„Życie zadawało mi bolesne ciosy. Najpierw porzucił mnie ojciec, a potem choroba odebrał mi mamę. Za co płacę taką cenę?”

Załamana kobieta fot. Adobe Stock, Galina Zhigalova
„Wróciły znane z dawnych lat emocje: upokorzenie, odrzucenie, rozpacz. Było dokładnie tak jak wtedy, kiedy porzucił mnie ojciec. Nie, nie tak samo – było tysiąc razy gorzej! Wówczas miałam przy sobie mamę, kochającą, wspierającą… a teraz nie miałam nikogo!”.
/ 23.05.2022 16:15
Załamana kobieta fot. Adobe Stock, Galina Zhigalova

Ojciec zostawił mnie i moją mamę, kiedy byłam już na tyle duża, by mocno odczuć takie porzucenie. Czułam wobec niego żal i gniew, więc kiedy mnie odwiedzał, uparcie milczałam i nie przyjmowałam od niego żadnych prezentów.

Mama mówiła, że tata mnie kocha, że jego odejście nie miało ze mną nic wspólnego, ale jej nie słuchałam. Cierpiałam i winiłam za to ojca, choć wyciągał do mnie rękę i czekał na przebaczenie. Nie doczekał się. Wkrótce ożenił się po raz drugi i wyjechał z nową żoną za granicę.

– Tam ma lepsze perspektywy, może więcej zarobić. Robi to też dla ciebie – tłumaczyła mi mama.

Nie obchodziły mnie jego pieniądze

Uważałam, że wyjeżdżając z Polski, porzucił mnie jeszcze bardziej, więc już nie musi udawać, że mu na mnie zależy. Kiedy dzwonił, nie podchodziłam do telefonu. Gdy przyjeżdżał w odwiedziny, zamykałam się w swoim pokoju i krzyczałam przez drzwi, że nie chcę go widzieć.

Zawzięłam się i zapiekłam w swoim żalu. A on coraz rzadziej podejmował próby kontaktu, coraz mniej się starał, aż w końcu całkiem odpuścił. Sądziłam, że właśnie tego chciałam, lecz gdy mi się udało go odstraszyć na dobre, nie poczułam cienia ulgi czy satysfakcji, tylko ból. Jakbym straciła ojca po raz drugi, i to na własne życzenie.

Mama nadal utrzymywała z ojcem grzecznościowy, poprawny kontakt. To ona powiedziała mi, że mam przyrodnią siostrę.

– Gówno mnie to obchodzi – burknęłam opryskliwie i zamknęłam się w swoim pokoju, gdzie wypaliłam jeden po drugim trzy papierosy, które wcześniej ukradłam mamie z paczki. 

Ale jak to tak? Mama jest innej orientacji?

Palenie było dla mnie wyrazem buntu i na moment uciszyło szalejące we mnie emocje. Potem zrobiło mi się niedobrze, pobiegłam do ubikacji zwymiotować, a mama wyczuła dym i zrobiła mi awanturę.

Nie przejmowałam się jej krzykami, przynajmniej pozwalały mi zapomnieć o tym, że mój tata ma nowe dziecko. Na pewno lepsze niż ja. Bo przecież musi być ze mną coś nie tak, skoro mnie nie chciał, myślałam z goryczą. Miałam wtedy trzynaście lat.

Przez cały okres dorastania brak ojca w moim życiu był niegojącą się raną. Miałam niskie poczucie własnej wartości, buzował we mnie gniew i nie potrafiłam dojść do ładu sama ze sobą. To były trudne lata i udało mi się je przetrwać tylko dzięki mamie.

Zawsze była przy mnie jak opiekuńczy anioł. Jej miłość uchroniła mnie przed zejściem na złą drogę, wpadnięciem w nieodpowiednie towarzystwo, nałogi czy napytaniem sobie innej biedy.
Na kilka miesięcy przed moją maturą mama wyznała mi, że z kimś się spotyka.

Byłam już w tamtym czasie poukładana, wyciszona i zadowolona z życia, miałam za sobą burzę okresu dojrzewania. Nie mogłam się doczekać studiów, a wszystkie moje myśli kierowały się ku przyszłości. Dlatego nowina mamy niezbyt mnie ruszyła.

Ucieszyłam się, że kogoś sobie znalazła „na starość” – bo dla mnie wówczas każdy, kto przekroczył trzydziestkę, był stary – więc dałam jej swoje błogosławieństwo.

