„Żona wiedziała, że musi się postarać, żebym zapomniał o kochance. W końcu zapracowała sobie na moją wierność”

Mój dziadek zawsze kochał inną kobietę fot. Adobe Stock, Lightfield Studios
„– A zjawił się panicz! – rzekła skrzekliwym głosem. – Cóż to przygnało? Tęsknota czy tylko ciekawość? Młoda żonka już się znudziła i przypomniał pan sobie o biednej dziewczynie? – Jak śmiesz, kobieto! – syknąłem. – A śmiem, właśnie że śmiem! Doprowadziłeś ją do ruiny, a potem porzuciłeś jak psa, bo już ci nie była potrzebna”.
/ 27.07.2023 22:30
Mój dziadek zawsze kochał inną kobietę fot. Adobe Stock, Lightfield Studios

– Pan tylko tak mówi, ale jak się znudzę, rzuci mnie pan i nawet się nie obejrzy…

Pokręciłem głową z westchnieniem.

Ile razy trzeba cię prosić, żebyś nie nazywała mnie panem? Przecież wiesz, jak mam na imię i od dawna łączy nas coś więcej.

Zarumieniła się i spuściła oczy. Za każdym razem rozczulały mnie te objawy wstydliwości. Nie miałem przedtem pojęcia, że kobieta może spuścić wzrok wcale nie na stojąco ani siedząco. Do tego naturalnym gestem podciągnęła kołdrę pod brodę. Oczywiście natychmiast ją z niej zdjąłem, żeby spojrzeć na cudny biust.

Była prześliczna

Niewysoka, wręcz filigranowa, ale cudownie zbudowana, jej ciało zachowywało wręcz antyczne greckie proporcje.

– Proszę, moja droga, jest przecież ciepło, więc się tak nie opatulaj, proszę. To po pierwsze. A po drugie, wcale nie zamierzam cię rzucać. Zapadłaś mi w serce i w duszę, chcę być z tobą jak najdłużej i tak ułożyć swoje życie, żeby cię nie utracić.

– Jak panu… – poprawiła się natychmiast. – Jak państwo każą ci się ożenić, to mnie rzucisz przecież.

Znów westchnąłem. Tak, wśród ziemian nader często zdarzało się, że rodzice wyznaczali mariaże. Nader często? W mojej rodzinie to było wręcz regułą i powinienem się spodziewać, że w przewidywalnym czasie coś podobnego nastąpi. Ojciec od pewnego czasu przebąkiwał coś o jakiejś Melanii z dobrej rodziny, a także coraz częściej czynił uwagi, że niebawem minie mi trzydzieści lat, zatem powinienem się wreszcie ustatkować.

– Nie musisz się obawiać – powiedziałem poważnie. – Nawet gdyby tak się stało, z ciebie nie zamierzam rezygnować.

W jej oczach zobaczyłem coś jakby rozczarowanie i żal. A może ból? Zawód, że będzie tylko kochanką? Cóż, przecież nie mogła się spodziewać, że to ją poprowadzę do ołtarza. Takie rzeczy dzieją się rzadko, a właściwie bodaj jedynie w literaturze i kinie, a życie to nie powieść „Trędowata”. Zresztą, Hanka była tylko kwiaciareczką. Uroczą, wspaniałą, ubóstwianą przeze mnie, ale tylko kwiaciareczką…

– Pan tylko tak mówi – powtórzyła. – Ale jak przyjdzie co do czego…

– Znowu ten „pan” – mruknąłem i zamknąłem jej usta pocałunkiem.

Pamiętam to późne wiosenne popołudnie, kiedy zawitaliśmy z Jerzym i resztą wesołej kompanii na rzeszowski rynek. Panowało tutaj ożywienie, kawiarnie wyległy na zewnątrz ze stolikami, korzystając z ciepłego dnia. Zasiedliśmy przy jednej z nich, zamówiliśmy dla panów po zimnej wódce i zakąsce, dla pań wino i ciastka.

I wtedy zobaczyłem Hanię

Stała przy niedużym kramiku z kwiatami. W pierwszej chwili ujrzałem w niej bardzo urodziwą, ale tylko dziewczynkę, taka była drobniutka. Niespodziewanie przy stoisku pojawiła się starsza kobieta, typowa jędza handlara i coś do niej powiedziała. Dziewczynka chwyciła drewnianą tacę z kwiatami i poszła w obchód kawiarni. Po chwili zapomniałem o niej, wciągnięty w rozmowę z towarzystwem. Lecz po kilkunastu minutach dostrzegłem, że dotarła do naszej kawiarni i chodziła między stolikami w pobliżu. Zupełnie odruchowo uniosłem rękę, przywołując ją.

– Daj bukiecik, panienko – powiedziałem i wpadłem w lekkie osłupienie.

