„Związałam się z Wietnamczykiem i to budzi kontrowersje. Polacy nie są tolerancyjni, martwię się o przyszłość”

Związek z Wietnamczykiem fot. Adobe Stock
Nawet rodzina nie patrzy na nasz związek przychylnie. Nie zdecydowaliśmy się jeszcze na ślub, bo mamy różne wyznania. Nie rozumiem też jego ojczystego języka, ale wierzę w język miłości. Czy jestem naiwna?
/ 23.02.2021 09:14
Związek z Wietnamczykiem fot. Adobe Stock

Przyznam, że do tej pory myślałam, iż każdy mężczyzna pochodzący spoza Polski to na pewno jakiś brutal... Sama nie wiem, dlaczego tak nie lubiłam moich zagranicznych sąsiadów To uczucie zmieniło wiele w moim życiu, a zwłaszcza zmieniło mnie...

Aż wstyd mi czasem pomyśleć, jak bezmyślnie byłam uprzedzona do cudzoziemców, zanim poznałam Thao i zostałam najszczęśliwszą kobietą na świecie. Nigdy nie lubiłam „obcych”, jak ich nazywałam. Ja wiem, że to nie jest politycznie poprawne, ale nic nie mogę na to poradzić. Denerwowali mnie ci, których ostatnio pełno pojawiło się w naszym mieście. A już zwłaszcza denerwowali mnie ci, którzy mieszkali w moim bloku. Przede wszystkim byli to przyjezdni z Wietnamu.

Nie powiem, grzeczni ludzie, pracowici – wychodzili rano, wracali wieczorem, kłaniali się, kiedy spotykaliśmy się na spacerze, a te ich dzieci, też złego słowa nie mogę powiedzieć – grzeczne, odprasowane, no i po polsku świetnie mówiły. Jednym słowem, nie miałam do mieszkających w swoim bloku cudzoziemców żadnych konkretnych zastrzeżeń poza tym jednym – byli dla mnie obcy.

Pochodzę z małego miasteczka

Nie jestem przyzwyczajona do innej mowy, innych obyczajów, innego sposobu ubierania. Dla mnie to wszystko jest trochę dziwne. Dlatego nie raz i nie dwa skarżyłam się przyjeżdżającej do mnie w odwiedziny siostrze:

– No zobacz tylko, jakie to jest niesprawiedliwe. Dla Polaków nie ma pracy, a takim obcym się powodzi – mówiłam rozgoryczona. – Ciekawa jestem, z czego oni żyją, bo widzę, że teraz samochód zmienili na lepszy, muszą całkiem nieźle u nas zarabiać.

Moja siostra, Ula, trzeba przyznać, raczej broniła Wietnamczyków:

– Oni ciężko pracują, kochana – wzdychała. – Jak ja nieraz jadę do pracy, to już widzę ich czynne stoiska na bazarku. Gdybyś może i ty się wzięła za jakąś prywatną inicjatywę…

Co też tej mojej siostrze do głowy przychodzi! Ja i prywatna inicjatywa! Skończyłam wprawdzie ekonomik, ale nie mam głowy do liczb. Pracuję w takim biurze, gdzie większość czasu upływa mi na parzeniu kawy dla siebie i szefa. Pewnie jakaś bardziej obrotna osoba na moim miejscu umarłaby z nudów, ale ja sobie to chwalę. Coś za coś.

Terminy mnie nie gonią, klienci nie nachodzą. Pensję wprawdzie mam niewielką, ale stałą i na czas wypłacaną. Taka w sam raz posadka, żeby sobie do emerytury przesiedzieć jak u Pana Boga za piecem. Co prawda do tej emerytury to mi jeszcze trochę czasu zostało, bo niedawno skończyłam dwadzieścia pięć lat, ale wiadomo, jak to człowiekowi życie mija. Ja nie mam złudzeń. Tym bardziej, że jakoś nie trafił mi się „ten jedyny”.

Szukałam miłości

Myślałam, że jak do większego miasta się przeprowadzę, to moje życie uczuciowe nabierze rumieńców, ale nic takiego się nie stało. Owszem, umówiłam się z kilkoma poznanymi na czacie chłopakami, ale to nie było to. Ci panowie szukali przygody na jedną noc, jeden z nich nawet nie ukrywał, że może być moim sponsorem, ja tymczasem jestem zainteresowana tylko poważnym związkiem.

Za dużo mam już lat, żeby się rozmieniać na przygodne miłostki. Jestem tradycyjnie wychowana i w niedzielę rosół musi być. Gotuję też, nie chwaląc się, niczego sobie – tylko kto to doceni?! Takie to niewesołe rozmyślania miałam i tej słonecznej soboty. Właśnie się dowiedziałam, że moja najbliższa przyjaciółka, Edyta, nie przyjedzie, bo jej synek się rozchorował, i miałam przed sobą perspektywę spędzenia całego weekendu samotnie. Równie dobrze mogłam w ogóle nie wstawać z łóżka.

