Jedyne, co łączy oba filmy, to Rose McGowan, która z głupiej blondynki w pierwszej części (to ona ginie w wozie Stuntmana Mike’a) zamienia się w waleczną brunetkę Cherry Darling twardo stąpającą po ziemi, mimo że stąpa na jednej tylko zgrabnej nóżce. Drugą zastępuje jej karabin.
Ale nawet ta wystrzałowa dziewczyna nie obroniła filmu Rodrigueza, który nie wychodzi poza – sprawne skądinąd – powielanie sprawdzonych chwytów. Akcja jego filmu osadzona jest więc w Teksasie, tradycyjnie już kolebce wszelkiej maści odszczepieńców i świrów. Wśród owych obowiązkowo znaleźć się muszą: tancerki go-go z podrzędnych klubów, równie podrzędne bary na odludziu, odrażający handlarze oraz wojskowi, którym odbiło (na czele tych ostatnich stanął sam Bruce Willis i choć pojawia się w kilku zaledwie scenach, udało mu się popisać cudowną autoironią!). Nie brakuje również morderczych doktorków i tajemniczej zarazy, która wyżera ludziom mózgi i zamienia ich w zombi.
Całość ma pożądany sznyt filmowej tandety oglądanej na zjechanej kasecie wideo, zderzonej jednak z zaskakująco nowoczesnymi i dopracowanymi efektami specjalnymi. Nie służą one jednak niczemu poza eskalacją kolejnych wymyślnych, bezsensownych i ostatecznie nudnych scen przemocy. Zamiast nakręcić żart z filmów klasy B, Rodriguez zrobił po prostu kolejny film klasy B. Oglądając odmóżdżające filmy o wyżeraniu mózgu, najwyraźniej sam się czymś zaraził.
"Grindhouse vol. 2 Planet Terror", reż. Robert Rodriguez, USA 2007, 105’, Kino Świat, premiera 12 października 2007 r.