Zobaczyłem bowiem z bliska, że to nie mała dziewczynka, ale już dorosła panna. Ile miała lat, nie byłem w stanie określić, potem dowiedziałem się, że dziewiętnaście. Wziąłem bukiet i z równym roztargnieniem, jak go nabyłem, przekazałem Elizie. Ta przyjęła kwiaty, odłożyła je na wolne krzesło obok siebie i natychmiast o nich zapomniała. A ja nadal gapiłem się na dziewczynę, która stała przede mną. Dopiero szturchnięcie Jerzego przywołało mnie do przytomności.

– No, zapłać wreszcie pięknej panience – powiedział, a kiedy to zrobiłem i odeszła, pochylił się do mnie, mówiąc cicho. – Spodobała ci się, co? Nie zaprzeczaj, przecież widzę.

– A jeśli nawet, to co? – rzuciłem wyzywająco, choć równie cichym głosem.

– To się koło niej zakręć! – odparł. – Śliczna dzieweczka, sam bym na nią pazurki poostrzył, ale jestem tu przecież z narzeczoną. A ty jeszcze wolny jak ptak. A może się boisz, że dostaniesz kosza od takiej śliczniutkiej kwiaciarki? – zaśmiał się i zmrużył oko. – Wielki pan dziedzic pięknej fortuny ma tremę? Strach oblatuje? Ostatnio przed pojedynkiem ze Stachem nie miałeś z tym kłopotów, a taka dziewuszka cię peszy?

Szelma wiedział, że na takie wyzwanie muszę odpowiedzieć. Poczekałem, aż dziewczyna wróci do swojego kramiku i odejdzie to okropne babsko, u którego zapewne tyrała za grosze, po czym poszedłem tam zamienić z nią słowo. Rozbawione towarzystwo obserwowało moje poczynania, a dziewczyna zrobiła się pąsowa, kiedy kupiłem cały kosz kwiatów i powiedziałem, że to dla niej. Pewnie nigdy przedtem nie została tak obdarowana.

Tak to się zaczęło

Wbrew opinii o kwiaciarkach, nie od razu zgodziła się ze mną spotkać. Musiałem – jak to mówią – się nachodzić. Stało się tak, że przez pewien czasy byłem codziennym gościem na rynku w Rzeszowie, codziennie wystawałem przy kramiku, czarując ślicznotkę. Aż dopiąłem swego. I nie pożałowałem. Kiedy jakiś czas po tej rozmowie, w której solennie zapewniałem, że jej nie porzucę, oznajmiłem, że muszę wyjechać na kilka miesięcy, ciche łzy spłynęły po jej policzkach. Wiedziała doskonale, dlaczego wyjeżdżam. Wszyscy wiedzieli o takich rzeczach, jak ślub w znanej szlacheckiej rodzinie. Wszak zapowiedzi ogłaszano w bazylice ojców Bernardynów, a do niej właśnie chodziła co niedzielę Hanka.

– Pan już nie wróci – szepnęła, a we mnie serce prawie pękło na pół. – Pan o mnie zapomni.

– Wrócę, wrócę, Haneczko. – I podałem jej pierścionek z małym szafirem. – Ale pod warunkiem, że przestaniesz wreszcie mówić do mnie „pan”. A to, żebyś pamiętała o mnie.

Uśmiechnęła się słabo, a potem kochała się ze mną tak, jakby to miał być naprawdę ostatni raz, jakbyśmy mieli już nigdy się nie spotkać i chciała się nasycić na zapas. Muszę powiedzieć, że podróż poślubna była udana. Udana na tyle, że przedłużyła się do pół roku. Melania okazała się wspaniałą towarzyszką, inteligentną, uroczą, rozmowa z nią to była przyjemność, a i w sypialni... Cóż, tego tematu nie będę rozwijał, jak na dżentelmena przystało. Wprawdzie nie kochałem jej naprawdę, ale znajdowałem przyjemność w obcowaniu z nią i sprawiła, że początkowo silna tęsknota za filigranową kwiaciareczką zaczęła słabnąć, a wspomnienie dziewczyny zacierało się. Dzisiaj przypuszczam, że to było bardzo przemyślane działanie. Moja młoda żona postanowiła zrobić wszystko, żeby mnie oderwać od romansu, który nie schodził z ust plotkarzy od długiego czasu. Przelotny związek z prostą dziewczyną nie był niczym nagannym dla towarzystwa, ale doszły mnie słuchy, że wiele osób z tak zwanych wyższych sfer uważało, iż stanowczo zbyt długo trwało to „małe szaleństwo”, jak je nazywano za moimi plecami. I podczas tej podróży zdarzyło mi się pomyśleć, że mieli słuszność.

