Myślałam, że podział rzeczy pójdzie gładko, ale nagle pojawił się problem... No dobra, spakowałam już do walizki najważniejsze drobiazgi. Zostało mi tylko wziąć Pusię i mogę ruszać w nową drogę. Stałam na środku pokoju, rozglądając się niepewnie, podczas gdy w głowie przewijał mi się film z ostatnich ośmiu lat naszego życia.
Nigdy, nawet w moich najgorszych koszmarach, nie przyszłoby mi do głowy takie zakończenie – marzyłam o wspólnym życiu z Adamem przez wszystkie lata, bez względu na przeciwności losu. W planach była przecież nasza wielka przysięga małżeńska: ja miałam stanąć przed ołtarzem w tiulowej spódniczce, z pięknym wiankiem uplecionym z żywych kwiatów, podczas gdy on miał czekać na mnie w lnianym garniturze.
Byliśmy szczęśliwi jak nigdy
Nasza wymarzona uroczystość miała się odbyć na pięknej polanie, gdzie wokół rozstawione byłyby drewniane stoliki, a zabawa z zaproszonymi trwałaby do rana. O takim właśnie ślubie oboje marzyliśmy. Termin wyznaczyliśmy za 16 tygodni – znaleźliśmy już idealne miejsce w gospodarstwie agroturystycznym, którego łąka dokładnie pasowała do naszych oczekiwań, a nawet udało nam się zarezerwować urzędnika do przeprowadzenia ceremonii.
Minęło dziesięć lat od momentu, gdy się zaręczyliśmy. Na początku, przez dwa lata, spotykaliśmy się na zmianę w jego i moim mieszkaniu. Potem rodzice Adama podarowali mu małe lokum, w którym spędziliśmy kolejne osiem lat.
To była niewielka kawalerka na obrzeżach miasta, składająca się z dwóch pomieszczeń. Musieliśmy ją wyremontować za własne pieniądze – nawet sami nauczyliśmy się układać kafelki, korzystając z internetowych tutoriali. Mimo skromnych warunków byliśmy szczęśliwi jak nigdy dotąd. Stworzyliśmy własną przestrzeń, włożyliśmy w nią mnóstwo pracy i mieliśmy nadzieję, że będziemy tu razem żyć do końca naszych dni.
Każdy przedmiot wokół mnie przypominał jakąś wspólną historię. Weźmy taką małą szafeczkę – miała wylądować na śmietniku, gdy kuzynka remontowała mieszkanie, ale dała ją nam. Na ścianach wisi kolekcja naszych wspomnień – fotki z nadmorskiego wypadu, gdzie dominują błękitne barwy, a obok nich zimowe ujęcia z mojej pierwszej przygody z nartami. Mój narzeczony próbował mnie wtedy nauczyć podstaw, ale głównie lądowałam na śniegu, mimo że górka nie była duża, choć jej nachylenie dawało się we znaki.
Niedawno dostałam od Adama książkę, którą zauważył podczas wizyty w księgarni. Zdecydował się ją kupić, bo przypadkiem podsłuchał moją rozmowę z koleżanką o tym, jak bardzo pragnę mieć ten tytuł. Kiedy patrzę na zwyczajny robot kuchenny, od razu przypomina mi się sytuacja, gdy razem niechcący wywołaliśmy zwarcie, próbując użyć wysłużonego urządzenia do ubijania jajek.
Wszystko zaczęło się psuć
W jednej chwili zrobiło się kompletnie ciemno, a my po omacku szukaliśmy bezpieczników. Zamiast się złościć i wzajemnie obwiniać słowami "to twoja wina, bo ty włączyłaś to urządzenie", zaśmiewaliśmy się do łez. Naprawdę cudownie wspominam tamte chwile. Dlaczego to wszystko musiało się tak zmienić?
Wszystko zaczęło się psuć bez wyraźnego powodu. Nie było między nami żadnych dramatycznych wydarzeń – nikt nikogo nie zdradził, nie ukrywał problemów finansowych czy uzależnień, nie mieliśmy też do czynienia z życiowymi tragediami, które mogłyby któreś z nas doprowadzić do załamania. Stopniowo pojawiało się coraz więcej wzajemnych pretensji, niedokończonych zdań i ciągłego zrzucania winy: "to przez ciebie", "przecież sama tego chciałaś".
Dziś dostrzegam, że oboje zawiedliśmy – Adam mógł się bardziej postarać, a ja stawiałam zbyt wygórowane oczekiwania i brakowało mi elastyczności w szukaniu wspólnych rozwiązań. Najwyraźniej gdy minął pierwszy okres zakochania i słodkich czułości, zwykła rzeczywistość okazała się dla nas zbyt trudna.
