– Ewka, od poniedziałku mamy szkolenie interpersonalne. Włóż na siebie coś wygodnego, bo na pewno zorganizują nam jakieś ćwiczenia – zapowiedziała mi szefowa.
„Znowu szkolenie? Litości!” – jęknęłam w duchu, wiedząc z góry, co nas czeka. Znów będziemy się wygłupiać jak przedszkolaki, udając drzewa na wietrze, aby po tygodniach siedzenia przy biurku rozluźnić ciało. Albo będziemy robili to, czego nie cierpię – dobierali się w pary i padali jak bezwładne worki na osobę stojącą za naszymi plecami, która ma obowiązek nas złapać. To ma rozwinąć w nas zaufanie do ludzi, otwartość, i umiejętność współpracy. Niestety, nie u mnie.
Podczas tego ostatniego ćwiczenia zawsze przeżywałam strach jak przed skokiem na bungee, więc zdarzyło mi się odmówić jego wykonania. Ostro się wtedy musiałam tłumaczyć przed szefową, że moja postawa nie wynika z niechęci do kooperacji, lecz jest spowodowana koszmarną migreną związaną z okresem.
Z dwojga złego wolałam zwykły dzień pracy
Firmie zależało na tych szkoleniach, a nasz dyrektor miał na ich punkcie po prostu hopla. Uważał, że „lepsze umotywowanie każdego pracownika wpływa na jego efektywność, co błyskawicznie poprawia nasze wyniki finansowe”. Na każdym zebraniu grzmiał:
– Dzięki treningom wzrasta wasza pewność siebie, a co za tym idzie, i wasza kompetencja. Proszę je traktować serio!
Dla mnie jednak tych szkoleń było za dużo. Przez pięć lat pracy w firmie wzięłam udział w tylu, że sama mogłam z powodzeniem zostać trenerem personalnym. Kiedy więc przyjechałam w poniedziałek do ośrodka szkoleniowego, nawet nie starałam się okazać entuzjazmu. Niczym dobrze naoliwiony robot słuchałam, notowałam, ćwiczyłam, wydawałam z siebie odpowiednie okrzyki, uwalniałam kolejne czakry i… myślałam kompletnie o czymś innym.
W przerwie wyszłam na korytarz. Stanęłam przed jedną z korkowych tablic
i powiodłam po niej znużonym wzrokiem. Nagle zauważyłam ogłoszenie. „Jak przyciągnąć miłość – zajęcia dla singli i nie tylko”. Poczułam, że nareszcie znalazłam coś dla siebie.
– Chciałabyś wziąć w nich udział? – usłyszałam za swoimi placami.
Odwróciłam się gwałtownie i stanęłam twarzą w twarz z trenerką, Edytą.
– Nie… Tak sobie po prostu czytam – sama nie wiem, czemu zaprzeczyłam.
– Słuchaj, widzę, że zajęcia, które prowadzę, niespecjalnie cię interesują. Nie mam o to pretensji, serio – powiedziała niezrażona moją nieufną miną. – Każdy powinien sam wiedzieć, w jakiej dziedzinie jego życie szwankuje, a my mamy tylko podpowiedzieć, jak to naprawić. Może dla ciebie w tej chwili wcale nie jest najważniejsza kariera, tylko właśnie miłość? Rozumiem, że szef płaci za zajęcia zawodowe, ale przecież nic nie stoi na przeszkodzie, żebyś z własnej woli wzięła udział w tych drugich. Jeśli chcesz, możemy o tym porozmawiać.
To można sobie takie sprawy zaplanować?!
W jej oczach było tyle ciepła i zrozumienia, że się zgodziłam. Usiadłyśmy w barku, przy kawie.
– Nie wiem, czy chcę brać udział w kolejnym szkoleniu – powiedziałam.
Wcale się nie zdziwiła.
– Chwilowo mam ich serdecznie dość – ciągnęłam zatem. – I obawiam się, że zamiast skorzystać z tego, co powie mi trener, jak zwykle się wyłączę.
– Zróbmy inaczej – zaproponowała.
– Powiem ci teraz, co masz zrobić.
I popłynęła opowieść.
– Tak naprawdę bez względu na to, czy chcesz przyciągnąć do siebie pieniądze, karierę czy miłość, obowiązują te same zasady – mówiła Edyta. – Musisz posprzątać w swoim życiu. Tak samo jak sprzątasz mieszkanie. Musisz powyrzucać wszystko, co zostało po byłych partnerach, którzy nie spełnili twoich oczekiwań lub cię zranili. Zdjęcia, zasuszone kwiaty, krawaty czy ich koszulki walające się po twoich szufladach. Wszystko. Robiąc to, wyrzuć z siebie gniew, który do nich czujesz. To on sprawia, że ciągle jesteś z nimi związana, a tym samym zamykasz się na nowe doświadczenia.
Gniew? Ja się zamykam? Co ona mówi?
– A kiedy się już z tym wszystkim uporasz, wybacz im – ciągnęła Edyta. – Tak po prostu, niech odejdą z twojego życia.
