(...)
O dziewiętnastej trzydzieści Dennis był już z powrotem w Causton. Na placu parkowało sporo samochodów, które należały prawdopodobnie do klientów Magpie, ponieważ Causton, jak większość małych miast targowych, po zamknięciu sklepów i biur, zamierało. Dennis wcisnął swojego lexusa jak najdalej od budynku banku i wszedł do pubu.
Zdarzało mu się to tak rzadko, że nie wiedział, co ma zamówić. Whisky była kiepskiej jakości, a na inny wysokoprocentowy alkohol nie miał ochoty. Zamówił lampkę białego wina, a gdy dano mu do wyboru słodkie i półwytrawne, wybrał to drugie. Było takie sobie, ale przynajmniej znalazł świetne miejsce obserwacyjne pod oknem.
Zabrał ze sobą "Telegraph", który służył mu za parawan podczas obserwacji. Widział coś takiego w serialach telewizyjnych: policjanci po cywilnemu w samochodach, chowający się zwykle za "Mirrorem" albo "The Sun". Gdyby winny całego zamieszania przechodził obok Magpie albo, co gorsza, wszedł do środka, mógłby go rozpoznać, więc musiał mieć coś, by się zasłonić.
Wewnątrz panowała naprawdę nieprzyjemna atmosfera: gorąco, głośno, wszędzie unosił się dym z papierosów. Stały bywalec pubów mógłby mu powiedzieć, że poziom hałasu jest tu całkiem znośny. Jemu natomiast wydawało się, że został zamknięty w jakimś blaszanym pudle, po którym skaczą ludzie w butach nabijanych ćwiekami. Na drugim końcu pomieszczenia grupka kobiet piskliwie śmiała się z dobrze opowiedzianego dowcipu. Przy barze kłóciło się kilku mężczyzn, coraz głośniej, usiłując dowieść swojej racji i przekrzyczeć innych. Jakiś młodzieniec uwijał się przy maszynie mrugającej mnóstwem światełek, waląc ją po bokach i wznosząc okrzyki. Była też muzyka, jeśli można tak to nazwać. Dlaczego, zastanawiał się Dennis, ludzie przychodzą do tak okropnych miejsc? I z czego, do licha – kobiety wydały z siebie jeszcze więcej pisków – tak się śmieją?
– Coś jeszcze dla pana? – barman zabrał pusty kieliszek.
– Och, dziękuję. – Dennis spojrzał na zegarek i zdał sobie sprawę, że siedzi tu od pół godziny. Chociaż nie znał zasad etykiety panującej w takich miejscach, to jednak był niemal całkiem pewny, że nie powinien zajmować nadal miejsca, nie zamawiając niczego więcej. – To samo proszę.
Kiedy mężczyzna przyniósł wino, pochylił się i zapytał szeptem:
– Obserwujemy kogoś, proszę pana?
– Eee... – Dennis wyjął banknot, żeby zapłacić. – No cóż...
– Proszę nic więcej nie mówić. – Poklepał się po skrzydełku nosa i schował dziesięć funtów do kieszeni. – Umiem trzymać język za zębami.
Dennis poruszył głową na boki i z góry na dół. Od długiego patrzenia przez okno pod jednym kątem zesztywniała mu szyja. Upił trochę wina, które było inne niż poprzednie, bardziej owocowe i zdecydowanie cieplejsze.
Musiał iść do toalety. Nie miał wyjścia. Kusiło go, żeby pójść do biura i niczego dzięki temu nie przegapić, ale bał się, że wychodząc, zderzy się z osobą, której nadejścia wyczekiwał. Wybrał więc Magpie. W tę i z powrotem – ciach, ciach – i znów na posterunku.
Minęło kolejne pół godziny. Decydując się nie pić nic więcej, żeby zachować przytomność umysłu, stwierdził, że najlepiej będzie wyjść. Pogodził się z tym, że nie dostanie reszty (nie mógł ściągnąć wzrokiem barmana), wyszedł z pubu i wsiadł do samochodu.
Znów minęło trochę czasu. Trochę emocji dostarczył mu moment, gdy jacyś ludzie otworzyli drzwi wejściowe do budynku, w którym mieściło się biuro jego firmy, okazało się jednak, że była to rodzina z mieszkania na ostatnim piętrze.
Dennis włączył radio, poszukał jakiejś muzyki, żeby się nie dekoncentrować przez jakąś mówioną audycję. Zaczynało się ściemniać. Był już nie tylko zmęczony, ale także zażenowany. Cóż on, do diabła, wyrabia, bawiąc się w detektywa w tym wieku? Jakież to niegodne. Głupie. Rumieniąc się na myśl o swoim wcześniejszym entuzjazmie, stwierdził, że co za dużo, to niezdrowo, i włożył kluczyk do stacyjki.
Pod bank podjechała taksówka. Wstrzymując oddech, Dennis sklął ją w duchu, bo zasłaniała osobę, która z niej wysiadała. Co więcej, jeśli zaraz nie odjedzie, pasażer bezpiecznie zniknie za wejściowymi drzwiami. Dennis wygrzebał się z siedzenia i szedł między samochodami, gotów w każdej chwili paść na ziemię. Lekko wyciągnął szyję (ból ustąpił), żeby lepiej widzieć.
Pan Allibone nie musiał wyciągać szyi. Rzuciwszy jak zwykle okiem z okna w salonie, miał zarówno Dennisa, jak i pasażerkę jak na dłoni. Odwróciła się, Dennis dał nura, a ona włożyła klucz do zamka i weszła. Bardzo interesujące.
Dennis wsiadł ze sztywnymi nogami do lexusa. Chwycił się kierownicy, żeby uspokoić drżące ręce. Przez chwilę siedział zupełnie nieruchomo, z całego serca żałując, że się w to wpakował. Poczuł nagle gwałtowną potrzebę snu, absolutnego zapomnienia. Najprostszego szczęścia, które pamiętał z dzieciństwa. Wrzucił bieg i odjechał.
(...)
Fragment pochodzi z książki Caroline Graham, "Duch w machinie", przeł. Anna Sawicka-Chrapkowicz, wydawca: GWP, data premiery: 20.09.2007. Dodatkowe informacje na blogu: midsomer.blox.pl
Lubisz takie opowieści? Stwórz własną historyjkę z dreszczykiem! Czytaj także: kryminalne zagadki internautów