Przecież ten związek nie miał przyszłości

Nie mógłbym zabierać Hanki na salony, na bale, wprowadzić ją do ziemiańskiego świata. Nie umiałaby się wszak nawet zachować, jak należy. Od ślubu minął ponad rok. Muszę powiedzieć, że coraz rzadziej myślałem o kochance, choć kiedyś wydawało mi się, że nie będę w stanie o niej zapomnieć. Ot, czasem wspomniałem sobie o niej, myśląc, co też porabia, czy nie znalazła sobie nowej miłości, a może nawet wyszła za mąż. Byłem zimą na rzeszowskim rynku, ale na śniegu i mrozie kwiaciarki nie handlowały. Zresztą, nie miały czym przecież. A potem znów był zagraniczny wojaż na całą wiosnę i większość lata. Zapominałem. I gdyby nie dzika awantura, którą pewnego dnia wywołała moja żona, nudząca się jak mops, pewnie w ogóle nie próbowałbym odszukać Hanki.

Poirytowany, wręcz wściekły, pojechałem do Rzeszowa. Rynek wczesną jesienią jeszcze tętnił życiem, nie nadeszły chłody i deszcze, ludzie korzystali z uroków pogody. Nic dziwnego, że roiło się również od kwiaciarek. Ale nie mogłem dostrzec Hanki. Kram stał, ale przy nim ujrzałem kogoś innego. Tym razem to była naprawdę mała dziewczynka. Po chwili nadeszła stara handlarka.

Dobra kobieto, nie wiecie, gdzie mogę znaleźć Hankę? – spytałem.

Baba spojrzała na mnie, marszcząc brwi, a po chwili w małych oczkach wyczytałem, że mnie poznała. Ku mojemu zaskoczeniu, splunęła sobie pod nogi.

– A zjawił się panicz! – rzekła skrzekliwym głosem. – Cóż to przygnało? Tęsknota czy tylko ciekawość? Młoda żonka już się znudziła i przypomniał pan sobie o biednej dziewczynie?

Z początku oniemiałem, ale zaraz ogarnął mnie gniew.

Jak śmiesz, kobieto! – syknąłem.

– A śmiem, właśnie że śmiem! – odparła tak głośno, że inne kwiaciarki zaczęły popatrywać w naszą stronę.

Wyjąłem plik banknotów, rzuciłem na najbliższy kosz z różami.

To było więcej, niż zarabiała przez tydzień

– Mów, gdzie znajdę Hankę! – warknąłem.

Chwyciła banknoty, cisnęła prosto na mój but.

– Na cmentarzu, wielki panie! Na cmentarzu musisz jej szukać!

Nogi się pode mną ugięły. Na cmentarzu? Nie żyła? Jak to możliwe?

Ze zgryzoty umarła – handlarka cięła słowami jak biczem. – Ze wstydu. Jak ją panicz wpierw spaskudził, a potem porzucił niby psa, z miejsca zaczęli jej ludzie dokuczać! Życia nie miała! Kochanica pana dziedzica! Tylko to słyszała. A przecież mówiłam jej od razu, że nic jej po takim panu, który tylko bałamuci biedną dziewuchę! Kto potem taką weźmie bez posagu? Ale panicz nie pomyślał nawet, żeby nieszczęsnej jakiś grosz zostawić. Zabawił się i uciekł!

– Boże kochany! – musiałem być blady, ręce mi drżały, ale baba nie miała dla mnie litości.

– Gasła w oczach, nieboraczka. Aż zachorowała. Tak mówił lekarz. Ale ja wiem, że zwyczajnie nie chciała już żyć we wstydzie i bez żadnej nadziei!

Mówiła coś jeszcze, ale ja już odwróciłem się i odszedłem. W głowie mi huczało, serce ściskało się z żalu. Potem długo stałem nad skromną mogiłą nieszczęsnej dziewczyny. Pod drewnianym krzyżem leżał bukiecik kwiatów, bardzo podobny do tego, jaki kupiłem od niej tamtego dnia. Zapewne stara handlarka przychodziła dbać o grób. Hanka stała się dla mnie wyrzutem sumienia na całe życie. Przeszedłem przez liczne upokorzenia, ale nigdy nie czułem się tak źle i podle, jak wtedy nad grobem Hanki. 

Czytaj także:
„Ślub miał być początkiem szczęścia, a był zwiastunem tragedii. Rodzice postawili na swoim, a ja straciłam miłość życia”
„Odwołałam ślub 2 godziny przed ceremonią i porzuciłam narzeczonego, ale dzięki temu poznałam miłość życia”
„Narzeczony porzucił mnie przed ołtarzem, więc... wyszłam za kumpla. Nie po to przez 2 lata planowałam ślub, żeby się nie odbył”

Redakcja poleca

REKLAMA