Wybrzmiały przemówienia i gratulacje. Prezes i członkowie zarządu mieli zadowolone miny. Wreszcie można było się trochę wyluzować i zacząć świętować jubileusz firmy. Sam musiałem palnąć krótką mówkę, a strasznie tego nie lubię.
Kiedy skończyłem, mój szef z miną tłustego kocura, który właśnie oblizuje się po sutej uczcie, dał mi znak, że spisałem się znakomicie. Uff, mam to wreszcie z głowy – odetchnąłem z ulgą. Trema już całkiem odpuściła, ale wciąż czułem kropelki potu na czole. – Muszę się napić czegoś mocniejszego – postanowiłem i rozejrzałem się za Kasią. Impreza dopiero się rozkręcała. Nie było jej przy stole, ale szybko odnalazłem ją wzrokiem wśród gromadki stłoczonej przy barze. Czyżby i ona przeżywała moje wystąpienie i właśnie czymś się znieczula? – przemknęło mi przez myśl.
Kiedy byłem ledwie kilka kroków od żony, zmroził mnie zaskakujący widok. Kasia siedziała na wysokim stołku z zaplecionymi nogami. Kolanami dotykała nóg siedzącego bardzo blisko mężczyzny. Pochylała się w jego kierunku. On trzymał łapę na jej ramieniu w poufałym geście…
– Masz już dość! – syknąłem Kasi do ucha i chwyciłem ją mocno za łokieć. – Za dużo wypiłaś – powtórzyłem z naciskiem, widząc jej zdziwione spojrzenie.
– Dwa kieliszki szampana to dużo? – spytała i w jej oczach zobaczyłem coś, czego dawno w nich już nie było.
Żona miała roziskrzony wzrok, jaki pamiętałem z początków naszego związku.
Jednak teraz nie błyszczał dla mnie…
– Idziemy – syknąłem.
– Wykluczone! – tym razem ona syknęła. – Jeśli chcesz, idź. Ja wrócę później.
Zamówiłem whisky i odszedłem do stołu, zostawiając żonę przy barze. Tak naprawdę nie mogłem wtedy wyjść, nie pożegnawszy się z szefem. Dopiero co ogłosił mój awans, a ja miałbym tak po prostu się zmyć? Niemożliwe. Czekały mnie jeszcze kurtuazyjne rozmowy z całą wierchuszką i zaproszonymi gośćmi. Dwudziestolecie działania firmy na polskim rynku było bardzo ważnym wydarzeniem w mojej karierze.
Kasia wróciła w końcu do stołu, udawałem, że nie było wcześniejszej rozmowy. Wciąż jednak zastanawiałem się, czy mówiła prawdę w kwestii wypitego alkoholu. Jeśli tak – nie była pijana. Dlaczego więc pozwalała się dotykać jakiemuś obcemu gościowi? Dlaczego wgapiała się w niego rozanielonym wzrokiem? Nawet, cholera, nie wiedziałem, kim jest ten wystrzyżony facet. Jeśli to gość szefa… Zupełnie nie miałem pojęcia, jak się zachować.
Wróciliśmy do domu w milczeniu. Miałem jednak nadzieję, że to pojedynczy wybryk mojej żony. W końcu szampan może trochę zaszumieć w głowie. Zająłem się pracą, zapomniałem o sprawie. Dopiero jakiś miesiąc po jubileuszu zorientowałem się, że Kasia kolejny wieczór spędza poza domem.
– Nie wiesz, gdzie mama? – spytałem syna, gdy wróciłem z pracy.
Coś mruknął, że poszła na jogę. Lecz kiedy sytuacja powtórzyła się kolejnego i jeszcze następnego wieczoru, Dominik popatrzył na mnie z dziwnym wyrazem twarzy.
– Tata, ty naprawdę nie kumasz, o co chodzi? – zapytał wprost.
– Co masz na myśli, synu?
– Myślałem, że macie to obgadane, że… no wiesz, macie taki układ…
Od słowa do słowa przyznał, że jego matka od dawna się z kimś spotyka. Gdy dotarł do mnie sens tych słów, zamknąłem się w gabinecie i pierwszy raz od dwunastu lat zapaliłem papierosa. W biurku trzymałem jedną paczkę na wszelki wypadek. Kiedy rzucałem palenie, bałem się sytuacji, że w najmniej spodziewanym momencie dopadnie mnie głód nikotynowy i wtedy zwariuję, nie mogąc zapalić.
