Latający cyrk

Latający cyrk
Z kosmiczno-rockowej legendy Hawkwind można się śmiać, ale wypada najpierw ją poznać.
/ 07.09.2007 09:38
Latający cyrk
Wznowiony w specjalnym wydaniu po 34 latach "Space Ritual" to najlepszy moment w karierze angielskiego zespołu. Długi koncert ubóstwiany przez fanów wciąż przychodzących tłumnie na występy hipisów z Hawkwind, którzy grają od lat nieprzerwanie i stylistycznie niezmiennie. Historia muzyki obeszła się z nimi niesprawiedliwie. Najlepiej pamiętany jest Lemmy, basista wyrzucony niegdyś przez kolegów z grupy za nadużywanie narkotyków (to o tyle dziwne, że z tego słynął cały zespół), który po odejściu założył Motorhead. Na pozostałych fani rocka patrzyli jak na cyrk albo grupę nieszkodliwych wariatów. Dopiero niedawno zaczęli ich doceniać punkowcy – jako swoich ojców chrzestnych, bo jeśli Sex Pistols grali trzy akordy, Hawkwindowi wystarczały dwa.

"Space Ritual" potwierdza to, że byli wyjątkowym zespołem koncertowym. Owszem, plotka głosi, że techniczni trzymali ich za paski od spodni, by stali w pionie, ale wizualna oprawa klubowych koncertów Hawkwind była jak na tamte czasy fascynująca, a wszystkie proporcje scenicznego show zachowane. Udział duchowości zapewniał Robert Calvert, natchniony poeta science fiction, którego recytacje rozdzielały piosenki, a udział cielesności – tancerka Stacia, której biust sprawiał, że publiczność nie zastanawiała się, w jakim stanie jest reszta zespołu. Kierowana przez Dave’a Brocka grupa miała spójną i kompletną ofertę, no i była wierna sobie. Po nagraniu jedynego wielkiego przeboju "Silver Machine" (w studiu wszyscy byli na haju, ale singiel okazał się bestsellerem) odmówili występu w programie "Top Of The Pops", bo tam musieliby grać z playbacku. "Space Ritual" nie każdy polubi, ale jedna na dziesięć osób, które posłuchają tej płyty, ruszy na poszukiwanie ponad stu innych albumów Hawkwind, oddając tej grupie czas, pieniądze i duszę.

Bartek Chaciński/ Przekrój

Hawkwind, "Space Ritual. Collector’s Edition" (2CD + DVD), EMI, 86’55’’, 103 zł