W naszym przypadku, tak jak często bywa przy rozstaniach, musieliśmy podzielić wspólny dobytek. Na szczęście podeszliśmy do sprawy rozsądnie i spokojnie omówiliśmy wszystkie kwestie związane z rozdziałem majątku. Co do mieszkania sprawa była jasna – należało do Adama i miało przy nim zostać. Przez lata wspólnego życia zainwestowałam sporo w nasze lokum – sfinansowałam część mebli kuchennych, kupiłam pralkę i różne inne rzeczy do domu.
Nie chciałam jednak być małostkowa i zabierać rzeczy, które były już dopasowane do mieszkania, jak chociażby szafa czy pralka wmontowana w łazience. Uzgodniliśmy, że Adam wypłaci mi równowartość mojego wkładu w ratach.
Przewiozłam najważniejsze rzeczy
Wydawało mi się nawet, że dobrze się złożyło – dzięki otrzymanym pieniądzom będę mogła przez parę miesięcy wynajmować lokum i na spokojnie przemyśleć, co dalej robić ze swoim życiem. Jeśli chodzi o wspólnie zakupione przedmioty oraz pamiątki o szczególnym znaczeniu emocjonalnym, Adam wspaniałomyślnie oznajmił:
– Skoro mieszkanie zostaje przy mnie, to i tak wychodzę na plus. Weź sobie wszystko, co uznasz za stosowne.
Z pomocą brata przewiozłam najważniejsze rzeczy – ubrania i sprzęt komputerowy, a teraz przeglądałam różne drobiazgi. Natrafiłam na nasze wspólne zdjęcia, które bardzo lubiłam, jednak postanowiłam ich nie zabierać. Nie potrzebowałam niczego, co przypominałoby mi o minionych, szczęśliwych momentach.
Wolałam się skoncentrować na przedmiotach przydatnych na co dzień. Adam kręcił się po kuchni, ale zauważyłam, że co jakiś czas zerka w moim kierunku.
– Z kolejnymi rzeczami wędrującymi do kartonu recytowałam na głos: wok do grillowania, ozdobne pojemniki na przyprawy z etnicznym motywem, doniczki do powieszenia na ścianie. Adam milczał jak zaklęty. Wtedy przykuło moją uwagę pewne malowidło – współczesne, choć zaprojektowane na podobieństwo starego dzieła. Pomyślałam, że świetnie by się prezentowało w moim mieszkaniu.
– To malowidło – powiedziałam.
Adam milczał. Zajrzałam do szafy i moim oczom ukazała się walizka. Używaliśmy jej na zmianę, kiedy któreś z nas wybierało się w podróż. W tym momencie bardzo by mi się przydała.
– Ta w romby – szepnęłam, bo nie byłam pewna, czy przypadkiem on też jej nie planuje wziąć.
Rozpętało się istne piekło
Nie odezwał się ani słowem. Jeszcze raz rozejrzałam się po pomieszczeniu. A, zauważyłam ten wyjątkowy kubek ze wzorkiem, który kiedyś wypatrzyliśmy na targu staroci. Adam zawsze wybierał go do picia herbaty, teraz jednak nie zwrócił na niego uwagi, gdy pakowałam rzeczy. Zostawiam tutaj wszystkie książeczki, muzykę i tego śmiesznego małego krasnoludka.
– No, chyba wszystko już ogarnięte – powiedziałam do Adama z radosnym wyrazem twarzy, zadowolona, że przeprowadzka poszła tak sprawnie.
Potem sięgnęłam do torby po pęk kluczy, odpięłam ten od opuszczanego mieszkania, położyłam na blacie i ruszyłam do drzwi.
– Na razie, trzymaj się – rzuciłam do Adama na pożegnanie, po czym krzyknęłam:
– Pusia, chodź z nami! W tym momencie rozpętało się istne piekło, zupełnie jakby niebo waliło się na ziemię.
– Zaraz, co?! – ryknął Adam, jakby ktoś go spoliczkował. – O co ci chodzi z Pusią? Skąd pomysł, że ją zabierasz? Ona przecież ma być u mnie!
Przerwał mi, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, wybuchając gniewem zupełnie jak podczas poprzednich kłótni. Denerwowało mnie najbardziej to, że znowu nie potrafiłam pojąć jego zachowania. Po co w ogóle wspominać o jakichś umowach, skoro było jasne, że kotka będzie mieszkać ze mną?
