„Tych świąt nigdy nie zapomnę. Lekarze w ostatniej chwili uratowali moją córeczkę. Mogła umrzeć”

Córka trafiła do szpitala w święta fot. Adobe Stock
„Myśleliśmy, że to świąteczne przejedzenie, a o mały włos Ania był umarła. Nigdy nie należy usypiać swojej czujności”.
/ 23.12.2021 12:00
Córka trafiła do szpitala w święta fot. Adobe Stock

Był 26 grudnia. Ania przyszła do naszej sypialni tuż przed północą. Żona już spała, ja kończyłem czytać książkę. – Tato, boli mnie brzuch – wyjęczała.

Nasza jedenastoletnia córka raz na jakiś czas miała kłopoty żołądkowe. Wystarczyło, że zjadła coś cięższego – burgera, kebab czy pizzę – a już trzeba było zaparzać jej miętę lub zrobić gorzką herbatę. Dwa lata temu zrobiliśmy jej pod tym kątem kompleksowe badania. Na szczęście wyniki wyszły dobre. Nawet nie budziłem żony, tylko zrobiłem Ani gorzką herbatę, sam zaparzyłem sobie taką samą, wypiliśmy i poszliśmy spać. Też nie czułem się najlepiej - to pewnie ze świątecznego przejedzenia. 

Ból brzucha nie zapowiadał tragedii

Rano o wszystkim opowiedziałem żonie.
– Ostatnio trochę za często boli ją ten brzuszek – skomentowała. Uznaliśmy, że trzeba będzie powtórzyć badania. Wspólnie oglądaliśmy wieczorny film, było lepiej. Ania rzuciła nawet pomysł, żeby zamówić pizzę, ale skończyło się na owocowym koktajlu. Dość późno położyliśmy się spać.

– Oszalał pan? Czy pan wie, na co naraża swoją córkę? Przecież ona mówi, że boli ją co jakiś czas! – lekarz coraz bardziej podnosił głos.

Usnęliśmy błyskawicznie, ale z błogiego snu wyrwała nas Ania. – Boli, bardzo boli – stała w drzwiach naszej sypialni, trzymając się za brzuch. Ból musiał być duży, bo miała łzy w oczach. Zerwaliśmy się na równe nogi. Nie ma wyjścia, trzeba jechać na pogotowie.

Szybka akcja lekarzy

Dyżurujący lekarz sprawę załatwił błyskawicznie: – Nie ma się nad czym zastanawiać, to może być wyrostek. Dam wam skierowanie do szpitala, jedźcie tam natychmiast. Na izbę przyjęć wpadłem rozdygotany z Anią na rękach. – Od kiedy dziecko narzeka na bóle? – spytał mnie chirurg, choć chyba chwilę wcześniej odpowiedź usłyszał od mojej córki.
Od wczorajszego wieczora, ale trochę jej przeszło… – próbowałem wyjaśnić sytuację.
– Oszalał pan? Czy pan wie, na co naraża swoją córkę? Przecież ona mówi, że boli ją co jakiś czas! – lekarz coraz bardziej podnosił głos. – Natychmiast na oddział! – zarządził.
Pielęgniarki zabrały Anię, ale mnie powstrzymał jeszcze lekarz. – Nie chciałem robić panu więcej wstydu przy córce. Jak pan mógł przyjechać dopiero teraz? Przecież to może być ostry atak wyrostka robaczkowego – stwierdził tonem nie znoszącym sprzeciwu.

Ania trafiła do szpitalnej sali, ale szybko poinformowano mnie, że do rana wiele się nie zmieni. Córka dostała lekarstwa, ale najważniejsze badania będzie można odczytać dopiero rano. Bidulka zasnęła od razu i trochę nam ulżyło, gdy około 7 rano powiedziała nam, że czuje się lepiej. Chirurg poprosił nas jednak na rozmowę.

– Mamy już wszystkie wyniki. Tak jak myślałem to ostre zapalenie wyrostka robaczkowego. Państwa córka od razu musi trafić na stół operacyjny. Stan jest poważny. Czeka ją operacja w pełnej narkozie. Jeśli podpiszecie zgodę, zaczniemy ją jak najszybciej, poza kolejnością – wyjaśnił sytuację.
To, co przeżyliśmy przez kolejne dwie godziny, zapamiętamy do końca życia.

Siedzieliśmy przed wejściem na blok operacyjny, zrywając się przy każdym otwarciu drzwi. Próbowaliśmy się czegoś dowiedzieć, ale słyszeliśmy tylko, że operacja trwa. Wreszcie w drzwiach stanął chirurg, z którym kilka godzin temu rozmawialiśmy. Wyglądał na bardzo zmęczonego.
Wszystko w porządku, zdążyliśmy w ostatniej chwili. Na szczęście obyło się bez komplikacji – powiedział. Wytłumaczył, że czas odgrywał tu kluczową rolę. – Zrobiliśmy to laparoskopowo, nie trzeba było ciąć dziecka. Gdyby wyrostek się wylał, nie byłoby to możliwe – podkreślił.

Kamień spadł nam z serca. Za mniej więcej półtorej godziny Ania wróciła do szpitalnej sali. Zaspana, mizerna, ale uśmiechnięta. Próbowaliśmy powstrzymać łzy, ale to było silniejsze. Złapaliśmy tylko córkę za rękę.

Widać było, że błyskawicznie wraca do zdrowia, bo na sali zabawiała towarzystwo. Czyli tak jak w domu. Po trzech dniach na oddziale spotkaliśmy chirurga, który operował Anię.
– Jeśli nic się nie zmieni, jutro będziecie państwo mogli zabrać córkę do domu – zapowiedział. Na te słowa czekaliśmy. – I proszę więcej nie ryzykować – szepnął nam tak, by Ania tego nie słyszała.

Polecamy także:
Karałam moje dziecko za kapryszenie i histerię. Żałuję, bo okazało się, że to objawy choroby
„Sprzątałam po nim i pilnowałam, by się nie zadławił wymiocinami” - historia żony alkoholika
Chciałam schudnąć, łykając tabletki. Pomogły? Tyle, że zgubiłam kilogramy podczepiona do kroplówki

Redakcja poleca

REKLAMA