Kryminał na lato, cz. VI

Kryminał na lato, cz. VI
Przeszła przez garaż, przeciskając się obok samochodu, a później wspięła się po paru stopniach do drzwi kuchennych. Były otwarte. Wchodząc, poczuła lęk...
/ 28.08.2007 09:58
Kryminał na lato, cz. VI

(...)
Benny została zaproszona do Kinders na obiad. Bardzo się ucieszyła, nie tylko dlatego, że lubiła spędzać czas w towarzystwie Dennisa, ale także dlatego, że był on świetnym kucharzem. Przyszła około siódmej, z butelką wina jabłkowego Carey i stefanotisem, którego hodowała w szklarni. Przytrzymując chwiejącą się niepewnie na jej ręce doniczkę, otworzyła furtkę. Kawałek ogrodu okalający dom, pełen margerytek i agapantusów, był tak suchy, że Benny miała wielką ochotę chwycić w ręce konewkę. Zapukała delikatnie do niebieskich drzwi wejściowych i czekała. Nikt nie podszedł, więc zapukała jeszcze raz, tym razem tak głośno, jak pozwalała jej na to wrodzona nieśmiałość. Z tym samym rezultatem.

Potem przeszła przez garaż, przeciskając się obok samochodu, a później wspięła się po paru stopniach do drzwi kuchennych. Były otwarte. Wchodząc, poczuła lęk. Jeśli Dennis był w środku i nie usłyszał jej pukania, to mógł przebywać tylko w jednym miejscu. Kuchnię wypełniały ciepłe, wspaniałe zapachy. Benny postawiła wino i kwiat na idealnie czystym blacie i weszła do wyłożonego dywanem korytarza prowadzącego do dalszej części mieszkania.
– Halo!
Zajrzała na próżno do salonu. Popołudniowe słońce rozświetlało piękne chińskie dywany, pobłyskiwało na złoconych, ozdobnych ramach obrazów. Kilka żółtych róż, mnóstwo książek i gazet. Z głośników dochodziło ciche, smutne zawodzenie, w którym rozpoznała pieśni saraceńskie z czasów wypraw krzyżowych. Minęła łazienkę i przystanęła na chwilę przy ascetycznej jak cela mnicha sypialni Dennisa. Drzwi były szeroko otwarte. Zakaszlała głośno w przestrzeń i jeszcze raz zawołała. Cisza. Zostało już tylko pomieszczenie z machinami wojennymi.

Mieszkanie miało cienkie ściany wysokości około trzech metrów i podwieszane sufity. Kiedy było się w środku, jego otoczenie było niewidoczne, a tym samym nie wywoływało strachu. To samo mieszkanie widziane przez jedno z wąskich okien pod dachem Kinders wydawało się niezwykle delikatne. Dające się łatwo zniszczyć, zupełnie jak namiot alpinisty przycupnięty między cichymi i stromymi urwiskami z białego gipsu, na który czyhają wielkie dinozaury z żelaza, stali i drewna, wyrastające z błyszczącej posadzki.

Stojąc przed drzwiami prowadzącymi do tej wielkiej sali, miała już gotową strategię. Ogarnie ją jednym spojrzeniem, szybkim, lecz dokładnym. W ten sposób dowie się, czy Dennis tam jest, a jeśli tak, to gdzie. Potem ruszy prosto do niego, ostrożnie i patrząc pod nogi. Przy drugim kroku na pewno będzie już mniej przerażona. Za trzecim jeszcze mniej. I tak dalej...

Poza tym, mruknęła do siebie, otwierając drzwi, przecież one nie są żywe. Zobaczyła go od razu. Stał naprzeciw gigantycznej katapulty, patrząc na ciężkie, drewniane kule, przerażające liny i zębatki. W bezruchu, jak pomnik, z założonymi do tyłu rękami. Benny, choć przepełniona lękiem, cicho do niego podeszła.
– Dennis! – Odczekała chwilę, zawahała się. – Mój drogi, czy wszystko w porządku?
Po chwili milczenia Dennis pokręcił głową i westchnął.
– Co się stało? – nalegała Benny. – Coś nie tak?
– Nie jestem pewien. Ale chyba nic. – Uśmiechnął się, ale na jego twarzy widać było zaniepokojenie. Potem, odwracając się, dodał z pewnym roztargnieniem, jakby sam do siebie: – A może w tej machinie... jest duch.