Bez znaczenia było to, że razem przygarnęliśmy Pusię z przytuliska. W końcu to ja byłam jej prawdziwą opiekunką. Ja dbałam o jej sierść, woziłam ją do lecznicy, rozpieszczałam smakołykami, nie protestowałam, gdy spała z nami i nie denerwowałam się, gdy wszędzie zostawiała swoje futerko. Jak Adam mógł w ogóle przypuszczać, że Pusia miałaby z nim zostać?!
– Co ty wygadujesz?! – zawołałam. – Pusia należy do mnie i koniec dyskusji.
– Przecież ona mieszka tutaj od zawsze! Doskonale orientuje się w okolicy, a wszyscy mieszkańcy ją doskonale kojarzą. Gdyby przypadkiem wymknęła się na zewnątrz, od razu ktoś by ją odprowadził – tłumaczył, cały czerwony ze złości. Może i miał punkt, ale co to za właściciel, który nie potrafi upilnować swojego zwierzaka przed ucieczką oknem.
– W moim mieszkaniu na pewno się to nie zdarzy. Dam jej taką opiekę, że nawet nie pomyśli o wychodzeniu – odparłam, spoglądając na Adama z wyższością.
Pchnęłam mocniej drzwi
Padło mnóstwo słów, obietnic i krzyków. Pusia tylko stała nieruchomo, przymykając oczy, patrząc na wrzeszczących wokół niej ludzi. Sytuacja wydawała się nie mieć rozwiązania. Wtedy odezwał się Adam:
– W porządku, pozwólmy jej zdecydować. Zawołaj ją do siebie – jeśli za tobą pójdzie, znaczy że tak wybrała.
Wydaje mi się, że mój eks kompletnie nie rozumiał sytuacji! Dziękowałam szczęściu, bo dla każdego było jasne jak słońce, że moja kotka będzie mi towarzyszyć nawet w najbardziej ryzykownych momentach. Pchnęłam mocniej drzwi, wyszłam na zewnątrz i z pełnym przekonaniem krzyknęłam:
– Pusia, zbieraj się, idziemy do naszego mieszkania.
Zgodnie z moimi przewidywaniami, Pusia powoli ruszyła w moim kierunku. Mój ukochany pupil, jak zawsze wierny swojej właścicielce. Ze zwycięskim uśmiechem zerknęłam na Adama, gdy kotka zbliżała się do wyjścia – jeszcze moment, a na dobre pożegnałaby to miejsce...
Jednak niespodziewanie odwróciła się na łapkach, szybko pomknęła z powrotem do pokoju, by za chwilę wylądować na sofie i skulić się w kulkę na swoim wymarzonym kocyku. Wszystko wskazywało na to, że nie planuje nigdzie się stąd ruszać. Łzy prawie napłynęły mi do oczu.
Adam spoglądał na mnie z poczuciem wyższości.
– Sprytne stworzenie – rzucił, patrząc w stronę pokoju.
Próbowałam różnych zaklęć, licząc na to, że moja Pusia zrozumie i zdecyduje się wrócić, ale wszystko na nic. Z jej gardła dobiegało głośne mruczenie – znak, że czuje się tu świetnie i wcale nie planuje nigdzie się ruszać. Czułam złość i smutek, nawet wobec tego małego stworzenia, jednak musiałam to zaakceptować... Taki był jej wybór.
Tym zachowaniem dała mi jasno do zrozumienia, gdzie jest jej miejsce. Może ten cały Adam nie był wcale taki kiepski, skoro kotka wolała z nim zostać? W momencie gdy ostrożnie przymykałam drzwi, dotarł do mnie głos:
– Możesz odwiedzać Pusię kiedy tylko chcesz – odezwał się Adam łagodnym tonem.
Naprawdę doceniłam jego podejście. Skoro pary po rozstaniu potrafią wypracować kompromis w sprawie dzieci, to na pewno znajdziemy wspólny język odnośnie opieki nad kotem... Dzięki temu nasza pupilka nie będzie musiała rezygnować z obecności żadnej bliskiej osoby. Będę mogła chodzić z nią na spacery do lasu, a może nawet w przyszłości spędzać razem całe weekendy.
Żałuję, że dopiero pod koniec naszej znajomości z Adamem zdołaliśmy znaleźć wspólny język i zrozumieć, że możemy iść na ustępstwa i dogadać się ze sobą.
Agata, 34 lata
Czytaj także:
„Rodzice zamknęli mnie w klatce, bym realizowała ich ambicje. Musiałam chodzić jak po sznurku, by mnie kochali”
„Upolowałam bogatego męża i teraz mam piekło. Może i mam kasę, ale codziennie słyszę, że jestem tylko głupią gęsią”
„Nie chciałam iść na studia, więc matka odcięła mnie od kasy. Myślała, że sobie nie poradzę bez jej wypchanego portfela”