(...)
Dennis przepadał za świeżymi rybami, a takie zawsze były w sklepie Allibone’ów. Miały błyszczące oczy, połyskujące łuski i pachniały morzem. Raczej drogie, ale klientom to nie przeszkadzało. Nawet się tym chwalili, mówiąc na przykład: "Trzeba mieć sporo szczęścia, żeby dostać rybę takiej jakości w Tesco. Albo być tak dobrze obsłużonym".
Przed sklepem stała kolejka złożona z trzech kobiet trzymających staromodne wiklinowe kosze na zakupy. Dennis przywitał się z nimi i cierpliwie stanął na końcu.
– Na co ma pan dziś ochotę, panie Brinkley? – zapytał Brian Allibone, mrugając nie wiadomo czemu okiem i odsuwając słomkowy kapelusz na tył głowy. – Dwa wyborne śledziki? Płetwę płaszczki?
– Szczerze mówiąc, miałbym chęć na kawałek turbota.
– Turbot dla pana.
Sprzedawca wyciągnął wielką rybę z lodu na ladzie, wytarł ręce w fartuch w biało-niebieskie paski i chwycił ostry nóż. Na pierwszy rzut oka, dzięki zalotnie przekrzywionemu słomkowemu kapeluszowi, czerwonym policzkom i błyszczącemu czarnemu wąsowi, wydawał się jowialnym mężczyzną pełnym ciepła i z poczuciem humoru. Jednak jego błyszczące oczy były zimne, a nos biały i spiczasty. W sam raz do wtykania go w nie swoje sprawy, mawiano w mieście. Co nie było dalekie od prawdy.
– Niedawno znów pan pracował do późna, panie Brinkley?
– Do późna? – Dennis był zaskoczony.
– To był chyba wtorek. Rzuciłem tylko okiem, ale pańska mała lampka paliła się jeszcze długo po północy.
Z mieszkania państwa Allibone, które mieściło się nad sklepem, widać było biuro Dennisa, znajdujące się po przeciwnej stronie brukowanego placu. Mówiło się, że przypadkowe spojrzenia pana Allibone’a były wzmacniane silną lornetką, która zawsze gotowa do użycia leżała na krześle pod oknem w salonie.
– Niemożliwe. – Dennis wiedział, co Allibone miał na myśli, mówiąc "znów". Dwa tygodnie temu był uprzejmy wspomnieć o podobnym zdarzeniu, choć godzina była nieco wcześniejsza. W zeszłym tygodniu także. Dennis stwierdził wtedy, że musiał zostawić zapalone światło, i postanowił, że od tej pory zawsze będzie sprawdzał przed wyjściem, czy wszystkie lampy zostały wyłączone. Napisał nawet na kartce: "Pamiętaj o świetle" i przykleił ją do framugi wyjściowych drzwi.
– Uuuch – Allibone’em wstrząsnął dreszcz, gdy zawijał turbota z dorzuconą przez siebie zieloną pietruszką w gruby, biały papier. – Okropna taka robota na wczoraj.
Dennis przyglądał się poruszającym się nozdrzom mężczyzny. Wyczuwał jakąś tajemnicę. Wszystko to było mocno niesmaczne.
– Mam... eee... taki wyłącznik czasowy – powiedział, podając mu banknot pięciofuntowy i otrzymując pięć pensów reszty. – W dzisiejszych czasach nigdy dość ostrożności.
– Aaa, to wszystko wyjaśnia. – Pan Allibone włożył paczkę do plastikowej torby z rysunkiem gładzicy tańczącej na ogonie. Pod muchą, w cylindrze, kręciła laską. – Następnym razem mam nic nie mówić?
– Właśnie – rzekł Dennis. Cóż innego miał odpowiedzieć?
Wyszedł ze sklepu, zdając sobie sprawę, że drogo okupił satysfakcję, jaką miał z ukrócenia ciekawskości Allibone’a. Teraz już się nie dowie, czy po zamknięciu firmy ktoś zapala w niej światła. Chyba że będzie siedział co noc w samochodzie i czekał, aż się coś wydarzy. Byłoby to jednak całkowicie niedorzeczne.
Zamiast wsiąść do samochodu i pojechać do domu, Dennis wrzucił rybę do bagażnika i wrócił do biura. Podszedł do okna i patrzył, jak Allibone zwija ciemnozieloną markizę, przygotowując się do zamknięcia sklepu. Potem zapadł się w wygodny fotel naprzeciw biurka i zaczął myśleć.
(...)
Fragment pochodzi z książki Caroline Graham, "Duch w machinie", przeł. Anna Sawicka-Chrapkowicz, wydawca: GWP, data premiery: 20.09.2007. Dodatkowe informacje na blogu: midsomer.blox.pl
Lubisz takie opowieści? Stwórz własną historyjkę z dreszczykiem! Czytaj i pisz: kryminalne zagadki internautów
Kryminał na lato, cz. V
Mówiło się, że przypadkowe spojrzenia pana Allibone’a były wzmacniane silną lornetką, która zawsze gotowa do użycia leżała na krześle pod oknem w salonie...