To brzmiało jeszcze dziwniej…
– Gdy już to zrobisz i poczujesz ulgę, weź kartkę i wypisz na niej swoje cele.
Jakie cele, na Boga?!
– Tym razem prywatne, a nie zawodowe. Określ bardzo dokładnie, czego oczekujesz – tłumaczyła spokojnie Edyta.
Słuchałam jej z otwartą buzią, trzymając w dłoni filiżankę z kawę, która już dawno zdążyła ostygnąć.
– Musisz dokładnie sobie wypisać, jaki ma być ten nowy mężczyzna – mówiła rzeczowo. – Jakie ma mieć oczy, włosy, wzrost, sylwetkę, ale przede wszystkim charakter. To ci uzmysłowi, czego oczekujesz i od niego, i od waszego związku. Czy ten człowiek ma być domatorem? A może biznesmenem z własną firmą? Ale wtedy musisz wiedzieć, że w domu będzie gościem. Ma sypać pomysłami czy raczej dostosowywać się do twoich? Im dokładniej napiszesz, czego oczekujesz, tym łatwiej będzie ci to osiągnąć. No i bardzo ważne jest określenie czasu. Zamiast pisać: za dwa lata zostanę kierownikiem działu, napisz np., że za dwa lata będziesz szczęśliwą mężatką, a za trzy mamą. I tego się trzymaj. Codziennie myśl o swoim celu – Edyta poklepała mnie pokrzepiająco po ręce. – Dam ci mój numer telefonu. Dzwoń zawsze, gdy będziesz potrzebowała wsparcia albo rady.
Podziękowałam jej oszołomiona i wyszłam z barku. Było późne popołudnie.
„W jej ustach wszystko brzmi tak… technicznie – pomyślałam. – Ale może ma rację? Przecież z życiem jest jak z podróżą. A podróż dokładnie planujemy…”.
Nogi same mnie poniosły w stronę lasu. „Najpierw wyciągamy mapy – snułam swoje rozważania – wyszukujemy najlepsze trasy i najciekawsze obiekty, które możemy zwiedzić po drodze. Nie zbaczamy bez sensu z drogi i zawsze staramy się określić, kiedy chcemy dotrzeć do wyznaczonego celu. Niby proste.”
Minęło jednak trochę czasu, zanim zdecydowałam się wcielić rady Edyty w życie. Nie było mi łatwo wybaczyć, zwłaszcza temu ostatniemu, Andrzejowi.
Muszę zamknąć przeszłość i pójść dalej
Byliśmy już zaręczeni, gdy stwierdził, że to nie ze mną pragnie spędzić życie. Miałam do niego żal za zmarnowane pięć lat. Skoro od początku wiedział, że nie jest pewny swojej miłości do mnie, to po co zawracał mi głowę?! Nie dopuszczałam myśli, że mógł się wahać… Czasami lubiłam wyjmować nasze zdjęcia z okresu, kiedy byliśmy jeszcze szczęśliwą parą, i przeglądać je z kieliszkiem w dłoni.
Teraz musiałam się pozbyć i tych zdjęć, i uczucia osamotnienia po Andrzeju. Wzięłam karton, który dostałam w spożywczym. Włożyłam do niego wszystkie pamiątki po tamtych czasach. Płyty, książki, a nawet podkoszulek, który ukradłam z jego walizki.
Wszystko wyniosłam do piwnicy i poszłam na długi spacer w stronę torów kolejowych. Stanęłam pod wiaduktem i kiedy nade mną przejeżdżał pociąg, krzyknęłam z całych sił, wyrzucając z piersi cały swój ból. Pomogło, bo do domu wracałam dziwnie lekka. Tak wspaniale nie czułam się od lat.
A potem nastąpiła najprzyjemniejsza rzecz. Wróciłam do domu, usiadłam i zaczęłam spisywać, jak ma wyglądać mężczyzna mojego życia. Dobrze to wiedziałam, więc poszło mi szybko. Nawet jeśli w rezultacie powstał osobnik będący połączeniem Clive’a Owena z moim tatą i nauczycielem matematyki, w którym podkochiwałam się w podstawówce, to był właśnie mój męski ideał. Miałam zamiar wyjść za niego za mąż w ciągu dwóch lat i wciągu czterech urodzić pierwsze dziecko, a po kolejnych dwóch latach drugie.
Całe popołudnie i wieczór zajęło mi obmyślanie naszego domu i innych szczegółów życia. Powycinałam nawet z czasopism zdjęcia, które mi się najbardziej podobały, takie jak pewien domek z drewnianym tarasem i oczkiem wodnym w ogrodzie oraz parę na jachcie, i starannie powklejałam je do swojego opisu.
I nagle go zobaczyłam!
Pozostało mi tylko koncentrowanie się na przyciągnięciu tego faceta do siebie. Starałam się myśleć o nim tak intensywnie, że czasami wprost nie miałam siły zajmować się niczym innym. Jednak mijały tygodnie, a mój wymarzony mężczyzna się nie pojawiał.
