„Zatrudniłam chłopaka z domu dziecka i pokochałam go jak syna. Już nie boję się o to, kto mi poda szklankę wody na starość”

Kobieta, która zyskała wnuka fot. Adobe Stock, shurkin_son
„Po śmierci męża zostałam sama. Tylko ja, lada i towar, który trzeba sprzedać, jeśli chciałam mieć za co opłacić rachunki i kupić jedzenie, bo emeryturę miałam głodową. Michał spadł mi z nieba. Postawiłam wszystko na jedną kartę i słusznie, bo zyskałam coś więcej niż pomocnika”.
/ 27.02.2022 07:14
Kobieta, która zyskała wnuka fot. Adobe Stock, shurkin_son

Jesień i zima to najgorszy czas dla nas, kupców, którzy handlują na bazarku. Nie dość, że człowiek, jakkolwiek ciepło by się nie ubrał, i tak zmarznie po kilku godzinach, to jeszcze trzeba wstawać w nocy i rozstawiać stanowisko po ciemku.

Kiedyś robiliśmy to razem, Włodek i ja, ale po śmierci męża zostałam sama. Tylko ja, rozkładana lada i towar, który trzeba sprzedać, jeśli chciałam mieć za co opłacić rachunki i kupić jedzenie, bo emeryturę, jako że dużo pracowałam „na swoim”, miałam głodową.

Handluję głównie chemią gospodarczą z Niemiec, ale zdarza się, że i kawą, czekoladą, czy czymkolwiek, co Roman, który dawno temu założył z Włodkiem spółkę, przywiezie mi z Zachodu. Cieszę się, że mnie nie zostawił i wciąż podrzuca mi towar w dobrych, hurtowych cenach.

Nie jestem jego konkurencją, bo razem z synami handluje w internecie, a ja się na tym nie znam. Jedyne, co mogę zrobić, to wystawić towar na składanej ladzie i stać przy niej niezależnie od pogody w każdą sobotę…

Ostatni rok był szczególnie trudny. Przez pandemię ludzi było dużo mniej, na kilka tygodni w ogóle nas zamknięto i byłam w panice, bo nie miałam za co wykupić leków. Potem znowu mogliśmy handlować, ale czasami w sobotnie popołudnia, kiedy już wszystko zapakowałam do pudeł i wrzuciłam do samochodu, wracałam do domu płacząc.

Ze smutku, zmęczenia, braku poczucia bezpieczeństwa. A potem przypominałam sobie, co mówiła mama – żeby nie płakać nad swoim losem, bo zawsze może być gorzej, i jak się człowiek nad sobą użala, to dostaje nauczkę i jeszcze więcej rzeczy idzie źle. I przestawałam płakać, żeby nie prowokować losu, ale poczucie samotności i przemęczenie zostawało.

Samotność bardzo mi doskwierała. Rodzice dawno już nie żyli, przyjaciół ani znajomych za bardzo z Włodkiem nie mieliśmy, a mój brat nigdy nie był ciepłą osobą. Dzwonił do mnie tylko w nasze urodziny. Byliśmy bliźniętami, ale to nie oznaczało jakiejś szczególnej więzi, a już na pewno tego, bym mogła na niego liczyć.

Mimo że czułam się chora, zwlekałam się z łóżka

– Najlepszego, Staśka – rzucił w dniu, kiedy skończyliśmy sześćdziesiąt pięć lat.

– Co tam u ciebie? Jak biznesik?

– Raz lepiej, raz gorzej – odparłam, bo co mu miałam powiedzieć. Że ledwie daję radę? Że rozpakowuję, a potem pakuję towar trzy razy dłużej niż robiliśmy to z Włodkiem? Bo jak tylko dźwignę troszkę więcej, to potem przez cały tydzień rwie mnie w plecach?

– Nie chcesz sobie wziąć kogoś do pomocy? Bratanek chętnie by ci pomógł za drobną opłatą– zapytał, jakbym sama na to nie wpadła, tłumiąc łzy po całym dniu harówki.

– A z czego mam mu zapłacić? – odparowałam, bo Andrzej zawsze był oderwany od rzeczywistości. A przynajmniej mojej. Co więcej, ten jego synalek... to nierób i obibok. Jeszcze tego mi było trzeba, żeby płacić komuś za lenistwo. Już wolałabym zatrudnić pijaczynę do pomocy, przynajmniej wiem na co potrzebuje. 

