Odkąd dzieci wyprowadziły się z domu, i z mężem zostaliśmy we dwoje, zrobiło się pusto i cicho. Cieszyła nas każda ich wizyta i robiliśmy wszystko, żeby nas odwiedzały.
Póki żył mąż, jeszcze jakoś wiązaliśmy koniec z końcem
Kiedy najmłodsza córka wyprowadziła się z domu, ciężko było mi patrzeć na jej pusty pokój. Nasz stary dom wymagał ciągłych remontów, ale nie było nas na nie stać, zresztą dwójka emerytów nie potrzebuje wiele. Chociaż był duży, syn namówił nas na to, aby go sprzedać i kupić dwupokojowe mieszkanie. Pieniądze, które zostały ze sprzedaży domu, daliśmy synowi. To był jego wkład własny w zakup mieszkania, na który z żoną wzięli kredyt.
Szybko okazało się, że obie córki mają o to do nas pretensje, bo im nie pomogliśmy. Obie otrzymały za to wsparcie od swoich teściów. Jedna wprowadziła się do mieszkania, które teściowie kupili wcześniej synowi, druga zamieszkała w dużym, dwupiętrowym domu, w którym do dyspozycji mają całe piętro.
Żadnemu z dzieci nie musimy pomagać finansowo, mają dobre prace, bieda nie zagląda im w oczy.
Póki żył mój mąż, my też jeszcze jakoś dawaliśmy sobie radę. 4 lata temu zmarł, kolejny wylew był cięższy niż poprzedni i zostałam sama. Po pogrzebie dzieci przyjeżdżały trochę częściej, ale w końcu wszyscy wrócili do swoich spraw, a ja zostałam zupełnie sama. Nie miałam motywacji do tego, by wyjść na targ, zrobić zakupy, ugotować obiad. Nie miałam dla kogo.
Kiedy czułam się gorzej przypominałam sobie, że nie wzięłam leków na ciśnienie, a nie pamiętałam o nich jakoś specjalnie, bo myślałam, że tak szybciej spotkam się z moim Kazikiem.
Zresztą dzieci odwiedzały mnie rzadko a jak już zaglądały, to tylko w niedzielę na obiad i szybko wracały do siebie.
Od kilku lat zadłużam się, żeby zaprosić bliskich
Kiedy moja młodsza córka powiedziała, że spodziewa się bliźniąt, poczułam, że wreszcie mam dla kogo żyć. Pozostałe wnuki bardziej niż babcią interesowały się własnymi telefonami, więc pomyślałam, że muszę wziąć się w garść i w końcu zacząć cieszyć z obecności tych, których jeszcze mam.
Chociaż nie stać mnie na to, żeby kupić sobie nowe buty, odkładałam każdy grosz, żeby dać coś wnuczkom. Zawsze kiedy mnie odwiedzają daję córce, chociaż 50 zł, żeby kupiła coś dzieciom. Za te 50 zł zrobiłabym dla siebie zakupy na tydzień albo zamówiła mszę za duszę Kazika, ale nie umiem inaczej.
Nigdy nie skarżyłam się dzieciom, że mi ciężko, więc nawet nie wiedzą, jak naprawdę funkcjonuję. Co roku w Wigilię spotykaliśmy się u mnie, ale żeby kupić prezenty wszystkim i przygotować dania już od paru lat pożyczam, a potem spłacam to przez kolejny rok.
Dzieci zawsze przyjeżdżają na gotowe, nie pytając nawet, czy mogą jakoś pomóc, albo chociaż wziąć na siebie przygotowanie części dań. Dla mnie nawet kupno grzybów to nie lada wydatek, nie mówiąc o wszystkim, co powinno znaleźć się na stole.
Wcześniej ratowała mnie sąsiadka, ale gdy zmarła, musiałam zacząć brać pożyczki na wysoki procent.
Pieniądze dostawałam od razu i nawet niska emerytura nie była problemem, ale ostatniej do tej pory nie spłaciłam. Odsetki wciąż rosły, a mnie jak na złość zepsuła się lodówka. Starej naprawiać się już nie opłacało, nową wzięłam na raty. Teraz mam długi, o których wstydzę się komukolwiek powiedzieć.
Wiem, że kiedyś będę musiała im się przyznać. Albo będę spłacać pożyczki, żeby komornik nie zajął emerytury, albo rachunki, by nie zostać bez gazu, prądu albo wody. Tylko czy babcię, której nie stać na głupiego lizaka, wnuki zechcą w ogóle odwiedzić? Chyba tego boję się bardziej niż komornika.
Czytaj więcej prawdziwych historii:
„Córka wiecznie narzekała, że daję jej za mało pieniędzy. Posłałam ją do pracy i tam dali jej do wiwatu”
„Ukrywam przed mężem, że wpadłam w długi. A ja po prostu nie umiem przestać kupować”
„Magia świąt? Zarabiam 1500 zł na rękę i nawet zakupy w Pepco są poza moim zasięgiem. To najgorszy czas dla mnie”