Paląc zachłannie, przypomniałem sobie wszystkie ważne wydarzenia ostatnich niemal dwudziestu lat i wtedy poczułem, że coś musiałem przegapić. Kasię poznałem na urodzinach kolegi. Wtedy zupełnie nie zdawałem sobie sprawy z tego, że mam do czynienia z ledwie siedemnastoletnią smarkulą. Kasia jest zgrabna, ma bardzo dużo kobiecego wdzięku, którym potrafi zmiękczyć każdego faceta. Zawróciła mi w głowie od razu i zanim się zorientowałem, że jest małolatą, wylądowaliśmy w łóżku.
Dopiero kilka dni po tamtej imprezie mój kolega wyznał mi, że Kasia przyszła wtedy do niego po zbiór zadań z fizyki… Była w trzeciej klasie liceum. Jako porządny facet nie zostawiłem Kasi samej, ożeniłem się z nią, gdy była w piątym miesiącu ciąży. Dominik urodził się przed maturą Kasi.
Od początku nasze małżeństwo było całkiem udane, choć wtedy nigdy nie rozmawialiśmy o uczuciach. To przyszło jakoś samo. Trzeba było zająć się dzieckiem i je wychować, więc pomagałem żonie. Wspólnie organizowaliśmy nasze rodzinne życie. Kiedy Dominik skończył dwa lata, Kasia zrobiła maturę, a ja namówiłem ją na studia zaoczne. Wtedy jeszcze nie zarabiałem dużo, chociaż byłem uznanym inżynierem z dziesięcioletnim stażem. Ale stać mnie było na opłacenie jej czesnego i utrzymanie domu.
Naprawdę tworzyliśmy zgrane stadko, w którym każdy mógł spełniać swoje drobne marzenia; Kasia uwielbiała fatałaszki, więc z koleżanką założyły maleńki butik. Dominik już w szkole interesował się sportem, więc grał w tenisa, jeździł na nartach i łyżwach, latem opłacałem mu obozy żeglarskie. Ja spełniałem się w pracy, ale też lubię sport i relaks na łódce. Wydawało mi się, że jesteśmy szczęśliwi, że niczego nam nie brakuje, że się kochamy. Ja na pewno kochałem Kasię…
– Nie udawaj, że nic nie widziałeś, mój drogi. Od dawna jesteś zajęty tylko sobą, swoją pracą, a poza tym… – Kasia właśnie wyjaśniała mi, dlaczego złożyła w sądzie pozew o rozwód.
Syn zdecydował, że zostanie ze mną
– No, co poza tym? – spytałem.
Wtedy byłem przekonany, że nie istnieje żaden istotny powód, dla którego żona miałaby się ze mną rozstać.
– Poza tym ja cię, Piotrek, nie kocham. Nigdy cię naprawdę nie kochałam. Ja tylko z tobą sypiałam, nic więcej.
– Jesteś aż tak cyniczna? A Dominik? Nie kochasz własnego syna?
– A co on ma z tym wspólnego? Oczywiście, że kocham, ale to nie jest tak, że automatycznie muszę kochać ciebie. Okej, byłeś atrakcyjny, imponowałeś mi, kiedy się poznaliśmy… Ale potem?
– A teraz zakochałaś się w tym gościu z imprezy, tak? – rzuciłem z wściekłością.
– Ten gość jest w porządku, ale nie o niego chodzi. Zrozum wreszcie: chodzi o mnie. Ja mam prawo jeszcze przeżyć wielką miłość, zrobić coś szalonego, ale to nie muszą być narty ani bujanie się na łodzi. Nigdy tego nie lubiłam, zawsze się bałam, że coś sobie zrobię, że wypadnę za burtę, bo ty lubisz przechyły. Za każdym razem umierałam ze strachu, kiedy chciałeś pokazać, jakim jesteś wytrawnym żeglarzem. Mam trzydzieści sześć lat i to ostatni moment, żebym zaczęła żyć po swojemu. Ty masz prawie pięćdziesiąt, i widzę, jak się starzejesz – wyrecytowała dobitnie moja żona.
Zawiesiła na chwilę głos, a potem dodała stanowczym tonem:
– Jest między nami dwanaście lat różnicy. Dwanaście lat! Rozumiesz?
Nie rozumiałem, chociaż po raz pierwszy pomyślałem, że Kaśka ma rację: my do siebie nie pasujemy.
Rozwiedliśmy się bez kłótni. Kupiłem Kasi duże mieszkanie, sam zostałem w domu z Dominikiem. Syn sam wybrał, z kim chce zostać. Kasia nie walczyła o niego.
