Kiedy dziecko odkrywa prawdę o Mikołaju

zestresowana matka fot. Fotolia
Rodzinne Święta - wyścig z czasem i brutalna konfrontacja z wyobrażeniami. W tym roku będzie inaczej. Nie zestresuję się, nie spalę całej energii na sprzątanie i gotowanie, prezenty zapakuję w torebki, pogodzę zwaśnione rodzeństwo...
/ 18.12.2017 12:50
zestresowana matka fot. Fotolia

- Jesteś głupia! Elfy nie istnieją! – wykrzyczał do siostry mój drugorodny, po długiej przemowie, w której dowodził, że sanie Mikołaja naprawdę potrafią latać. Pierworodna poczuła się dotknięta do żywego. Od miesiąca wie, że elfy i sanie to najmniejszy z problemów, ale w ramach nieokradania brata z atrybutów dzieciństwa, trzyma język za zębami. W nocy z 5 na 6 grudnia ofiarnie zjadła ciastka i marchewkę, pozostawione na parapecie, a nawet popiła to wszystko mlekiem. Przezornie pamiętała też o pozostawieniu okruszków, żeby uwiarygodnić nocną wizytę Mikołaja. Wiadomo, że z taką brodą nie da się schludnie połknąć ciastka, a renifery to już w ogóle savoir-vivre mają w nosach.

Powiem ci prawdę o św. Mikołaju

W obliczu takiej zniewagi ze strony młodszego, a więc drugiego w hierarchii, rodzeństwa, pierworodna stoczyła z sobą trudną walkę. Z jednej strony lojalność wobec matki, której obiecała trzymać język za zębami, z drugiej przemożna chęć ukarania bezczelnego braciszka, który wychodzi ze swojej roli podporządkowanego i uległego dziecka, ośmielając się nazywać ją głupią. Ale ona już wie i marzy o tym, żeby bratu zepsuć Święta. Za karę.


Wie, że to on jest głupi, bo nie tylko elfy nie istnieją, ale nie ma też latających sani, a Mikołaj to sobie istniał wieki temu w dalekiej Turcji i nijak się ma do tego rubasznego grubasa, do którego co roku piszą listy w rytm westchnień rodziców: "Aaaach, ale wiecie, że Mikołaj niekoniecznie kupuje WSZYSTKO z listy?", "Ale rozumiecie, że może się zdarzyć, że nie kupi wam konsoli, drona i elektrycznej gitary?". - Jakie kupi, przecież on sam robi te prezenty. Z elfami, znaczy się- jeszcze rok temu perorowała pierworodna. -Taka konsola to pestka dla tej ekipy, dwa machnięcia magicznym młotkiem i ląduje wprost pod naszą choinką.

Co roku to samo: świąteczny stres i wielkie nadzieje

Nie jest łatwo być matką w XXI wieku. Albo znikąd pomocy, albo wszyscy się wtrącają z tymi swoimi cukrami, zabawkami bez atestu i glutenem w pierogach. Ma być idealnie, żeby te pierniki i bombki z filcu zaprezentować na Instagramie i liczyć, że będą równie piękne, co inspiracja z Pinteresta. Też się dałam w to wkręcić i od dekady każdego grudnia mieszam, wałkuję, wycinam, wylepiam, kwaszę, marynuję i dojrzewam, wypełniając przestrzeń naszego domu świątecznymi szlagierami Franka Sinatry i Diany Krall.


Stoję po 10 godzin przy garach, kolejne 10 spędzam na opakowywaniu góry prezentów – koniecznie w papier, konieczne z fikuśnymi wstążkami i ozdobami, bo torebki są dla lamerów, a nie dla perfekcyjnych matek. Efekt co roku jest ten sam. Albo spalę pierniki, albo rozjedzie się lukier, a to zakwas na barszcz nie wyjdzie, i zawsze – ale to zawsze! – kończy się taśma klejąca, którą zaklejam całe metry rozdzierającego się na zgięciach papieru do pakowania.

Magia Świąt? Za rok się uda!

Do stołu siadamy wkurzeni, dziecię pyta, dlaczego Mikołaj włożył paragon do książki, którą mu podrzucił pod choinką, chłop się dąsa, bo młodzi się kłócą, ja marzę o spaniu, bo od 5.00 rano lepiłam uszka do barszczu (uratowanego koncentratem, bo wiecie...). Gdyby spojrzeć na badania, dowiedzielibyśmy się, że Polacy stresują się Świętami bardziej od innych Europejczyków. Gdyby porozmawiać z koleżankami, dowiedzielibyśmy się, że ona też stają na rzęsach, żeby Święta ich dzieci były magiczne i pełne radości, bez obrazków, które same zapamiętały z domów rodzinnych: padająca z nóg matka, atmosfera zdenerwowania poprzedzająca Wigilię o tydzień, tego nie dotykaj, tego nie ubrudź, siedź prosto, nie wstawaj od stołu, tyle się napracowałam, a tu żadnej wdzięczności. Wiecie, o czym mówię, prawda? I jak Wam wychodzi odczarowanie Świąt? Średnio, prawda? Mnie też.


Dlatego w tym roku postanowiłam mniej się starać. Muszę przyznać, że nieźle mi to wychodzi. Wigilia za 7 dni, a ja na razie zagoniłam dzieci do ubierania choinki i tyle. Ale rozumiecie, nie mogę zawracać sobie głowy sprzątaniem, zakupami i gotowaniem, bo muszę pilnować pierworodnej, żeby się nie wygadała. Przecież, jak młody dowie się, że nie ma Mikołaja, będzie miał traumę do końca życia. I nigdy już mi nie zaufa. Wiecie, jak jest.

PS Młoda sama odkryła, jak to jest z tym Mikołajem i w ogóle się nie przejęła. Może jednak nie będzie tak źle! Czego i wam z całego serca życzę. Nie dajmy się zwariować w te Święta!

Redakcja poleca

REKLAMA