Wtem usłyszałam delikatne pukanie do drzwi. Wydawało mi się, że się przesłyszałam. Przecież mam dzwonek... Pukanie powtórzyło się jednak po dłuższej chwili. Zniecierpliwiona wyjrzałam przez wizjer. Wyjrzałam i... zbaraniałam. Po drugiej stronie stał mój wietnamski sąsiad! No nie, tego jeszcze brakowało. Z impetem otworzyłam drzwi na całą szerokość:

– Nic nie zamierzam kupować – powiedziałam głośno i wyraźnie.

– Ale ja… ale ja nic nie sprzedaję… – skośnooki mężczyzna był najwyraźniej zaskoczony moim wybuchem. – Jestem Thao. Może mogę pani pomóc? – wskazał na stos pudełek stojący w kącie przed moimi drzwiami.

No tak, na śmierć o nich zapomniałam! Ostatnio zamawiałam kilka rzeczy przez internetową aukcję i nie wyrzuciłam tych pudeł. Zrobiło mi się naprawdę głupio. Sąsiedzi musieli sobie pomyśleć, że jestem jakąś bałaganiarą!

– Nie trzeba – powiedziałam, uśmiechając się szeroko, żeby zatrzeć początkowe złe wrażenie. – Zaraz zejdę do śmietnika.

– Ale naprawdę pani nie musi – mężczyzna uśmiechnął się jeszcze szerzej. – Ja właśnie tam idę. Spojrzałam na jego ręce. Faktycznie, miał w nich pełno jakichś toreb i śmieci. „Żona ma pożytek z takiego pomocnego męża”, pomyślałam i uśmiechnęłam się z wdzięcznością:

– Skoro pan nalega. Mężczyzna chyba nie do końca zrozumiał ten wyraz wdzięczności, bo lekko zmrużył oczy i powtórzył niepewnie:

– Nalega? Przepraszam, wciąż dopiero uczę się polskiego.

– Nie szkodzi – machnęłam ręką. – Po prostu dziękuję za pomoc i tyle.

Miałam właśnie zamknąć drzwi, gdy usłyszałam:

– A może przyszłaby pani do nas na herbatę? Nikt nie parzy takiej pysznej herbaty jak Quynh – dodał. „No pięknie” – pomyślałam. „Teraz poznam całą familię. Jego żonę, dzieci, potrzebne mi to jak dziura w płocie”. Już miałam wymówić się grzecznościową formułką, gdy nagle przez głowę przebiegła mi myśl: „A co mi szkodzi! I tak nie mam nic do roboty!”.

– Bardzo chętnie – odpowiedziałam niespodziewanie dla samej siebie. Thao najwyraźniej ucieszył się, bo uśmiech aż rozjaśnił mu całą twarz: – To za chwilę panią zaprowadzę – powiedział, pokazując wymownie na torby. „No tak, śmietnik” – uśmiechnęłam się ze zrozumieniem.”

I tak po raz pierwszy spotkałam się z Thao i jego rodziną. Okazało się, że wspomniana Quynh to jego siostra, a nie żona. Thao nie miał żony ani dzieci. Nieczęsto spotyka się mężczyznę, który jest tak szarmancki i kulturalny. Przyznam, że ja do tej pory myślałam, że każdy mężczyzna spoza Polski to jakiś brutal, który po cichu będzie chciał wywieźć żonę z jej kraju, porwać dzieci itd. Tymczasem Thao był najspokojniejszym i najbardziej kulturalnym człowiekiem, jakiego w życiu spotkałam! I

 pomyśleć, że ten wyjątkowy mężczyzna przyjechał aż z tak daleka! Po tym pierwszym spotkaniu nastąpiły kolejne. Thao nigdy w żaden sposób na mnie nie naciskał, ale ja z każdą chwilą coraz bardziej czułam, że to ten jedyny. Dlatego kiedy po dwóch latach znajomości poprosił mnie o rękę, byłam najszczęśliwszą kobietą pod słońcem!

Od tej pory moje życie bardzo się zmieniło

Nie zawsze jest sielankowo. Małżeństwo z cudzoziemcem, szczególnie pochodzącym z tak różnej od naszej kultury, to zawsze są kompromisy. Thao jest buddystą, ja katoliczką. Nie powzięliśmy jeszcze decyzji co do ślubu, jaki zawrzemy. Moja rodzina nie patrzy na nasz związek przychylnie. Nie rozumiem, co mówi do siebie moja przyszła rodzina, gdy przechodzą na wietnamski… Tych problemów jest sporo i wiem, że w przyszłości pojawią się kolejne. Ale wiem też, że będziemy potrafili je przezwyciężyć. Bo najważniejsza jest miłość!

Więcej listów do redakcji: „2 lata po ślubie mój ukochany mąż zginął w wypadku. Teściowa chce odebrać mi mieszkanie, bo było jej syna”„Odszedłem od żony, bo… mi się znudziła. Zamiast nudnej żony miałem teraz w łóżku o 20 lat młodsze dziewczyny”„Zrobiłem dziecko dziewczynie, do której nic nie czułem. Syn miał 2 lata, gdy zginęła w wypadku. Zostałem z nim sam”

Redakcja poleca

REKLAMA