– Dobrze się stało, Piotrusiu – pocieszała mnie moja matka. – Dominik jest już prawie dorosły, za rok będzie zdawał maturę… Potrzebny mu teraz przede wszystkim ojciec, mężczyzna przewodnik.
Wcale nie wzbraniałem się przed mieszkaniem z Dominikiem. Przeciwnie – bardzo kocham swoje dziecko i nie wyobrażałem sobie, że i jego miałbym w jakimś sensie stracić. Gdyby musiał się wyprowadzić, właśnie tak bym czuł. Dziwiło mnie tylko to, że moja była żona nie chce mieć jedynego syna przy sobie.
Szybko jednak przekonałem się, że Kasia rzeczywiście układa sobie życie po nowemu i że nie ma w nim miejsca na opiekowanie się synem; na pewno nie na prowadzenie normalnego domu. W pierwszych miesiącach po rozwodzie strasznie tęskniłem za Kasią. Bez niej czułem się trochę tak, jakbym chodził po chwiejnym pokładzie niedużej łajby: straciłem grunt pod nogami.
Szedłem do pracy i niemal codziennie czułem się niepewnie: a może ONI chcą się mnie pozbyć? Niby jestem ceniony, prezes nie podejmuje żadnej decyzji beze mnie, ale ciągle podkreśla, że dużo mi za to płaci. A jak mu się trafi jakiś młodszy i tańszy inżynier?
Taka sama niepewność dręczyła mnie w sprawach domowych – kupowałem mięso na rosół i bałem się, że za mało, że nie będzie dobre i Dominik skrytykuje zupę, a co gorsza – nie będzie chciał jej jeść. Zabierałem chłopaka na narty i tuż za bramą martwiłem się, czy jestem dla niego wystarczająco dobrym kompanem. A może powinienem zabrać w góry jakieś towarzystwo dla syna? Może jego najlepszego kumpla Tolka?
– Nie, tato, no coś ty! Tolek nie jeździ na nartach – to raz, a dwa: z nikim nie jest tak fajnie na stoku jak z tobą – powiedział Dominik, gdy o to zapytałem.
Kamień spadł mi z serca, ale już po dwóch dniach latałem nerwowo po knajpkach i klubach, żeby go zabawić… Po powrocie z nart zwierzyłem się koleżance z pracy:
– Wiesz, Ala, trochę mi odbija. Ciągle się czuję, jakbym czekał na jakiś kataklizm. Ciągle się, cholera, boję, że coś spieprzę. Miotam się jak w czasie sztormu na łodzi: od burty do burty, wciąż nie mogę złapać równowagi. Rozumiesz?
– Potrzebujesz kotwicy… – nie od razu zrozumiałem, co miała na myśli. – Ja ci nikogo nie znajdę, sam musisz poszukać. A na początek idź do psychiatry.
Poszedłem i pomogło. Piguły przepisane przez lekarza nieco stępiły moją tęsknotę za stabilizacją przy boku kobiety (tak rozumiałem słowa Ali) i pozwoliły trochę odetchnąć.
Obraz nieznajomej wracał do mnie
Dominik poszedł na prawo – w życiu nie sądziłem, że to go może kręcić, myślałem, że ma umysł ścisły jak ja. Ja zafundowałem sobie nowe auto i czułbym się świetnie, gdyby obok mnie, na miejscu pasażera, usiadła jakaś kobieta.
– Chłopie, po co ci baba na stałe? Już jedną miałeś, pamiętasz? Nie przywiązuj się, nawet jak się coś trafi – radził mi Sławek, mój serdeczny przyjaciel, wiecznie wolny ptak.
Nie wierzyłem mu, ale też nie do końca byłem pewien, czy chcę rezygnować ze swojej wolności. W pewnym stopniu przyzwyczaiłem się już do tego stanu…
– Siedemnaście złotych i czterdzieści groszy – kasjerka patrzyła beznamiętnym wzrokiem na kobietę przede mną.
Ta najwyraźniej nie mogła znaleźć portfela w torbie.
– Już płacę, ojej, chwileczkę… Zaraz płacę, o Boże, gdzieś się zapodział… Jest! – zawołała triumfalnie.
Wyjęła z torby telefon, nerwowo zaczęła przesuwać palcem po ekranie smartfona. Wreszcie przyłożyła go do czytnika, piknęło… a po chwili rozległ się metaliczny dźwięk. Telefon uderzył o posadzkę, rozpadając się na dwie połówki.