– Tylko pytałem! – usłyszałam obronny ton w jego głosie. – No, w każdym razie gratulacje, postarzeliśmy się o rok, he he!

Kiedy się rozłączył, ten jego śmiech brzmiał mi w głowie jak okrutna drwina. Tak, starzałam się i miałam tego świadomość. Oraz tego, że jeszcze parę lat i będę w kropce. Bo dzieci nie miałam i coraz bardziej zbliżałam się do wizji, że nie będzie miał mi kto podać przysłowiowej szklanki wody… I to mnie przerażało tak, że już nie mogłam powstrzymać się od płaczu.

Którejś soboty nie mogłam pracować. Miałam straszliwy katar, bolało mnie gardło, ledwie stałam na nogach. Straciłam pieniądze za wynajęte miejsce i to było jeszcze gorsze niż choroba. W następną sobotę już nie mogłam sobie na to pozwolić.

Mimo że wciąż czułam się chora, zwlekłam się z łóżka przed świtem i ledwie przytomna pojechałam na bazar. O siódmej wszyscy kupcy byli już gotowi do handlu, tylko ja, słaniając się na nogach, wciąż wynosiłam pudła z samochodu.

– Pomóc pani? – zapytał ktoś. – Mogę nosić te kartony. Nie ukradnę, przysięgam.

Czasami ktoś próbował się załapać na fuchę pomocnika, głównie obcokrajowcy, którzy szukali pracy. Zawsze ich spławiałam, bo miałam za mały utarg, żeby się nim dzielić. Ale tym razem po prostu pokazałam na pudła z płynami do prania i mycia okien.

Chłopak był wysoki, ale strasznie chudy, wyglądał jak przerośnięty dzieciak. Zwróciłam uwagę na jego ubranie i buty. Mimo mrozu, miał na nogach stare adidasy i przykrótkie spodnie odsłaniające dwie różne skarpetki. Kurtkę miał ciepłą, ale wyraźnie za dużą, jakby zdjął ją z jakiegoś wielkiego chłopa.

– Dobrze się pani czuje? – zapytał, widząc, jak się słaniam na nogach. – Pani siądzie, ja posprzedaję.
Nie miałam siły protestować. Czułam się coraz gorzej, a chłopak wyglądał na rozgarniętego. Chwilę później pokrzykiwał:

– Tania chemia z Niemiec! Kawa, czekolada z niemieckich sklepów! Tanio, tanio! Zapraszamy!

U nas na bazarze nikt tak nie krzyczał. Trochę byłam zażenowana tym jego powrzaskiwaniem, ale zobaczyłam, że to przynosi efekty. Ludzie się zatrzymywali, pytali o ceny. Michał, bo tak miał na imię chłopak, nauczył się ich raz-dwa.

Okazało się, że opuścił dom dziecka

– Jak dla pani, piąteczka za ten płyn – słyszałam jego głos i czułam głęboką wdzięczność, że nie muszę stać i targować się z klientką. – A córeczka czasem nie ma delikatnej skórki? Bo mamy taki proszek do prania, specjalnie dla dzieci. Hit w Niemczech, u nas nikt tego jeszcze nie ma! Pani weźmie raz, wypróbuje, zobaczy.

Chłopak był niezły. Sprzedał więcej niż mnie się zazwyczaj udaje. Na koniec dnia zapytałam go, ile chce za pomoc.

– Ile mi pani da – odpowiedział. – Ja jeszcze pani zapakuję towar do samochodu. Ej, dobrze się pani czuje?

Zapytał, bo się zachwiałam i bym upadła, gdyby mnie nie podtrzymał. Skończyło się na tym, że wsadził mnie do samochodu, a sam złożył stanowisko i spakował towar. Zrobiło się już ciemno, widziałam, że ręce mu zgrabiały, od samego patrzenia na jego gołe kostki i te idiotycznie cienkie buty miałam dreszcze.

– Gdzie cię podwieźć? – zapytałam, dając mu pieniądze za pomoc.

