Dlaczego pisze Pan słowniki?
- Od wielu lat zmagałem się z tłumaczeniami angielskich tekstów ekonomicznych – to się zaczęło od zbieranie materiałów do pracy magisterskiej na temat finansowania eksportu nadwyżek rolnych przez Eximbank w Waszyngtonie w ramach ustawy PL 480. Był już wtedy ogólny słownik Stanisławskiego, Grzebieniewskiego czy Bulasa (znany jako tzw. kościuszkowski), zaś ze słowników specjalistycznych dostępny był jedynie w bibliotece PIHZ „Słownik handlowy” Żukowskiego opatrzony klauzulą „tylko dla użytku służbowego”. Dopiero w 1961 r. pojawił się wydany przez PWE „Słownik handlow” pod red. Prejbisza i Świeżewskiej (zwany popularnie „żółtkiem”, niestety tylko w jedną stronę, tj. angielsko-polski). Przez następne 30 lat nie ukazał się praktycznie żaden słownik z zakresu szeroko pojmowanej ekonomii czy biznesu. Wydany przez PWE w 1991 r. słownik handlowy, którego byłem współautorem, był najobszerniejszy i zawierał ponad 60 tys. haseł (co prawda w układzie krzyżowym, o czym będzie mowa dalej), ale przy ówczesnym bardzo długim cyklu wydawniczym (blisko 6 lat) odwoływał się siłą rzeczy do terminologii z lat 50., 60. i 70-tych. Jest fakt, że na tym słowniku „wychowało się” liczne grono tłumaczy, ale z punktu widzenia dzisiejszych potrzeb, nie jest pomocnym narzędziem w tłumaczeniu współczesnych tekstów ekonomicznych.
A więc powstała luka, którą należało wypełnić, tym bardziej że pojawiły się problemy z tłumaczeniami tekstów ustawodawstwa Unii Europejskiej – i tu zaczęły się dopiero schody. Wtedy, w zespole tłumaczy i weryfikatorów dokumentów stwierdziliśmy nie tylko jak uboga jest oferta słownikowa na polskim rynku, ale co gorsza w istniejących słownikach np. z zakresu finansów – roiło się od oczywistych błędów. Stąd zrodziła się potrzeba pilnego opracowania słownika specjalistycznego w zakresie finansów, który w 2004 r., został wydany przez C.H.Beck pod tytułem „Dictionary of Finance Terms for Professionals” (teraz jest już II wydanie). Szczególnie chciałem podkreślić, że jest to słownik trudnej terminologii finansowej (stąd angielskie określenie „for professionals), której ”nie uświadczysz” w żadnym z dotychczas wydanych słowników w Polsce. Później pojawił się mój dwutomowy Dictionary od Business Terms” – nie ukrywam, że najobszerniejszy, bowiem zawiera ponad 100 000 haseł w obu wersjach językowych (teraz jest już II wydanie I tomu ang-pol).
Na marginesie pragnę podać, że najstarszy słownik handlowy został opublikowany w 1914 r. (do druku zatwierdzała carska cenzura) autorstwa T. Szulborskiego – co ciekawe w wersji angielskiej, francuskiej, rosyjskiej, niemieckiej i polskiej i co zadziwiające zawiera terminy, które są stosowane do dnia dzisiejszego.
Jest Pan z wykształcenia ekonomistą?
- Tak, ukończyłem Wydział Handlu Zagranicznego d. SGPiS w czasach realnego socjalizmu, w których jedynym użytecznym przedmiotem wykładanym na tej uczelni był język angielski. Przez parę lat pracowałem w Katedrze Finansów Handlu Zagranicznego tej uczelni, następnie w Instytucie Finansów przy Ministerstwie Finansów, wreszcie w Banku Handlowym SA. w Warszawie, w Departamencie Ekonomicznym. To było bardzo przydatne doświadczenie. Poza działalnością zawodową, przez wiele lat tłumaczyłem teksty z dziedziny finansów dla różnych instytucji, zaś po powrocie z ponad 2-letniego pobytu w Waszyngtonie postanowiłem wykorzystać swoje doświadczenie w formie publikacji słownikowej. Co prawda, już wcześniej „otarłem się” o pisanie słownika, gdy na początku lat 80-tych zostałem doproszony jako trzeci autor do opracowania słownika handlowego, który w 1991 r. został opublikowany przez PWE. Był to pierwszy duży słownik z zakresu terminologii handlowej, do dziś uznawany przez wielu tłumaczy jako bardzo przydatny, choć siłą rzeczy nie zawiera haseł z zakresu dzisiejszego biznesu.