– A niech to diabli! – kobieta jęknęła.
– Pomogę – zadeklarowałem.
W ładnej buzi widziałem na przemian rozpacz i nadzieję. Podniosłem dwie części smartfona. Na szczęście szybka była cała. Zaproponowałem, że złożę telefon.
– Naprawdę? Oczywiście, bardzo proszę – uczucie ulgi i wdzięczności wylewało się wprost z jej ust. – Nie ma pan pojęcia, jaka jestem…
– Płaci pan? – mruknęła kasjerka, która już zdążyła skasować moje zakupy.
– Już, już – wyciągnąłem kartę z portfela i przyłożyłem do terminalu. – Może wyjdziemy, sprawdzę, czy działa – zwróciłem się do właścicielki smartfona.
Jedną ręką wciąż trzymałem jej telefon, drugą nerwowo pakowałem zakupy do plastikowej reklamówki.
– Ja korzystam z papierowych – wyznała, podając mi torebkę z kawą i masło.
Wyszliśmy przed sklep. Wyglądało na to, że aparat jest cały i nic mu nie dolega. Na klawiaturze szybko wybrałem swój numer. Po chwili zadzwoniła moja komórka.
A jednak zadzwoniłem. Nie odebrała…
– Działa – skonstatowałem z dumą.
– Nie ma pan pojęcia, jaka jestem wdzięczna… – chciała coś jeszcze powiedzieć, ale już ktoś do niej dzwonił. – Iza? No wyobraź sobie, że przed chwilą… – lekko skłoniła głowę w moją stronę, co pewnie miało oznaczać „dziękuję”, i zajęta rozmową oddaliła się w kierunku przejścia dla pieszych.
Patrzyłem za nią przez kilka chwil. Wróciłem na parking i ruszyłem do domu. Przez całą drogę myślałem o miłej nieznajomej. Starałem się zachować w pamięci rysy jej twarzy, kolor włosów…
Nie była bardzo młoda. Może nawet w moim wieku? A jednak bardzo mi się spodobała. Tylko co z tego? Jakie mam szanse, że znowu ją spotkam? Może kiedyś…
– Tata, jedziesz na Mazury? Wypożyczamy z Tolkiem i Grzesiem łódkę na tydzień. Może się przyłączysz.
– A jak z pogodą?
– Będzie wiało, a to najważniejsze.
Pakowałem plecak, gdy nagle pomyślałem, że byłoby fantastycznie spędzić ten tydzień na Mazurach w zupełnie innym towarzystwie. Kiedy tamtego dnia pod sklepem z telefonu nieznajomej połączyłem się ze swoją komórką, nie wykasowałem jej numeru. Był wśród nieodebranych połączeń. Zachowałem kontakt z nazwą: Piękna Nieznajoma. Nieraz przychodziło mi na myśl, żeby do niej zadzwonić. Innym znowu razem myślałem, że to idiotyczne, jakieś niepoprawnie sentymentalne trzymać numer obcej osoby, która na pewno już dawno o mnie zapomniała.
Wyjechaliśmy w męskim towarzystwie. Zanosiło się na burzę. Zakotwiczyliśmy łódkę w przytulnej zatoczce. Chłopcy poszli do lasu po chrust na ognisko, ja zająłem się przygotowaniami do kolacji. O mały włos nie usłyszałbym dzwonka. Słaby był tam zasięg, więc w ogóle nie wyjmowałem komórki z plecaka. Odebrałem w ostatniej chwili. Spojrzałem na wyświetlacz i serce mi mocniej zabiło.
– Halo, dzień dobry… – powiedziałem na zachętę.
– Dzień dobry… Ktoś do mnie telefonował z tego numeru, wczoraj…
Zacumujemy razem w tym porcie…
– Tak, dzwoniłem do pani. Chciałem… się z panią spotkać – niemal klęknąłem w proszącej pozycji.
– Ze mną?! Dlaczego?
– Tak, z panią. Już wyjaśniam. Pamięta mnie pani? Kilka tygodni temu w Żabce, przy kasie. Wypadł pani z ręki telefon. Ja go złożyłem, zadzwoniłem z niego na swój numer, stąd mam pani… Miło byłoby się spotkać…
– Sądziłam, że wcześniej się pan odezwie – zaśmiała się lekko.
– Ale nie jest za późno? – ucieszyłem się, że mnie zapamiętała. – Może jutro, w pobliżu tamtej Żabki jest kawiarnia. Rety, co ja mówię! Jestem na Mazurach, ale mogę wrócić jutro, oczywiście…
– A kiedy pan wraca według planu?