– Eee… – zająknął się. – Ja właśnie się chciałem zapytać… Bo pani ma samochód, to może i garaż? Może ja bym mógł się u pani w garażu przespać? Pani już trochę mnie poznała, widzi pani, że ja nie kradnę. Mam swój śpiwór i koc, żeby sobie rozłożyć. Tu, w plecaku. Nic pani nie zniszczę, przysięgam!

Zapytałam, czemu chce spać u mnie w garażu. Okazało się, że był z domu dziecka. Miał osiemnaście lat, nawet pokazał mi dowód. Państwo dało mu „wyprawkę” i zapewniło na jakiś czas miejsce w tak zwanym mieszkaniu chronionym, właśnie dla wychowanków domu dziecka, którzy wkraczali w dorosłe życie.

– Ale mnie wywalili po miesiącu – wyznał. – Trochę moja wina, bo pobiłem jednego kolesia tam. On nawet z nami nie mieszkał, koleżanka go przyprowadziła, a on ją zaczął szarpać i  bić. No to ja ją chciałem obronić, a potem ona powiedziała, że to ja zacząłem. No i mnie wywalili, bo za alkohol, narkotyki i agresję wylatuje się od razu. Nikt mnie nie słuchał…

Historia była nieco dłuższa. Zawierała takie przygody jak powrót do domu rodzinnego, gdzie przyjęto go z otwartymi ramionami. I radośnie przepito jego „wyprawkę”. Potem ojczym kazał mu się wynosić, a matka nawet nie wiedziała, kiedy odszedł, bo była w ciągu alkoholowym.

Usłyszałam też o spaniu w noclegowni dla bezdomnych, szukaniu pomocy w kościołach (bezskutecznie) i dorywczych pracach, które pozwalały mu przetrwać. Michał nie prosił mnie o to, bym wpuściła go do domu. 

Chciał tylko spać w garażu, mieć dach nad głową i być bezpieczny, bo w noclegowni doświadczył przemocy. Pomyślałam, że nawet jeśli chłopak nie jest tak miły, na jakiego wygląda, to najwyżej ukradnie mi z tego garażu jakieś stare graty. Mogłam zaryzykować.

Zarabiamy tyle, że możemy dzielić się utargiem

Był szczęśliwy, kiedy pozwoliłam mu wziąć składane łóżko i zaniosłam tam kołdrę i poduszki. Na kolację wzięłam go do domu. Wstydził się, ale zjadł wszystko, widać było, że często bywał głodny.
Kiedy kilka dni później poczułam się lepiej, Michał nadal mieszkał w moim garażu. I miałam już tego dość.

– Wynajmę ci pokój – powiedziałam. – Nie musisz mi płacić. Będziesz mi pomagał na bazarku, dobrze ci idzie.

Kiedy przyszła wiosna, Michał był już zupełnie samodzielny jeśli chodzi o handel na bazarze. Wstawał w środku nocy i jechał z towarem, ja przyjeżdżałam później. A ostatnio, rok po naszym spotkaniu, rozszerzył naszą ofertę, mamy teraz drugą ladę z różnymi szpargałami typu „przydasie”, które kupuje za grosze na chińskich stronach przez internet.

I uczy mnie obsługi komputera, bym i ja mogła to robić. Zarabiamy tyle, że możemy się dzielić utargiem, a do tego mam lokatora, który jest czysty, cichy i mi nie wadzi. Co ciekawe, ludzie myślą, że to mój syn albo wnuk.

Nie miałam ochoty każdemu tłumaczyć, że nie jesteśmy spokrewnieni. Mówię więc, że to mój siostrzeniec, zresztą Michał już od dawna mówi do mnie „ciociu”. Pasuje mi to. Tak długo jak on będzie chciał być moim „siostrzeńcem”, ja zamierzam być jego „ciocią”.

Czytaj także:
„Mój brat nie jest w pełni zdrowy psychicznie, ale ma wielkie serc. Niby niepełnosprawny, a ostatnio ocalił mi skórę”
„List od kochanki męża zakończył moje małżeństwo. Ten drań miał z nią dziecko, a nie przyznał się do żony i dwóch córek”
„Po śmierci mamy ojciec miał drugą żonę. Nie akceptowałam jej, a on nie chciał być sam, bo na dzieci nie mógł liczyć”

Redakcja poleca

REKLAMA