„Zerwałam kontakt z ojcem, bo mówił, że jestem śmieciem i zerem. A tak bardzo chciałam usłyszeć, że mnie kocha”

Mężczyzna w szpitalu fot. Adobe Stock
„Serce mi pękło na tysiące kawałków. Porządkując jego osobiste rzeczy, znalazłam ten album i teczkę. Przecież nigdy nawet nie pisnął na ten temat słowa, nigdy nie zdradził się żadnym gestem i nigdy nie powiedział, że jest ze mnie dumny”.
/ 01.04.2022 14:45
Mężczyzna w szpitalu fot. Adobe Stock

Zrobiłam to jednak, otworzyłam osobiste archiwum ojca i przeszłość wysypała się na mnie jak lawina. Pamiętam, że go uwielbiałam. Siadałam mu na kolanach, a on mnie wtedy przytulał. Pokazywał mi to, czego jeszcze nie znałam. Uczył świata. A świat był miły, przyjazny i bezpieczny. Tak przynajmniej wyglądał z wysokości jego kolan...

Mój tata. Przystojny, wysoki szatyn, o pięknej rzymskiej twarzy był moim bóstwem... a ja jego. Kupował mi lody truskawkowe w sklepiku i lizaki, które uwielbiałam. Zabierał na długie spacery do parku i do kina na animowane bajki. Albo po prostu siadywał godzinami przy osiedlowym placu zabaw dla dzieci, zwanym przez wszystkich „małpim gajem” i cierpliwie czekał, aż się wyszaleję.

Nie wiadomo, kiedy ten dobry czas minął

Zapragnęłam być dorosła... taka jak on. I przyszedł inny czas – nielubienia, uciekania z domu, czas drzwi zamkniętych do pokoju – kiedy jedyną moją odpowiedzią było „nie”. Nie umiał zrozumieć mojego dorastania. Wciąż tęsknił za małą rozkoszną dziewczynką, którą już nie byłam. Nie chciał albo nie umiał pokochać tej zbuntowanej nastolatki. Poczułam się odrzucona, opuszczona, nikomu niepotrzebna.

To chyba wtedy zaczął pić... Nie radził sobie z życiowymi problemami, stracił pracę, potem przestał rozumieć się także z mamą. To był dla niego niedobry okres – zawodowy i małżeński kryzys, i na dodatek ja – chodząca złość. Zresztą, to nieważne, dlaczego pił. Dla mnie liczyło się tylko to, że mój dziecięcy raj zmienił się nagle w piekło. Miałam 15 lat i myślałam, że mam prawo ferować wyroki – oceniać ludzi dlatego tylko, że czułam się skrzywdzona.

Wydawało mi się, że go nienawidzę i tę nienawiść wykrzyczałam mu wielokrotnie w twarz podczas codziennych kłótni o rzeczy nieistotne – ciuchy porozrzucane po mieszkaniu, nie wymyte talerze, czy późny powrót do domu bez uprzedzenia. A on, jakby broniąc się, krzyczał, że go zawodzę, że jestem jego życiową porażką, że we mnie nie wierzy i że nic w życiu nie osiągnę. Powtarzał, że pragnie tylko jednego – bym jak najszybciej opuściła dom i zeszła mu z oczu. Nigdy nie powiedział, że mnie kocha, a ja, dziś to wiem, na te właśnie słowa czekałam.

Ale nie doczekałam się, więc wrogość i żal eksplodowały. Zaczęłam obarczać go winą za wszystkie złe rzeczy, które zdarzyły się w naszym życiu – za zmarnowane dorastanie, za brak równowagi emocjonalnej, za porażki w szkole, za odejście mamy – za wszystko, co mnie boleśnie dotykało.
W końcu nie mogłam już znieść jego widoku. Po maturze ruszyłam w świat – do Anglii, definitywnie zrywając kontakt. Czego szukałam w świecie?

Chciałam coś udowodnić tacie. Tak mi się wydaje...

Dziś myślę, że chciałam sobie i jemu udowodnić, że te gorzkie słowa, które krzyczał to nieprawda. W Londynie poznałam Romana, o wiele ode mnie starszego (wiadomo schemat) producenta filmowego i jednocześnie znanego scenarzystę. On odkrył mój aktorski talent i wprowadził mnie w magiczny świat showbiznesu. Został moim kochankiem, a później mężem. Dzięki niemu stałam się aktorką, skończyłam szkołę teatralną i zaczęłam grywać – najpierw epizody, a potem poważniejsze role.

