5.
Rumi zjadała teraz codziennie sto gramów surowego kminku. Czasami, w zależności od tempa pracy, ta ilość ulegała zmianie. Jeśli już od samego rana krzywiła kręgosłup nad zadaniami, zapotrzebowanie wyraźnie rosło. Po kilku godzinach spędzonych nad biurkiem, od sztucznego światła żarówki przed oczami pojawiały się jej fioletowe, niebieskie i różowe plamy. Świat liczb i statystyk rozmywał się i tracił kontury, a ona wracała do sprawdzonej metody postępowania. Jedzenie kminku — rozgryzanie go na miazgę trzonowymi zębami — stało się teraz dla niej rutyną. Pewnego razu, o trzeciej nad ranem, potknęła się o słoik po paracetamolu, w którym ukrywała swój skarb, i ziarenka rozsypały się po wykładzinie, chowając się w jej nierównościach i zagłębieniach. Dziesięć minut wydłubywała je na klęczkach z nylonowego gąszczu, oczyszczała z włosów i kurzu i wrzucała do słoika, zanim uświadomiła sobie, co tak naprawdę robi. Kiedy je jadła, było jej niedobrze, a jednak nie przestawała. Zachowywała się jak uzależniona, ale przecież nie mogła nią być. To tylko kminek. A ona miała czternaście lat. Już na samą myśl było jej wstyd.
Pierwszy kontakt z kminkiem był całkiem niewinny. Śrina zadzwoniła do domu w trakcie dwóch godzin, które Rumi miała przeznaczać na naukę. Nibu, nakarmiony i napojony, oglądał w salonie swój ulubiony program. Dla Rumi były to chwile względnej swobody — rodzice wracali dopiero o osiemnastej czterdzieści i aż do tego czasu była wolna od nadzoru. Do matury zostało jeszcze sześć miesięcy i na myśl o niezliczonych problemach czuła wręcz fizyczny ucisk w mózgu, jakby gromadziły się one w jej żyłach i tamowały przepływ krwi. Siedziała teraz na kuchennym blacie i przytrzymując brodą słuchawkę, przechyliła się i otworzyła szafkę w poszukiwaniu czegoś do jedzenia. I wtedy trafiła na puszkę z kminkiem. Wiedziała, że głupio postępuje. Równie dobrze mogłaby pogryzać surowy czosnek czy zieloną paprykę chilli. Albo robić coś podobnie dziwnego. A jednak polizała palec i zanurzyła go głęboko w puszce. Spojrzała uważnie na długi słupek oblepiony setką maleńkich ziarenek i wetknęła go sobie głęboko do ust, dotykając paznokciem aż samego gardła. Gorzki smak sprawił, że poczuła się nieswojo. Podobnie jak świadomość, że całkiem jej się to podoba.
Fragment książki Nikity Lalwani "Utalentowana" w przekładzie Olgi Masoń (Wydawnictwo Literackie 2008; premiera: 21 lutego).
Czytaj także: 1. fragm. "Utalentowanej", 2. fragm. "Utalentowanej", 3. fragm. "Utalentowanej", 4. fragm. "Utalentowanej".