– Och! – Benny wydała stłumiony okrzyk, jakby ktoś oblał jej twarz zimną wodą. – Straszne! Duch, och!
Dennis chwycił ją za rękę, czego nigdy do tej pory nie robił. Musi się naprawdę martwić, pomyślała Benny. Z ulgą odwróciła się razem z nim od śmiercionośnego mechanizmu i odeszła. Wkrótce znaleźli się na zewnątrz tego okropnego miejsca.
– Dobrze cię widzieć, Benny. Przepraszam, że mnie nie było, gdy przyszłaś. – Dennis nalał lampkę madery, do której Benny miała wyjątkową słabość. Usiadła przy stole, podczas gdy on wyjął z piekarnika małą, niebieską, żeliwną brytfankę. – Turbot w sosie z białego wina.
– Wspaniale. Myślisz, że to prawda, że ryby dobrze wpływają na mózg?
– Nie tak dobrze – odpowiedział Dennis, nakładając na talerze małe marchewki i młode ziemniaki – jak książki, muzyka czy malarstwo.

Zjedli w jadalni, siedząc na miękkich, sprężystych fotelach i trzymając na kolanach tace. Były bardzo wygodne w użyciu: włożyli pod nie duże poduchy, tak by się nie przesuwały i nie spadały z całym daniem na podłogę. Benny ochoczo zgodziła się na kolejną lampkę wina, tym razem białego. Wiedziała, że może sobie na to pozwolić. Nie będzie tak jak wtedy z Kate. Z Dennisem nie wpadała w stan głupkowatej wesołości. Wydobywał z niej to co najlepsze. Skupiając całkowicie uwagę na wszystkich wypowiadanych przez nią słowach, nadawał im ważność. Nigdy nie czuła potrzeby pospiesznego zapełniania przerw w rozmowie, jak zdarzało się jej to przy obcych. Chwile ciszy były raczej jak krótki odpoczynek podczas wspaniałego spaceru.
– Ten turbot jest wyborny.
– Całe szczęście. Kupiłem go w czwartek, ale wróciłem do domu zbyt późno, by go przyrządzić.
– Przez pracę?
– Można tak powiedzieć.

Benny to ostatnia osoba, której mógł o tym powiedzieć. Wszystko, co w najmniejszym stopniu odbiegało od normalności, mogło ją zmartwić. Jakieś naprawdę tajemnicze zdarzenie spowodowałoby, że zżerałaby ją troska o niego. Ale Dennis chciał porozmawiać o swoim niepokoju. Miał nadzieję, że inny punkt widzenia rzuci nowe światło na całą sprawę. Pokaże, że to wszystko, jak może się w rzeczywistości okazać, jest zwykłym nonsensem. Myślał o tym całe przedpołudnie i prawie postanowił, że porozmawia z Mallorym.

– Mieliśmy dzisiaj pierwsze spotkanie.
– Naprawdę? – Był trochę rozczarowany. Jako doradca finansowy nowej firmy miał nadzieję, że będzie na nim obecny. – Jak poszło?
– To było bardzo pasjonujące! Oczywiście nie rozmawialiśmy o pieniądzach, bo nie było ciebie. Kate opracowała krótką reklamę, którą umieścimy w poniedziałek w "The Times". Zdecydowaliśmy też, jak nazwać firmę. Przepraszam.
Benny zrobiła przerwę, żeby dokończyć turbota i dopić wino. Dennis, rozbawiony faktem, że wypowiadała niemal każde zdanie w pierwszej osobie liczby mnogiej, czekał z uśmiechem.
– Oczywiście mieliśmy długą listę propozycji, ale muszę przyznać, że niektóre z nich były dość nietrafne. Ostatecznie jednak ograniczyliśmy się do trzech. Pierrot Press, co było propozycją Kate, Książki Ogniotrwałe, zaproponowane przez Mallory’ego...