– Mam nadzieję, że nie zmienisz zdania, kiedy ją poznasz – odparła mama z filuternym błyskiem w oku.

– Ją? – powtórzyłam, myśląc, że się przesłyszałam.

– Tak, zgadza się. Ma na imię Irena.

No, taka nowina mną wstrząsnęła. W życiu bym nie podejrzewała, że moja mama jest innej orientacji! Widziałam, że rozbawiło ją moje zdziwienie. Starała się nie roześmiać, ale kąciki jej ust drżały od powstrzymywanego śmiechu. Przecież w naszej małej rodzinie to ja byłam tą nowoczesną – a tu taki szok.

Z początku czułam się z tą rewelacją jak w nowych, nierozchodzonych butach, nieco niewygodnie. No bo od kiedy wie, że jest lesbijką? Niezręcznie mi było pytać o to własną matkę. Na szczęście nigdy nie miałam żadnych uprzedzeń, więc nie musiałam się przełamywać, tylko przyzwyczaić, że rzeczywistość jest trochę inna, niż sądziłam. Tyle.

Wkrótce poznałam dziewczynę mamy. Okazała się świetną babką z podobnym do mojego poczuciem humoru. Polubiłyśmy się od pierwszej wspólnej kawy, a dalej było tylko lepiej.
To był najszczęśliwszy okres mojego życia.

Wreszcie miałam prawdziwą rodzinę!

A równocześnie nie byłam już dzieckiem, miałam swoje własne sprawy, stawałam się dorosła. Wyjechałam na studia do dużego miasta, ale często odwiedzałam mamę i Irenę, w której zyskałam nie tyle drugą matkę, co starszą siostrę.

Dobry czas nie potrwał długo. Mama zachorowała na raka. Podobno zaczął rozwijać się w narządach rodnych, ale kiedy go wykryto, przerzuty były już w całym ciele. Nie chciałam uwierzyć w tę diagnozę, nie chciałam się z nią pogodzić!

Ale chciałam czy nie, musiałam spojrzeć prawdzie w oczy: moja mama umierała. Jedyne, co mogłam zrobić, to wykorzystać czas, który jej pozostał, a nie było go wiele.

Wzięłam urlop dziekański i wróciłam do domu, żeby być z mamą w jej ostatnich miesiącach. Razem z Ireną otoczyłyśmy ją opiekę jak w najlepszym hospicjum. Podawałyśmy jej napoje witaminowo-białkowe, kiedy nie była już w stanie jeść, zmieniałyśmy jej pieluchy, myłyśmy ją i przebierałyśmy jak dziecko.

Strasznie wychudła, była lekka jak piórko, więc bez trudu mogłyśmy ją podnosić i przenosić. Ona robiła się coraz lżejsza, a nam z każdym dniem było ciężej. Odchodziła, bezpowrotnie nas opuszczała. Nie było nadziei, że wyzdrowieje.

Irena też ode mnie odeszła. No cóż, jestem jej obca

Gdy umarła, nie poczułam żadnej ulgi, że już się nie męczy. Czułam tylko rozpacz i straszliwą pustkę. Irena pomogła mi załatwić wszystkie formalności związane z pochówkiem, bo byłam w takiej rozsypce, że sama bym sobie z nimi nie poradziła.

Nie zaprosiłam na pogrzeb ojca, nawet nie powiadomiłam go o śmierci byłej żony. Znowu ocknęła się we mnie zawziętość porzuconego dziecka. Skoro nas zostawił, nie zasługiwał, żeby ją pożegnać. 

Mijały dni, tygodnie, miesiące… a ja nie potrafiłam się podnieść z żałoby. Czas wcale nie koił mojego smutku. Zwłaszcza że spadł na mnie kolejny cios: Irena przeprowadziła się do innego miasta i przestała się do mnie odzywać.

Już wcześniej stopniowo ochładzała naszą relację, jakby wygaszała kontakt, ale nie sądziłam, że dąży do całkowitego zerwania znajomości. Tłumaczyłam sobie, że ona też jest w żałobie i dlatego się ode mnie odsuwa, że chce przeżyć swój ból w samotności, po swojemu.

Z drugiej strony kim ja dla niej byłam? Nikim. Nikim specjalnym, nie na tyle, by chciała mnie widywać, mimo bólu, jaki mógł jej sprawiać mój widok. Byłam bardzo podobna do mamy. Lubiłyśmy się, owszem, ale póki mama żyła. To ona nas łączyła, spajała w nietypową rodzinę.