A więc nie jestem filologiem języka angielskiego czy klasycznym leksykografem. Wiem jedno, że w przypadku słowników specjalistycznych liczy się nie tylko wiedza czysto językowa, ale przede wszystkim znajomość przedmiotu, do którego odnosi się dany słownik. Nie chciałbym być źle zrozumiałym, ale często się zdarza, że słowniki specjalistyczne pisane przez filologów języka angielskiego nie spełniają oczekiwań i wymogów odbiorców. Nie będę wymieniał przykładów słowników z zakresu finansów napisanych przez filologów anglistów, których wiedza ekonomiczna pozostawiała wiele do życzenia (np. rozbierane aktywa, niewidzialny bilans itp.). Stąd truizmem jest stwierdzenie, że sama filologia angielska nie jest wystarczajaca – skrajnym przypadkiem jest fakt, że swego czasu absolwenci po filologii angielskiej nie potrafili prowadzić korespondencji handlowej. I na koniec wspomniany uprzednio najstarszy słownik handlowy został „ułożony przez Dyrektora Łódzkiego Oddziału Banku Handlowego w Warszawie” i jest swego rodzaju klasykiem w tej dziedzinie, a nie pisał tego słownika filolog.
Doświadczenie i wiedzę zdobywał Pan za granicą?
- Sprawdza się powiedzenie, że „podróże kształcą”. W moim przypadku trzy wyjazdy były niezwykle pożyteczne. Pierwszy, to ponad roczny pobyt w Delhi School of Economics – najlepsza uczelnia ekonomiczna w Indiach, wzorowana na London School of Economics. Była okazją poznać bogatą literaturę na temat rozwoju gospodarczego w odniesieniu do kraju słabo rozwiniętego. Jedyna trudność - to rozumienie wymowy Hindusów z wyjątkiem tych, którzy studiowali w Anglii lub w Stanach. Drugi wyjazd, co prawda krótki, na kurs o instytucjach finansowych w Londynie organizowany przez British Council – to była ogromna porcja wiedzy przekazywana przez fachowców z dziedziny bankowości i finansów. I wreszcie, trzeci wyjazd – to ponad 2-letni pobyt w Waszyngtonie przy okazji pracy mojej żony w Międzynarodowym Funduszu Walutowym. Ja w tym czasie współpracowałem z firmą doradczą Development Group International, ponadto z Masonry Institute, który pilotował projekt budownictwa we Wrocławiu. Ponadto, wykorzystałem możliwość zaopatrzenia się w doskonałe słowniki specjalistyczne oraz encyklopedie z zakresu bankowości i finansów.
Jak się pisze słownik?
- Każdy autor słownika ma swoją wypracowaną metodę. W przypadku słownika specjalistycznego moim głównym przesłaniem jest zapewnienie odbiorcy znalezienia danego terminu w jednym miejscu, w szczególności gdy dany termin składa się z dwóch lub więcej wyrazów. Innymi słowy, w odróżnieniu od klasycznych słowników ogólnych, czytelnik nie musi „krzyżowo” szukać poszczególnych wyrazów, lecz w jednym miejscu znajduje gotową odpowiedź – jest to z jednej strony duża oszczędność czasu, z drugiej sprawdzanie krzyżowe nie zawsze może prowadzić to uzyskania właściwego tłumaczenia, bowiem może pojawić się kilka terminów i pojawia się problem wyboru. W słownikach mojego autorstwa stosuję metodę dość powszechnie przyjętą np. w słownikach wydawanych w USA. I tak np. termin w rodzaju „capital asset pricing model” – jest tłumaczony w jednym miejscu jako „model wyceny aktywów kapitałowych” – w żadnym z ogólnych słowników nawet największym PWN-Oxford nie znajdziemy gotowego tłumaczenia tego terminu. Podstawą pisania słownika była dla mnie angielska literatura ekonomiczna, teksty pojawiające się w prasie fachowej typu The Economist, Financial Times czy Wall Street Journal, dokumenty Unii Europejskiej w zakresie ekonomii, glosariusze ekonomiczne. Chodzi głównie o to, aby Czytelnik mógł znaleźć tłumaczenie terminów, które występują aktualnie w tekstach ekonomicznych, a nie sprowadzać kolejny słownik do powtarzania ciągle tych samych haseł. Ktoś sympatycznie napisał w opinii na temat Dictionary of Finance Terms for Professionals, że nie ma tu „międlenia ciągle tych samych haseł”. Pisanie słownika wymaga ciągłego weryfikowania zarówno w źródłach krajowych jak i zagranicznych – i zawsze pozostaje niedosyt, iż coś się pominęło – a przecież prawdą jest, że pisanie słowników – to „never ending story”.
