ciągu dnia potrafił wypić więcej niż przewiduje norma na dorosłego człowieka, to i my z coraz większym niepokojem patrzyliśmy, jak wraz z kolejnymi strumyczkami wyciekają i nasze ciężko zarabiane pieniądze. Pieluchy wszak kosztują niemało, a im dziecko starsze, tym w paczce tych pieluch jest mniej.
A pewnego dnia nadszedł moment, na który długo czekaliśmy...
- Si! - wrzasnął Daniel i pognał do swojego pokoju.
- Chcesz siku? - odgadłem natychmiast, podstawiając mu nocnik i ściągając spodnie.
- Si, si! - potwierdził Młody, niczym rodowity Włoch, zasiadł na „tronie”, po chwili zaś z dumą wstał.
Na dnie majaczyło kilka kropelek...
- Duuuuudioooo! - z zachwytem mruknął Daniel.
Do „dużo” to tej odrobinie było bardzo daleko, ale przecież syna nie będę zniechęcać, zwłaszcza, że zaczął sam wołać o nocnik, więc odbyło się komisyjne bicie braw, chwalenie synka i ogólne zadowolenie z „dorosłości” pociechy.
Koniec końców powoli częstotliwość zaczynała wzrastać i dochodziliśmy nawet do kilku razy dziennie, co pozwalało nieco oszczędzić na pieluchach. Ale rozmaitych cyrków było przy tym co niemiara.
- To ty sobie, synku, oglądaj grzecznie bajkę, a ja pójdę siku – mówiłem do niego, gdy przycisnęła mnie potrzeba podczas oglądania setny raz przygód pieska Vipo.
- Jaziem! - zrywał się Daniel i co sił w małych nóżkach gnał do siebie, wyciągając nocnik.
- Dobra, jak razem, to razem – po czym sadzałem go, okrywając mu nóżki kocykiem, bo inaczej delikacik darł się, że „zimmmmooooo!”, a sam wędrowałem do ubikacji za potrzebą własną. Wracając, zastawałem dumnego syna, wskazującego nocnik, w którym był już jego – całkiem spory - „urobek”.
I to „jaziem” było przez pewien czas swoistym rytuałem, dopóki nie zacząłem ponownie chodzić do pracy i już nie spędzaliśmy razem tylu godzin dziennie.
Inne przypadki, to jego radosne:
- Tataaaaaa! Duziooooo! Siiiii! - wykrzyczane przez całe mieszkanie, gdy leciał mi się pochwalić popołudniami, gdy pracowałem przy komputerze. Oczywiście trzeba było z nim podreptać do pokoju, obejrzeć dokładnie nocnik, pochwalić synka, koniecznie bić brawo itd. itp.
- Danielek! Chcesz siku? - pada czasami pytanie w ciągu dnia.
- Kupkeeee – odpowiada Młody.
- Kupkę będziesz robił do nocnika?
- Nie! Siiii!
- No to idziemy!
- Nie!!!
Takie dialogi są na porządku dziennym, tak więc stosunek pieluch do nocnika to nadal jakieś pięć do jednego, ale postępy są z dnia na dzień coraz bardziej widoczne. W najbliższym jednak czasie sprawić trzeba będzie synowi nakładkę na sedes, bo traci powoli zainteresowanie nocnikiem, a zaczyna zerkać ciekawie w stronę ubikacji. I dobrze – będzie jeszcze mnie kłopotu niż z nocnikiem.
A jako informację dodatkową, niepowiązaną z tematem, dodać muszę, że właśnie skończył mi się półtoraroczny, błogi okres beztroskiego obcowania z synem po całych dniach. Z urlopu wychowawczego wracam do pracy etatowej, a obowiązki związane z opieką nad dzieckiem przejmuje odtąd mama!!!
Rafał Wieliczko