Zaczęłam się już zastanawiać czy zalecenia Edyty były nie zwykłym wymysłem, jakie często na szkoleniach serwowali nam magicy od wszelakich technik, które miały nam poprawić jakość życia. Byłam bliska podarcia swojej kartki, gdy pewnego dnia zdarzyło się coś nieoczekiwanego. Otóż zamyślona nie wyhamowałam w porę na zmieniających się światłach i uderzyłam w jakiś samochód.
– Jasny gwint! – wykrzyknęłam ze złością. – Jeszcze mi tylko tego brakowało.
Z uszkodzonego auta wysiadł jakiś gość w średnim wieku i ruszył do mnie niczym rozjuszony byk.
– Oczu pani nie ma czy hamulce wysiadły? – wrzasnął.
Facet wyglądał tak, jakby miał mnie za chwilę co najmniej uderzyć. Zamarłam. I co teraz? Wezwać policję? Krzyczeć ratunku? Przez głowę przemknęło mi tysiące wariantów rozwoju sytuacji. Z kłopotu wybawiła mnie drogówka, która akurat tędy przejeżdżała i zatrzymała się na widok kolizji.
– Poradzą sobie państwo sami czy mamy w czymś pomóc? – okno uchyliło się i wyjrzała z niego młoda policjantka.
Popatrzyłam niepewnie na niego, który machnął ręką z niechęcią.
– Poradzimy sobie, to tylko niewielka stłuczka – stwierdził.
Zgodziłam się z nim, więc policjantka ruszyła, włączając się do ruchu. Obejrzałam się za nią i… Wtedy go zobaczyłam. Siedział obok niej, po stronie pasażera, i wyglądał jak mój ulubiony brytyjski aktor, Clive Owen. To On. Mężczyzna mojego życia. Ale teraz odjeżdżał i nie miałam pojęcia, czy zdołam go odszukać!
W tym momencie zmieniły się światła i radiowóz stanął na czerwonym, a ja
w jednej chwili podjęłam decyzję i rzuciłam się za nim pędem.
– Przepraszam! – wydyszałam do kobiety. – Jednak poproszę o interwencję!
– Jest pani pewna? Jako sprawczyni dostanie pani mandat – przyjrzała mi się z niedowierzaniem, jakbym uciekła ze szpitala psychiatrycznego.
– Wiem, ale… Ten facet… Był nieco agresywny i boję się, że kiedy zostaniemy sami, może znowu się wkurzyć – tłumaczyłam, czując na sobie zdumiony wzrok funkcjonariuszki i zaciekawione spojrzenie towarzyszącego jej kolegi.
– No dobrze! – zaparkowali w końcu na poboczu i podeszli do nas.
Policjant podobny do Owena przyglądał mi się z zainteresowaniem przez cały czas spisywania protokołu, lecz nie odezwał się do mnie ani razu. Nie wiedziałam, co robić. Zrezygnowana odpuściłam i przestałam go nawet kokietować. Miałam jednak sporo szczęścia, bo wieczorem… sam zadzwonił.
– Chciałem się upewnić, czy nadal się pani dobrze czuje – zaczął głosem służbowym i pewnym siebie głosem.
– Nie bardzo wiem – odparłam. – Chyba jestem trochę oszołomiona. Potrafi pan stwierdzić przez telefon, co mi jest? – zapytałam zaciekawiona, jak mój rozmówca chce rozegrać tę partię.
– To prawda, że wolałbym zobaczyć się z panią osobiście, aby rozwiać wszelkie wątpliwości – powiedział gładko. Spotkaliśmy się więc na kawie.
Nie uwierzycie: wszystko mi się spełniło
– Muszę się od razu do czegoś przyznać – zaczął mój policjant, patrząc na mnie roziskrzonym wzrokiem. – Skorzystałem ze służbowych znajomości, żeby zdobyć pani telefon. Mam nadzieję, że mnie pani nie wyda? – zapytał, koncertowo udając zakłopotanie.
– Ależ skąd! – uśmiechnęłam się na myśl o swoim precyzyjnym planie.
Dzisiaj mogę powiedzieć, że go konsekwentnie realizuję, chociaż w szybszym tempie. Miałam wziąć ślub w ciągu dwóch lat, tymczasem pobraliśmy się
z Michałem po roku. Teraz spodziewamy się dziecka. Zamierzamy też przenieść się za miasto do domku po dziadkach Michała. Gdy go zobaczyłam pierwszy raz, nie miałam wątpliwości, że to miejsce z moich snów. Dokładnie takie, jak na zdjęciu wyciętym kiedyś z magazynu.
– Dziękuję – zadzwoniłam do Edyty, żeby podzielić się swoim szczęściem.
– Sobie podziękuj – stwierdziła tylko. – Zrobiłaś dobry plan na życie.
Czytaj także:
„Mój 8-letni syn zakochał się w swojej nauczycielce. Gdy poznałem panią Elę, uznałem, że mamy z młodym podobny gust...”
„Gdy mąż rzucił mnie dla kochanki, zakochałam się w innym. Dzieci powiedziały, że to niesmaczne randkować w moim wieku”
„Zakochałam się w mężu mojej siostry. Uważałam go za ideał. Nie wiedziałam, że to potwór, który zniszczył Gosi życie”