Co jest największą trudnością?
- W słownikach specjalistycznych niewiele miejsca pozostaje na dowolność i swobodę w przekazywaniu myśli. Konieczna jest precyzja i jasne wytłumaczenie obcojęzycznych pojęć. Kłopoty pojawiają się w sytuacji, gdy w wielu przypadkach brakuje nam ekwiwalentów w języku polskim. Dotyczy to w szczególności takich dziedzin biznesu jak finanse czy marketing. Jedynym rozwiązaniem pozostaje próba bardzo zwięzłego opisu danego terminu co powoduje, że klasyczny słownik przekształca się w swego rodzaju glosariusz. Trzeba również zdecydować, jakiej odmiany języka angielskiego będziemy się trzymać - tj. British English czy American English. Osobiście, wybrałem wersję American English jako najbardziej powszechną odmianę języka angielskiego – większość dokumentów i opracowań światowych instytucji finansowych (np. Bank Światowy, Międzynarodowy Fundusz Walutowy) stosuje American English. Również język dokumentów Unii Europejskiej jest bardziej zbliżony do Amercian niż British English.
Jak zmieniły się „potrzeby słownikowe” w ostatnich latach?
- Niewątpliwie w ramach procesów globalizacji pojawiła się potrzeba nie tylko ogólnej znajomości języka obcego, ale szczególnie wzrosło zapotrzebowanie na słowniki specjalistyczne, bowiem zwiększyła się niewspółmiernie potrzeba komunikowanie się w określonych dziedzinach i to na szczeblu profesjonalnego języka. W tej dziedzinie mamy wiele do nadrobienia – co więcej tempo pojawiania się nowych terminów powoduje, że słowniki z przed paru nawet lata stają się niekiedy mało przydatne. Świadczy o tym np. rozmiar zadawanych pytań na stronach internetowych dla tłumaczy (Translators helping Translators, czy Translatorscafe). Nie ulega wątpliwości, że w świecie współczesnym język angielski zajmuje czołowe miejsce – stąd potrzeba przygotowywania opracowań słownikowych z prawie wszystkich dziedzin życia gospodarczego.
Czy jest jakiś ulubiony przez Pana zwrot angielski w zakresu terminologii biznesowej?
- Przygotowując dla PWN pierwszą publikację z serii „First Steps in Business English” bardzo mi się spodobał np. zwrot „obtaining benefit for no cost” czyli uzyskać korzyść bez ponoszenia kosztów, czy „be on the inside” – mieć dostęp do informacji poufnych. Również bardzo prawdziwy jest zwrot w rodzaju „harvesting strategy” czyli strategia maksymalnego wykorzystania zysku przy minimalizacji inwestycji (to jest dobre odniesienie do niektórych zagranicznych inwestorów w Polsce), zaś w odniesieniu do negocjacji, ładnie brzmi zwrot „hard ball”, czyli twardo negocjować. Język angielski obfituje w bardzo plastyczne określenia, krótkie i niekiedy sprawiające duże trudności w tłumaczeniu. Język biznesu jest bogaty w idiomy i żargon specjalistyczny, których znajomość jest nieodzowna zarówno w tłumaczeniu tekstów jak i w bezpośrednich rozmowach.
Jaka jest specyfika angielskiego języka ekonomicznego (marketingowego) w relacji do języka polskiego?