Kiedy jej zabrakło, nasza relacja straciła rację bytu, swoją podstawę i spoiwo. Nie chciałam tego przyjąć do wiadomości, próbowałam na siłę podtrzymywać znajomość, ale Irena nie odbierała ode mnie telefonów, aż w końcu, zapewne zmęczona tym, że się jej narzucam, zmieniła numer.

Dopiero wtedy dotarło do mnie, że to całkiem obca osoba, która nie chce mieć ze mną do czynienia. Bolało. Oj, bolało.

Wróciły znane z dawnych lat emocje: upokorzenie, odrzucenie, rozpacz. Było dokładnie tak jak wtedy, kiedy porzucił mnie ojciec. Nie, nie tak samo – było tysiąc razy gorzej! Wówczas miałam przy sobie mamę, kochającą, wspierającą… a teraz nie miałam nikogo! Zostałam całkiem sama.

Nie miałam już żadnej bliskiej rodziny. Nie miałam bliskiej przyjaciółki, bo mama mi ją zastępowała. Nie miałam chłopaka, bo się nie złożyło, bo przez ojca nie ufałam facetom. Myślałam, że nikogo nie obchodzi mój los.

Mogłabym się stoczyć na samo dno, podciąć sobie żyły, skoczyć z mostu i absolutnie nikogo by to nie obeszło. Użalałam się nad sobą, zapalając kolejnego papierosa i nalewając sobie kolejny kieliszek czerwonego wina. 

Każdego dnia niszczyłam samą siebie nałogami i zadręczałam się smutnymi myślami, jakbym karała się za jakieś winy. Może podświadomie uważałam, że nie jestem warta miłości?
Aż pewnego dnia, bez uprzedzenia, odwiedził mnie ojciec.

Otworzyłam mu drzwi tylko dlatego, że nie spojrzałam w wizjer i nie wiedziałam, że to on. Był ostatnią osobą, której bym się spodziewała.

– Co ty tu robisz? – warknęłam zamiast powitania.

– Dowiedziałem się o śmierci Anny. Dziecko, do czego to podobne, żebym ja się dowiadywał o śmierci twojej mamy od znajomych! – wydawał się szczerze przejęty.

Wyrzuty sumienia po latach? Niech się nimi wypcha!

– To nie twoja sprawa, więc czemu miałam cię informować. 

– Przepraszam, nie chciałem, żeby to zabrzmiało jak wyrzut – zreflektował się. – Bardzo mi przykro…

– Bardzo miło z twojej strony – przedrzeźniłam jego pełen współczucia ton. – Ulżyłeś sumieniu? Super. To teraz już sobie idź.

– Nie wpuścisz mnie do środka? Nie widzieliśmy się tyle lat…

Miał rację. Nie widziałam go, od kiedy wyjechał za granicę. Bardzo się zmienił przez ten czas: schudł, posiwiał, jakby zmalał, na jego twarzy pojawiły się zmarszczki. Nie był już młodym mężczyzną, jakiego zapamiętałam.

Przez moment brzmiący w jego głosie smutek poruszył w moim sercu jakąś czułą strunę i miałam ochotę zaprosić go na herbatę. W końcu był moim ojcem, najbliższym żyjącym krewnym… Ale kiedy miałam już na końcu języka słowa: „wejdź, porozmawiajmy”, naszła mnie refleksja, że przecież to nie więzy krwi tak naprawdę łączą ze sobą ludzi. Liczą się troska, obecność, starania.

– Nie wpuszczam obcych do domu – rzuciłam i zatrzasnęłam mu drzwi przed nosem.

Zaskoczył mnie. Nie poddał się, nie odszedł, tylko krzyknął zza drzwi:

– To ona mnie nie chciała! Nigdy mnie nie kochała, chciała tylko dziecka! A potem powiedziała, że nie potrafi już dłużej udawać. To ona kazała mi odejść! Misia, zrozum, proszę… A ja poczułem się na tyle zraniony, oszukany, że odszedłem i nie dość mocno o ciebie walczyłem.

Nie chciałam tego słuchać. Byłam pewna, że ojciec kłamie, że oczernia mamę, żeby się wybielić, bo przecież ona nie może się już bronić. Zatkałam uszy palcami i wrzasnęłam na cały głos:

– Jesteś tchórzem i oszustem! Won!