– To mi się podoba – przerwał Dennis. Przypomniał sobie kroniki filmowe, w których pokazywano stosy płonących książek w krajach pod rządami tyranów. – To dobre.
– To prawda – przytaknęła Benny – ale Kate stwierdziła, że nie każdy zrozumie sym... eee... symbolikę...
– Masz na myśli, że ktoś mógłby zrozumieć nazwę dosłownie?
– Właśnie. Tak więc okazało się... – Benny była zakłopotana i zachwycona jednocześnie. Nie mogła prawie mówić i wydawało się, że kolejne słowa wyduszono z niej wbrew jej woli: – ...że wybrano moją propozycję.
– Benny!
– Naprawdę. – Jej twarz promieniowała szczęściem. Pokiwała głową. – Moją.
Siedzieli, uśmiechając się do siebie, tak samo poruszeni.
– A więc?
– Przyszły mi to do głowy... bo wiosną w sadzie jest ich tak dużo i Carey bardzo je lubiła. Poza tym są na pięknej akwareli w bibliotece i Kate pomyślała, że można by ją wykorzystać jako nasz znak firmowy. Tak więc będziemy się nazywać... Celandine Press!
– Trzeba to uczcić. – Dennis dolał im wina. – Ależ ty jesteś bystra, Benny.

Benny poczuła na twarzy falę szczypiącego gorąca. Jak tylko sięgała pamięcią, nikt jej jeszcze nie powiedział, że jest bystra.
– Jutro zaczniemy się rozglądać za wyposażeniem. Komputerami, drukarkami i tym wszystkim.
– W niedzielę? – Dennis był zawiedziony. Następny dzień był idealny na rozmowę z Mallorym.
– Teraz takie miejsca są otwarte codziennie – odpowiedziała Benny. – Przywiozą mnie potem do domu, a później pojadą do siebie na kilka dni, żeby się spakować.
– Rozumiem. – Kilka dni to niedługo. Zadzwoni do Mallory’ego, zanim wyjadą. Ustali konkretny termin spotkania. – Masz ochotę na tartę czekoladową?
– Tak, proszę.
Dennis podał tartę i gęstą śmietanę w szklanych miseczkach w kształcie nenufarów. Po chwili odłożył swoją na mały stolik.
– Chodzi o to, że... eee... mam takiego znajomego.
– Tak? – Wsuwając beztrosko deser, Benny miała teraz małe, brązowo-kremowe wąsy. – To jest przepyszne.
– Napisał powieść.
– Jaką powieść?
– Chyba historyczną. Czy coś takiego odpowiadałoby Celandine Press?
– Jeśli tylko ma wartość literacką, jak mówi Kate.
– W tym względzie... – Dennis wydawał się niepewny.
– Nie martw się – powiedziała Benny. – Znasz to powiedzenie: "Jak nie spróbujesz, to się nie dowiesz". Jak się nazywa twój znajomy?
Dennis popatrzył na nią zdumiony.
– Żebym wiedziała, na kogo mam zwracać uwagę.
– Walker.
– Namów go, żeby nam to przysłał – powiedziała Benny – a ja się tym zajmę osobiście.
(...)

 
Fragment pochodzi z książki Caroline Graham, "Duch w machinie", przeł. Anna Sawicka-Chrapkowicz, wydawca: GWP, data premiery: 20.09.2007. Dodatkowe informacje na blogu: midsomer.blox.pl






Lubisz takie opowieści? Stwórz własną historyjkę z dreszczykiem! Czytaj i pisz
: kryminalne zagadki internautów

Redakcja poleca

REKLAMA