– Za tydzień, to znaczy w sobotę będę z powrotem w mieście.
– No to w niedzielę o siedemnastej, może być?
Magda przyszła na spotkanie kilka minut przede mną, mimo że ja zjawiłem się w umówionym miejscu pół godziny wcześniej. Przyszła z przyjaciółką… Miesiąc później poznałem prawdziwą przyczynę jej obecności: Iza miała usiąść przy sąsiednim stoliku i mnie obserwować. Jako znawczyni męskiej części ludzkości – po trzech rozwodach – miała powiedzieć Magdzie, czy warto sobie mną głowę zawracać. Z tej mistyfikacji nic nie wyszło, więc Iza szybko się ulotniła.
Tamto spotkanie było pasmem moich wpadek: zamówiłem dla Magdy ciastko z kremem, nie pytając o zdanie, przez pomyłkę wypiłem wino z jej kieliszka, nieustannie przerywałem jej w pół zdania i zadawałem idiotyczne pytania. Kiedy przeszliśmy na ty – Magdy wyraźnie nie zraził mój brak obycia – spytałem jak ostatni palant:
– Ile masz lat?
Zaraz zacząłem się wycofywać, ale ona uznała, że zasługuję na prawdę. I tak dowiedziałem się, że jest ode mnie o rok starsza. Już w tamtym momencie byłem zakochany w Magdzie po uszy. Zdałem sobie sprawę, że od chwili, kiedy ją zobaczyłem po raz pierwszy, nie przestawałem o niej myśleć. Na początku nawiedzało mnie ulotne wspomnienie jej długich włosów i zapachu perfum. Od spotkania w kawiarni myślenie o niej wprost nie pozwalało mi normalnie żyć.
Nieustannie łapałem się na tym, że za nią tęsknię, że chciałbym ją wziąć za rękę, słuchać jej głosu. Dotąd nie wiedziałem, że tak wygląda prawdziwe zakochanie… Czyżbym jednak nigdy przedtem nie kochał? Kilka miesięcy czekałem na to, aż Magda powie „tak”. I nie dziwiłem się jej: była psychicznie poobijana po nieudanym małżeństwie z pewnym ekscentrycznym artystą. Rozumiałem jej wahanie i niepewność. Skąd mogła wiedzieć, jak nam się ułoży.
To kotwica…
Sam nie byłem pewien, czy spełnię jej wszystkie nadzieje. Poza tym był jeszcze Dominik. Szybko jednak oboje z Martą doszli do porozumienia i się polubili. Byłem cierpliwy, lecz przeciągająca się niepewność sprawiła, że znów poszedłem do psychiatry po pigułki. Na szczęście nie musiałem ich brać.
– Piotr, nie czekajmy już dłużej. Jeśli chcesz się ze mną ożenić, to jestem gotowa – powiedziała Magda, gdy wracaliśmy pewnego wieczoru z kina.
Miałem ją odwieźć do mieszkania. Zawróciłem, podjechałem pod swój dom, pobiegłem do sypialni, gdzie trzymałem maleńkie pudełeczko z pierścionkiem i dopiero wtedy odwiozłem Magdę. Oświadczyłem się w jej maleńkiej kuchni.
– Dlaczego on jest taki dziwny? – usłyszałem pytanie, kiedy następnego ranka ledwie otworzyłem oczy.
Magda obracała na palcu pierścionek.
– Nie wygląda jak pierścionek tylko jak obrączka. A co to jest? – spytała, wskazując na kunsztownie wykonane zdobienie.
– To kotwica… Pierścionek jest zrobiony z platyny, a to jest kotwica… Nie podoba ci się? – zmartwiłem się.
– Przeciwnie, jest śliczny. I chyba wiem, dlaczego taki wybrałeś. Dobrze, zakotwiczymy razem. Oboje na to zasługujemy, mój kochany.
Czytaj także:
„Narzeczony tak bardzo się zaangażował w pomoc mojej koleżance, że wylądował w jej łóżku. Wstrętna ona, wstrętny on...”
„Wyjechałam do uzdrowiska, by wyrwać jakieś ciasteczko. Już pierwszego dnia miałam kilku chętnych. Później odkryłam, dlaczego”
„Kocham swoje dzieci, ale bycie matką nie jest całym moim światem. Kiedy siedziałam z nimi w domu, nienawidziłam siebie”