- Synu, pracuję – powtarzam po raz kolejny, gdy małe rozwrzeszczane szczęście gramoli się na mój fotel. - Nie masz mnie dość po jedenastu godzinach bez przerwy?
Młody kręci głową i nadal wyciąga rączki w górę, patrząc oczkami kota ze Shreka. No nie weźmiesz takiego? Na to spojrzenie nie ma siły...
Po chwili dociera mama...
- Daniel, daj tacie spokój. Idziemy do pokoju! Chodź zamkniemy drzwi!
Synek złazi potulnie (cud???) z moich kolan, idzie w kierunku matki. Zdecydowanym ruchem wypycha ją z pokoju, robi rączką delikatne „pa-pa” w jej stronę, po czym próbuje zamknąć drzwi od pokoju – pozostając w nim razem ze mną!!!
* * *
Spacerek codzienny. Młody w wózku od jakiejś godziny, powoli zaczyna się niecierpliwić. Wylazłby już, pobiegał samodzielnie. Dochodzimy więc do alejek osiedlowych, gdzie przy wtórze wyjątkowo wysokich dźwięków dobiegających z gardła progenitury, wypinam go z szelek i wypuszczam na swobodę. Ten od razu zasuwa w stronę przeciwną do zamierzonej.- Ej, kolego! - wołam za nim. - Idziemy do sklepu, to w tamtą stronę!
- Eee! - to sprzeciw. Po czym dziecko odwraca się do mnie plecami i dziarsko maszeruje ścieżką prowadzącą na plac zabaw. Pamiętał, drań!
- Nie idziemy na huśtawki – mówię, bo pora późna. - Idziemy do sklepu!
- Łeeeee! - Daniel z rozmachem siada na ziemi i drze się wniebogłosy, obwieszczając światu swoją krzywdę.
- No już... cicho – podchodzę do niego, otrzepuję mu tyłek z kurzu. - Idziemy do sklepu, bo trzeba ci kupić kiełbaskę i sok. A jak będziesz grzeczny i nie będziesz marudził, to jeszcze kupimy batonika!
Dziecko natychmiast ma oczka suche, wstaje, otrzepuje rączki, maszeruje przed siebie we właściwym kierunku i jeszcze ogląda się na mnie, czy aby za nim nadążam... Mam wrażenie, że właśnie przekupiłem dziecko...
* * *
Spacerki codzienne to również spotkania z zaprzyjaźnioną mamą drugiego Daniela (młodszego o dwa miesiące) i wspólne wędrowanie alejkami czy zwiedzanie osiedlowych placów zabaw. Oczywiście, jak na przykładnych rodziców przystało, oboje mamy zawsze przy sobie jakieś drobne „przegryzki” dla naszych pociech. A to herbatniki, a to chrupki, a to znów paluszki. I od czasu do czasu, gdy już cierpliwość nasza i dzieciaków ulega wyczerpaniu, chwile grzecznego siedzenia w wózkach lub rowerkach daje się przedłużyć wręczeniem właśnie takiej przegryzki.- Daniel, chcesz paluszka? - pytam synka, który coraz głośniej domaga się wyciągnięcia go z rowerka.
- E-e! - kręci głową!
- To może chrupka – nie ustępuję.
- E-e!
- Ciacho? Pić?
- E-e! E-e!
Po czym, drań jeden, wyciąga proszącą rękę w stronę mamy drugiego Daniela i wzrokiem dziecka nie karmionego od tygodnia wpatruje się w jej woreczek z łakociami. Po czym przyjmuje paluszki, chrupki i ciastka bezpośrednio od niej, uparcie kręcąc głową na moje propozycje.
Czuję się ignorowany...
Rafał Wieliczko