- Wieloletnie funkcjonowanie naszej gospodarki w systemie socjalistycznym odizolowało nas od języka współczesnej ekonomii zarówno jeśli chodzi o język angielski, jak i poszukiwanie ekwiwalentów w języku polskim. Dopiero od kilkunastu lat nadrabiamy zaległości. Współczesny język biznesu w wersji angielskiej wywodzi się z olbrzymiej literatury ekonomicznej, do której nie mieliśmy szerokiego dostępu. Szczególnie widoczne to jest w zakresie terminologii marketingowej, która operuje swoistym żargonem, niekiedy trudno przetłumaczalnym. Język angielski jest z jednej strony szalenie prosty (m.in. ze względu na uproszczoną gramatykę), z drugiej strony, to ta prostota sprawia niekiedy olbrzymie trudności w przekładzie.
Co przysparza najwięcej problemów polskim tłumaczom?
- Dla dobrej pracy tłumacza – poza jego umiejętnościami językowymi i wiedzą – potrzebne są przede wszystkim wiarygodne opracowania słownikowe. O ile w zakresie ogólnego języka angielskiego mamy sporo bardzo dobrych publikacji (PWN-Oxford, nowe wydanie słownika „kościuszkowskiego”, stare wydanie „nieśmiertelnego” Stanisławskiego), o tyle w dziedzinie słowników specjalistycznych sytuacja jest bardziej skomplikowana. W ramach moich możliwości udało się opracować słowniki z zakresu szeroko pojmowanych finansów, biznesu, marketing, ubezpieczeń, audytu, rachunkowości , podatków, transportu i logistyki oraz nieruchomości. Zdaję sobie sprawę, że niektóre z tych słowników – to jakby wstęp do ich dalszego rozbudowania i uzupełnienia, bowiem dotychczas w tym zakresie nie było żadnych publikacji. Inna trudność, na którą uskarżają się tłumacze, to brak wersji elektronicznych wspomnianych słowników. W dobie dzisiejszej tłumacze pracują przede wszystkim na wersjach elektronicznych, gdyż taka wersja zapewnia najszybsze dotarcie do danego terminu – a prawda jest taka, że poza jakością tłumaczenia – liczy się przede wszystkim czas, a termin bywają niekiedy „zawrotne”. Z pewnością dużym ułatwieniem jest dla tłumaczy dostęp do Internetu i możliwości nieograniczonego korzystania z internetowej bazy słownikowej. Również pomocne są wszelkiego rodzaju wyszukiwarki (np. Google) oraz encyklopedie zarówno w polskiej jaki i angielskiej wersji językowej. Natomiast pułapką dla tłumaczy mogą być niedopracowane czy wręcz niestarannie przygotowane publikacje językowe, w których znajdujemy albo błędne tłumaczenia, albo wręcz takie przy których nie wiadomo czy śmiać się czy płakać. O tym kiedyś pisała „Rzeczpospolita” w artykule o „Lawinie bełkotliwych przekładów”. Niestety błędne tłumaczenia wkradły się nawet do tak poważnych dokumentów jak unijny traktat konstytucyjny, nie wspominając o błędach w tłumaczeniu rozporządzeń, decyzji i rekomendacji Unii Europejskiej. Błędy w tłumaczeniach mogą mieć brzemienne skutki. Często zwracam uwagę moim kolegom tłumaczom, ze np. język finansowy wymaga szczególnej precyzji, bowiem „stoją” za tym pieniądze. I dlatego uważam, że ekonomia, a zwłaszcza finanse można zaliczyć – czy ktoś chce czy nie – do dziedziny ścisłej.
Czy ma Pan jakieś nowe plany?
- Myślę o oddzielnym słowniku terminologii bankowej, zaś w przygotowaniu dla PWN jest książka pod roboczym tytułem „First Steps in Financial English”. Będzie ona zawierać 100 bloków tematycznych, żargon i idiomy związane z pieniądzem i finansami oraz słownik podstawowych terminów finansowych. Pierwsza pozycja z tej serii, a mianowicie „First Steps in Business English” ukazała się w kwietniu. Być może z tej serii będzie „First Steps in Marketing Language”.