Rozpłakałam się, pobiegłam do pokoju i sięgnęłam do barku po wódkę. Ręce tak mi się trzęsły, że nie dałabym rady nalać trunku do kieliszka, nie rozlewając go, więc wzięłam spory łyk prosto z butelki. Jeden, drugi, trzeci…

Wiedziałam, że picie nie rozwiąże moich problemów, ale przynajmniej znieczulało, sprawiało, że choć na chwilę przestawałam o nich myśleć… Nazajutrz po wizycie ojca miałam strasznego kaca i przestraszyłam się, że na dokładkę się staczam.

Pozbyłam się z domu wszelkich alkoholi i to był mój pierwszy krok na dobrej drodze. Potem znalazłam pracę, bo nie opiekowałam się już mamą i musiałam czymś wypełniać dni.

Bezczynność mnie dobijała

Gdy zaś urlop dziekański dobiegł końca, wróciłam na studia, zajęłam się bieżącymi sprawami i wreszcie przestałam rozpamiętywać przeszłość. Zaczęłam ostrożnie nawiązywać relacje z ludźmi: chodziłam na piwo z nowymi koleżankami i kolegami z roku. Czasem umawiałam się na randki.

Nie byłam jeszcze gotowa, żeby chodzić na imprezy czy być duszą towarzystwa, ale pomału, ostrożnie otwierałam się na innych. Nadal bałam się odrzucenia, ale wiedziałam, że jeżeli pokonam ten lęk, to w końcu znajdę kogoś, komu zaufam, uwierzę, że można mnie pokochać.

Zepchnęłam złe wspomnienia i emocje w kąt, ale one wciąż gdzieś we mnie siedziały. Pewnie tak by już zostało – z trenem ciągnącej za mną przykrej przeszłości – gdyby nie wiadomość na Facebooku.

Napisała do mnie moja przyrodnia siostra. Nigdy o niej nie myślałam, nie zastanawiałam się, jak wygląda ani jaka jest. Widać ona myślała o mnie i pierwsza nawiązała kontakt. Ponoć dopiero niedawno dowiedziała się, że ma siostrę, i od tamtej pory bardzo chciała mnie poznać, spotkać się, porozmawiać.

Najpierw zamierzałam jej odmówić, ale potem popatrzyłam na jej zdjęcie profilowe… i zobaczyłam samą siebie z przeszłości. Okrągła buzia, duże niebieskie oczy, jasne włosy. Delikatna, nieśmiała dziewczynka. A jednak na tyle odważna, by odezwać się do nieznanej i dużo starszej siostry. Być może wrogo nastawionej.

Miałam mniej więcej tyle lat co ona teraz, kiedy tata odszedł… Zrozumiałam, że nie mogę tak po prostu jej odrzucić. Tego się nie robi dzieciom! Postanowiłam, że się z nią spotkam, skoro tak bardzo jej na tym zależy. Nowa rodzina ojca już nie mieszkała za granicą, tylko w mieście oddalonym o kilka godzin drogi ode mnie, więc zaproponowałam, że przyjadę do niej w weekend.

Spotkałyśmy się w galerii handlowej. Chciałam podać jej rękę na powitanie, ale ona spontanicznie mnie uściskała. A ja… wzruszyłam się. Do niczego nie musiałam się zmuszać.

Może dlatego, że była tyle lat młodsza, że była dzieckiem, nie poczułam żadnej presji, przeciwnie, od samego początku pojawiła się między nami siostrzana bliskość. To było jak magia. I już wiedziałam, że ja też chcę mieć siostrę, chcę uczestniczyć w jej życiu.

Przez jakiś czas widywałam się tylko z Sarą, ale potem uległam jej namowom i dałam szansę również ojcu. Wybaczenie mu było jak zrzucenie ogromnego ciężaru z ramion: przyniosło mi ulgę i spokój.

Dziś jesteśmy w trakcie poznawania się i odbudowywania relacji. Nie wiem, czy go kocham, ale wiem, że nie czuję się już samotna. Mam rodzinę, niegdyś popękaną i na powrót posklejaną z kawałków. Ale lepsza taka niż żadna…

Czytaj także:
„Zdradę zaplanowałam w najdrobniejszym szczególe. Wszystkiemu jest winny mój nudny mąż”
„Byłam 16-latką z brzuchem, której nikt nie kochał i nie chciał. Chłopak mnie zostawił, a rodzice wyrzucili z domu”
„Chcieliśmy podróżować, a nie robić ślub po publiczkę. Mam włożyć białą kieckę i tańczyć z ludźmi, których nie znam?”

Redakcja poleca

REKLAMA