Z ojcem przez kilka lat prawie nie miałam kontaktu. Kiedy o nim myślałam, czułam wielki żal, że własny ojciec tak mnie nienawidzi. Bo jak inaczej mogłam wytłumaczyć sobie obelgi, wyrzucanie mnie z domu i agresję, której doświadczyłam wtedy, kiedy najbardziej potrzebowałam jego zrozumienia – gdy miałam kilkanaście lat i burzę szalejących hormonów w sobie... Potrzebowałam kochającego i rozumiejącego ojca, a on był albo nieobecny, albo tylko surowy i wymagający.

Czułam ogromną satysfakcję, gdy w końcu dostałam przepustkę do „wielkiego” świata – pierwszą propozycję zagrania głównej roli w moim teatrze, gdy odniosłam swój pierwszy zawodowy sukces. I wtedy nadeszła wiadomość, że on jest ciężko chory. Nie uwierzyłam w to początkowo, bo przecież widziałam go pół roku wcześniej, gdy z moim teatrem byłam na festiwalu w Poznaniu. Przyszedł nawet po spektaklu do garderoby, by powiedzieć, że mu się podobało. Posiedział chwilę i poszedł. Nie chciał zostać, a ja go do tego nie namawiałam. Wyglądał normalnie. Powiedział, że od dwóch lat nie pije i żebym życzyła mu wytrwałości...

Opowiedział mi całe życie

Chociaż więc nie do końca wierzyłam w tę wiadomość o chorobie, przełożyłam wszystkie spotkania i poleciałam do kraju. A jednak to była prawda. Gdy weszłam do szpitalnej sali, ujrzałam schorowanego człowieka, któremu przez te pół roku przybyło 20 lat. Ledwo się poruszał. Po wielokrotnych chemioterapiach stracił wszystkie włosy. Wychudł i wyglądał strasznie. Zmieniłam mu pościel i usiadłam przy łóżku. Chwycił moją rękę i zaczęliśmy po raz pierwszy od dawna rozmawiać...

W ciągu kilku godzin opowiedział mi całe swoje życie. Tłumaczył się i przepraszał. Jakby on, człowiek przecież niewierzący, potrzebował nagle głębokiej wyczerpującej spowiedzi. Gdy tak do mnie mówił, uświadomiłam sobie nagle, że ta rozmowa to nasze pożegnanie, bo dostrzegłam, że jego oczy gasną i nie ma w nich już dawnej energii, którą pamiętałam z dzieciństwa.

Rozpłakałam się. Coś we mnie pękło. Złe uczucia znikły. Beczałam jak dziecko... jego dziecko, które już nie ocenia, nie osądza i nie czuje żalu, tylko litość nad umierającym człowiekiem. Lekarz, potwierdził moje najgorsze obawy. Nastąpiły przerzuty i choroba postępowała lawinowo.

Nie wróciłam do Londynu. Nie mogłam. Przez kilkanaście dni chodziłam do szpitala i chłonęłam każde jego słowo, każdy gest. Tuliłam się do niego prosząc, żeby walczył i kiedy mu wyszeptałam patrząc w oczy: kocham cię tato.... to oboje poczuliśmy, że odnaleźliśmy się, że wróciliśmy do szczęśliwego czasu z mojego dzieciństwa.
Ja też ciebie kocham i zawsze kochałem. Żałuję, że nie umiałem ci tego nigdy powiedzieć. Wybacz, córko...

Słowa mają dziwną magiczną moc. Potrafią ranić i uzdrawiać. Te wypowiadane w złości żyją, dopóki nie pojawią się inne płynące z głębi serca. Dlaczego tak rzadko je wypowiadamy?
– Nigdy nie myślałem, że jesteś nic nie warta, że jesteś moją życiową porażką. Jesteś moim największym życiowym sukcesem – powiedział, gdy odwiedziłam go ostatni raz. Czuł się lepiej. Stał nieruchomo w szpitalnym oknie, gdy odchodziłam. Zmarł w nocy podczas snu, jak zapewnili mnie lekarze.

A teraz serce mi pękło na tysiące kawałków, bo porządkując jego osobiste rzeczy znalazłam ten album i teczkę z wycinkami z gazet dotyczącymi mojej aktorskiej kariery. Wszystkie co do jednej, najmniejsze nawet wzmianki z polskiej i angielskiej prasy!!! A przecież nigdy nawet nie pisnął na ten temat słowa, nigdy nie zdradził się żadnym gestem i nigdy nie powiedział: jestem z ciebie dumny córeczko.

Czytaj także:„Czekaliśmy na dziecko 12 lat. Syn urodził się 10 tygodni wcześniej z poważną wadą serca. Dlaczego los tak mnie pokarał?”„Moja żona zmarła przy porodzie. Ja nie byłem gotowy zostać samotnym ojcem i po prostu oddałem córkę do adopcji”„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat i bardzo długo to ukrywałam. Bałam się reakcji rodziców”

Redakcja poleca

REKLAMA