Sam charakter tego typu pytań wskazuje na brak lub małą znajomość samego tematu. Dlaczego?
Czytając jakąś książkę, stawiamy sobie (a raczej: powinniśmy, bo w praktyce jest z tym różnie) określony cel czytania, czyli zwykle znalezienie określonej informacji. Korzystając z odpowiednich metod, można ustalić, czy dana pozycja zawiera takie informacje, czy też nie. Jeśli nie, to wiadomo, że nie ma po co czytać tej pozycji, czyli – tym samym - uzyskuję ten sam efekt, jakbym ją przeczytał - wiem, że nie zawiera tego, co mnie interesuje. Pytanie za 100 punktów: jaka wtedy jest moja prędkość czytania?
Z drugiej strony. Jeśli tak (tzn. pozycja zawiera interesujące mnie informacje), to czytam TYLKO określony fragment/y zawierający te informacje – nic ponadto mnie nie interesuje. I to właśnie w zależności od ich ilości, długości oraz stopnia złożoności, różnie kształtuje się prędkość czytania.
Wynika z tego prosty wniosek, że prędkość czytania, to wartość względna. Nie jest to coś stałego. Nie można powiedzieć, że ten ktoś czyta X słów na minutę, a ktoś inny Y słów na minutę. Można jedynie powiedzieć, że w danym momencie osoba czyta z taką, a nie inną prędkością.
Dlatego też należy podchodzić sceptycznie do wszystkich informacji w stylu: „mistrz świata szybkiego czytania osiąga prędkość 38 500 tysiąca słów na minutę”. Aby być w stanie zweryfikować tego typu informacje należy wiedzieć, co ten mistrz czytał, w jaki sposób oraz dlaczego to robił. Jeśli czytał jakiś prosty tekst tylko po to, aby pobić jakiś tam rekord, to już to samo w sobie brzmi nieco podejrzenie, gdyż stwarza pole do różnego typu manipulacji i nadużyć.
Nie ma sensu przywiązywać wagi do tych wszystkich rekordów, nie mając dokładnych informacji, jak to było mierzone, w jakich warunkach, itd. Ponadto, co w praktyce dla nas z tego wynika? Nic, albo zgoła nic. Lepiej poświęcić czas na kształtowanie umiejętności określania celu swojej lektury – to da nam natychmiastowe, odczuwalne efekty.